WALERIA MAŁKOWSKA

Warszawa, 8 października 1949 r. Mgr Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Waleria Małkowska, z d. Wierciach, primo voto Potrzebowska
Data i miejsce urodzenia 10 maja 1896 r., Leningrad
Imiona rodziców Józef i Aleksandra z d. Poławska
Zawód ojca kupiec
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Zawód urzędniczka
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Bednarska 23 m. 22
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Krakowskie Przedmieście 66. Dom nasz stał na terenie niczyim. Ponieważ przytykał do fabryki Wytwórnia Spożywców Instytutu Fermentacyjnego stojącej przy ul. Mariensztat, można było z dołu, z Powiśla, przechodzić tędy na Krakowskie Przedmieście i dalej na Starówkę. Często także przychodzili do tego domu powstańcy po żywność, gdyż były tu zgromadzone olbrzymie jej zapasy, przede wszystkim tłuszczu. Stan taki trwał do około 8 sierpnia 1944 roku.

10 sierpnia wieczorem weszli na teren naszego domu Niemcy, nie wiem jakiej formacji, wraz z Ukraińcami. Przyszli od strony Mariensztatu, i jak słyszałam, od Krakowskiego Przedmieścia przez sklep z dewocjonaliami. Weszli na wieżę przyległego do naszego domu kościoła Bernardynów. 11 sierpnia rano Niemcy kazali naszym mężczyznom, których w domu było siedmiu, znosić z wieży rannych Niemców. Poza tym kazali niektórym z nich iść na plac Piłsudskiego (będący pod stałym ostrzałem) po rakiety i amunicję.

Około godz. 11.00 w południe wpadł do schronu, gdzie przebywałam, mój syn, Zbyszek Potrzebowski, który z pozostałymi mężczyznami znosił z wieży rannych Niemców. Był bardzo zmęczony, więc rzucił się na tapczan. Jednak za chwilę Niemcy znów wezwali mężczyzn do siebie. Prosiłam syna, by nie wychodził, jednak on powiedział mi, że jeżeli zostanie i nie posłucha rozkazu, reszta mężczyzn zostanie zabita. Po 11.00 zrobił się ruch w piwnicy. Niemcy znaleźli wódkę, której nie zdążono rozdać pracownikom fabryki jeszcze przed powstaniem. Chodzili zupełnie pijani i zaczęli wyciągać młode dziewczęta. Wówczas dostała się w ich ręce córka moja, Anna Zofia Potrzebowska.

Po pewnym czasie wpadła do schronu p. Zofia Żarnicka (adres jej także podam), krzycząc, że uderzyła Niemca w twarz. Za nią wpadł dowódca tego oddziału niemieckiego, który się kręcił po naszym domu. Przystawił do skroni p. Zofii rewolwer i wyprowadził ją ponownie. W chwilę po tym p. Żarnicka wróciła. Była bardzo blada. Nie chciała nic powiedzieć, co się stało. Wywołała tylko moją córkę i młodszego syna, Wiesława Małkowkiego. Im powiedziała, iż Niemiec zaciągnął ją do piwnicy i wskazał leżące tam ciała zabitych wszystkich siedmiu naszych mężczyzn. Leżał więc tam mój syn Zbigniew Potrzebowski, Eugeniusz Rozum, Edmund Kalinko, Nowicki – właściciel sklepu, Cendrowicz – woźny muzeum, Józef Wiśniewski – dozorca naszego domu i dozorca Resursy – Kowalczyk.

Około 20 sierpnia Niemcy kazali mężczyznom, którzy ukryli się w domu Towarzystwa Dobroczynności, pochować zwłoki ofiar egzekucji z 11 sierpnia. Między nimi był także niejaki p. Badowski (adres jego żony, Hanny Badowskiej-Glińskiej podam przy okazji). Od niej dowiedziałam się, że mężczyźni z domu Towarzystwa także zostali rozstrzelani. Uratował się z nich tylko Stanisław Pazyra, który w czasie powstania wzbudzał pewną nieufność wśród otoczenia. Jednak o tym bliżej może zeznać p. Badowska-Glińska.

Wracając jeszcze do 11 sierpnia 1944 roku dodaję, że Niemcy chcieli ludność pozostałą w piwnicach, czyli tylko kobiety z dziećmi, obrzucić granatami. Jednak, jak słyszałam, właśnie w tym czasie wszedł do naszego domu nowy oddział niemiecki. Ten kazał nam wszystkim opuścić dom. Przy wychodzeniu Niemcy zatrzymali jeszcze dziewczynkę 16-letnią, która wróciła potem do nas z rozbitą głową. Mówiła ona, że Niemiec tłukł nią o cegły. Została także z Niemcami druga dziewczynka, 12-letnia, tę spotkałam dopiero w Pruszkowie.

Nas Niemcy prowadzili Mariensztatem, Sowią, Bednarską. Na tych terenach już ludności nie było, a domy stały w płomieniach. W grupie 13 osób, kobiet i dzieci, doszłyśmy do Ogrodu Saskiego. Tu i przy Halach Mirowskich dołączyło się więcej ludzi. Na placu Żelaznej Bramy Ukraińcy obrabowywali nas ze wszystkich kosztowności, wyciągali znów młode dziewczęta. Wśród nich dostała się w ręce Ukraińców moja córka, która wróciła do mnie dopiero po dwóch latach, gdyż została wywieziona do Niemiec.

Na tym protokół zakończono i odczytano.