Warszawa, 29 sierpnia 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, działając na mocy dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. o Głównej i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (DzU RP nr 51 poz. 293), przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o treści art. 107 i 115 kpk świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Stefan Jakub Mrożewski |
Imiona rodziców | Wincenty i Sabina z d. Wolańska |
Data i miejsce urodzenia | 26 lipca 1907 r., Włocławek |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Miejsce zamieszkania | […] |
Wykształcenie | Politechnika Warszawska |
Zawód | inżynier chemik – starszy asystent T.G.G. w Warszawie, ul. Rakowiecka 8 |
Narodowość i przynależność państwowa | polska |
W czasie Powstania Warszawskiego przebywałem w moim mieszkaniu, w dużym trzypiętrowym domu przy ul. Płockiej 17. W akcji [powstańczej] udziału nie brałem i przebywałem wraz innymi mieszkańcami domu w piwnicy.
5 sierpnia przed południem wpadło do piwnicy kilku SS-manów (mieli zielone mundury z odznakami SS na klapach kołnierza), wydając rozkaz, by wszyscy obecni podnieśli ręce do góry oraz wyszli na podwórze. Wyszło jakieś 40 osób, w tym ok. 20 mężczyzn. Grupa została odprowadzona środkiem ul. Wolskiej do kościoła św. Wojciecha. Widziałem, idąc, że po obu stronach Wolskiej stali żołnierze z bronią gotową do strzału. Na cmentarzu kościelnym SS-mani oddzielili kobiety, kierując je do kościoła; mężczyzn rewidowali, szukając broni, przy czym krzyczeli, iż są to Polacy bandyci.
Po upływie kilkunastu minut przybiegło do nas dwóch SS-manów bardzo podnieconych. Ustawili nas trójkami, dołączając kilku mężczyzn wyprowadzonych z kościoła. Razem grupa liczyła ok. 25 osób. Przed kościołem na ulicy SS-mani ustawili nas frontem, po czym jeden z nich zapytał, czy znajdują się wśród nas osoby przynależne do obcych narodowości. Wyliczał kolejno nazwy narodów, nie pomijając żydowskiego. Nikt się nie odezwał, a zatem wszyscy w grupie byli Polakami. Drugi SS-man w czasie postoju przed kościołem ściągnął z palca memu sąsiadowi z Płockiej 17, Justowi, złoty pierścień. Padł rozkaz marszu. SS-mani zaprowadzili nas na podwórze składu narzędzi rolniczych Kirchmayera i Marczewskiego przy Wolskiej 81. Na placu leżały narzędzia. W głębi stały dwie szopy – kazano nam wejść pod tę po lewej stronie od wejścia. Nikogo wtedy na placu nie było i nikt z nas nie domyślał się, iż Niemcy prowadzą nas na egzekucję. Było ich tylko dwóch, byli jeszcze tacy młodzi, a my byliśmy ludnością cywilną, wyprowadzoną z piwnicy domu, który nic wspólnego nie miał z akcją powstańczą.
Idąc bokiem do szopy, zobaczyłem, jak jeden z SS-manów zdjął ręczny karabin maszynowy, rozpylacz, po czym posłyszałem salwę strzałów. Miałem wrażenie, iż kule przeszły nad głowami, nikt nie padł ani nie krwawił. Cała grupa pod wpływem salwy opuszczała się w dół…
Wszyscy się położyli, częściowo jedni na drugich, i wtedy jeszcze nie słyszałem jęków ani nie widziałem krwi. Posłyszałem jak SS-man zapytał: Leben sie. Odpowiedział mu […], nikt się nie odezwał. Minęła chwila, po czym posypały się na leżących strzały [?], posłyszałem jęki i charczenie, obryzgała mnie krew. Słyszałem, jak ktoś wstał i wołał: Mein schwager ist Deutsche ofizer, po czym padł trafiony kulą. Poza tą osobą nikt z rozstrzeliwanych nie prosił o życie.
Z początku leżałem twarzą do ziemi, nie będąc rannym, jednakże po jakimś czasie leżący pode mną mężczyzna drgnął, ja się także ruszyłem i natychmiast otrzymałem dwa postrzały.
(Świadek okazuje zaświadczenie szpitala powiatowego w Pruszkowie z datą 11 sierpnia 1944 r., stwierdzające, iż Stefan Mrożewski otrzymał dwie rany postrzałowe klatki piersiowej i barku szyi po stronie prawej. Zaświadczenie podpisał lekarz dyżurny L. Żegilewicz).
Po otrzymaniu postrzału leżałem zalany krwią, ręce były odrzucone na boki. W pewnej chwili poczułem, iż jeden z SS-manów ściąga mi z ręki zegarek i pierścionek. Od innych osób leżących na wierzchu SS-mani także zabrali zauważone kosztowności. Zwłok nie przewracali.
Nie umiem określić, jak długo trwała egzekucja i jak długo leżałem wśród trupów. Gdy kroki SS-manów oddaliły się, zobaczyłam, iż leżący koło mnie Gołębiowski nie żyje. Uniósłszy się na rękach wyczołgałem się za szopę, gdzie znalazłem ciężko rannego Justa, który nie mógł się poruszać, został w tym miejscu.
W pewnej chwili usłyszałem tupot nóg kilku osób, okrzyki zgrozy w języku polskim, odgłos dwu strzałów. Potem nastąpiła cisza. Przeczołgałem się do drugiej szopy i leżąc, słyszałem znowu tupot nóg kilku osób i wybuchy granatów, po czym szopa, pod którą nas rozstrzeliwano, stanęła w płomieniach.
Czy przed zapaleniem szopy rozstrzeliwano jeszcze ludzi, nie umiem sobie zdać sprawy.
SS-mani opuścili plac. Leżałem pod drugą szopą pod płotem z siatki. Zbliżyła się do płotu młoda kobieta mieszkająca niedaleko, która udzieliła mi pierwszego opatrunku i namówiła po targach sanitariusza z niemieckiego szpitala, który właśnie nadszedł, by rozerwał siatkę płotu i pozwolił jej odprowadzić mnie do domu fundacji Wawelberga przy ul. Ludwiki, gdzie ludność miejscowa udzieliła mi opieki i schronienia.
10 sierpnia razem z ludnością cywilną domu, gdzie mnie przyjęto, pieszo zostałem wypędzony do kościoła św. Wojciecha, skąd do obozu przejściowego w Pruszkowie na wolność.
Mieszkając w Pruszkowie, leczyłem się w szpitalu powiatowym.
Z grupy rozstrzelanych 5 sierpnia w składzie narzędzi rolniczych oprócz mnie ocalał jeszcze jeden mężczyzna, którego nazwiska nie pamiętam.
Składam do akt zaświadczenie ze szpitala powiatowego w Pruszkowie.
Na tym protokół zakończono i odczytano.