STEFANIA MIEDZIANOWSKA

Warszawa, 21 maja 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stefania Miedzianowska z d. Lachkij [?]
Data i miejsce urodzenia 12 lipca 1922 r., Warszawa
Imiona rodziców Stefan i Anna z d. Górniak
Zawód ojca zegarmistrz
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie trzy klasy gimnazjum
Zajęcie przy mężu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Kazimierzowska 76 m. 2
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie przy ul. Kazimierzowskiej 76. W domu tym mieszkała tylko moja rodzina złożona z 11 osób. 2 sierpnia 1944 roku około godz. 14.00 weszło na podwórze naszego domu kilku Niemców, SS-manów. Siedzieliśmy wówczas w piwnicy naszego domu nie wszyscy, gdyż mój mąż Jerzy Miedzianowski, dwie siostry męża, Michalina Zielińska oraz Maria i Henryk Rafalscy, mój szwagier – wszyscy zamieszkali obecnie przy ul. Kazimierzowskiej nr 76 – byli w naszym sklepie przy ul. Rakowieckiej 41. SS-mani weszli do naszej piwnicy, kazali nam wyjść i iść na ulicę Rakowiecką. Cała ulica Kazimierzowska i Rakowiecka były obstawione SS-manami. Na rogu ul. Rakowieckiej i Kazimierzowskiej zatrzymaliśmy się. Wówczas jeden z Niemców kazał nam iść dalej i się schować, gdyż „bandyci polscy” będą do nas strzelać. Doszliśmy do bramy drugiego domu od rogu ul. Kazimierzowskiej. Niestety brama była zamknięta. Jeden z SS-manów podszedł do nas i wylegitymował brata mego i teścia, po czym kazał nam przejść na drugą stronę jezdni. Pierwszy szedł teść mój z teściową. Niemiec strzelił do nich z rozpylacza. Gdyśmy to zobaczyli, nie chcieliśmy wyjść z bramy. Wówczas Niemiec odwrócił się w naszą stronę i zaczął do nas strzelać. Ja miałam na rękach swoją córkę, dlatego zasłonił mnie mój brat. Gdy kula trafiła go, przewrócił mnie i upadł na mnie. Leżałam pod jego ciałem, nie wiem jak długo.

Po pewnym czasie zakładnicy ze Stauferkaserne przyszli zabrać ciała ofiar tej egzekucji. Wszyscy prócz mnie byli zabici, gdyż Niemiec zaraz po egzekucji z rewolweru dobijał rannych. Wtedy też została zabita moja mała córeczka (miała wtedy rok i dwa miesiące), która zaczęła płakać, gdy usłyszała strzały. Razem zginęło w tej egzekucji sześć osób, w tym trzy kobiety, dziecko i dwu mężczyzn. Ciała ich zostały pochowane na terenie więzienia.

W 1945 roku na wiosnę PCK przeniósł zwłoki na tymczasowy cmentarz przy al. Niepodległości. Stąd myśmy ekshumowali je na Cmentarz Powązkowski.

Zakładnicy ze Stauferkaserne na rozkaz Niemca, który ich pilnował, zanieśli mnie do Stauferkaserne, gdzie się umyłam. Stwierdziłam wówczas, że w czasie egzekucji nie odniosłam nawet żadnych ran, prócz lekkiego zadraśnięcia na prawej ręce powyżej przegubu dłoni (świadek pokazuje niedużą bliznę). O godz. 6.00 wieczorem zostałam razem z będącymi w Stauferkaserne kobietami wypuszczona. Poszłam więc na ul. Rakowiecką do domu numer 41, gdzie mieszkał brat mojego szwagra, Kazimierz Rafalski. Tu zastałam swojego męża i resztę jego rodziny, która się uratowała. W domu tym pozostałam do 9 sierpnia 1944. Tego dnia dom ten został spalony. Przenieśliśmy się do ogrodu przy SGGW, skąd po dwóch dniach, 11 sierpnia, wyszliśmy autostradą na Okęcie.

W obozie przejściowym w Pruszkowie nie byłam, gdyż z Okęcia wyjechałam samochodem sanitarnym niemieckim z innymi osobami z Okęcia za Tarczyn.

Na tym protokół zakończono i odczytano.