STEFAN DIONIZIAK

Warszawa, 15 listopada 1949 r. Mgr Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stefan Dioniziak
Data i miejsce urodzenia 26 lipca 1907 r., Warszawa
Imiona rodziców Józef i Julia z d. Jędrzejewska
Zawód ojca urzędnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Zawód zecer maszynowy
Miejsce zamieszkania Warszawa, Grochów, ul. Makowska 99
Karalność niekarany

Do 5 czy 6 września [1944] (daty dokładnie nie pamiętam) przebywałem na Powiślu. Tego dnia przeszedłem do lecznicy położniczej założonej w czasie powstania przez dr Chełkowskiego przy ul. Pierackiego 11. Tutaj przebywała moja żona.

Okazało się, że bezpośrednio przed moim przyjściem dr Chełkowski wraz z całym personelem lecznicy opuścili szpital. Niemcy zajmowali stopniowo ul. Pierackiego. W tym czasie byli już w szpitalu oftalmicznym i w pałacyku. Wśród pozostawionych na pastwę losu kobiet w lecznicy panowała ogromna panika. Wówczas ja ze Stefanem Gerszem (zam. obecnie przy ul. Pierackiego 13), pracownik „Polpresu” przy ul. Pierackiego 11, Jerzym Rachwałem, Mieczysławem Wiączkiem, dr Koziorowskim okulistą (adresów nie znam), stworzyliśmy prowizoryczny personel i zajęliśmy się chorymi. Praca nasza była utrudniona jeszcze i tym, że dr Chełkowski zabrał ze sobą wszystkie narzędzia i medykalia. Następnego dnia zajęli Niemcy – SS-mani (sztab ich znajdował się na terenie szpitala PCK) całą ul. Pierackiego. Po wkroczeniu SS-mani wzięli mnie i dr Koziorowskiego na barykady jako osłonę. Udało nam się stamtąd uciec. Następnie Niemcy zawezwali do bramy dr Koziorowskiego, ażeby opatrzył leżącego tam rannego Niemca. Doktor założył mu prowizoryczny opatrunek. Żeby nie osłabiać barykady, dowódca SS rozkazał nam odnieść rannego do szpitala PCK. Poszliśmy pod eskortą jednego SS-mana. Żołnierz niemiecki po drodze umarł. Odnieśliśmy go do kostnicy. Lejtnant spotkany przy tej kostnicy rozkazał SS-manowi poprowadzić nas na barykadę. Jednak na skutek interwencji volksdeutscha, który się do nas przyłączył, rozkaz ten nie został wykonany. SS-man poprowadził nas do dowództwa mieszczącego się w domu przy ul. Czerwonego Krzyża, trzeci dom od Dobrej, żeby tam dowiedzieć się, co ma z nami zrobić. Czekając na decyzję, widziałem, jak SS-mani prowadzili jakiegoś mężczyznę wyciągniętego z Muzeum Narodowego, którego bił volksdeutsch. Następnie mężczyzna ten został dobity deską.

Następnego dnia dom nr 11 przy ul. Pierackiego zajęła placówka sanitarna grupy Wolfa. Kapitan tej placówki, sztabowy lekarz tej grupy, pomagał nam. Od tego czasu mieliśmy już żywność i potrzebne przedmioty.

28 września 1944 roku od 8.00 rano Niemcy rozpoczęli ewakuację lecznicy; chorych przewożono samochodami podobno do szpitala na Wolę, zdrowi szli piechotą. Ja wraz z żoną moją, synami i kilkoma jeszcze osobami, pozostałem w lecznicy. Koło południa siedzieliśmy w kwaterze kapitana. Jeden z szoferów placówki, niejaki Fabian Oskard, pochodzący z Pabianic pod Łodzią, przypomniał sobie, że w piwnicy znajdują się jakieś porządne buty, które chciał wziąć ze sobą. Wyszedłem więc z nim do piwnicy. Tutaj znaleźliśmy dwie volksdeutschki, które były aresztowane przez powstańców i udało im się zbiec do lecznicy. Wówczas Fabian strzelił do nich. Jedna zdołała uciec, a drugą kilkoma seriami zabił. Na odgłos strzałów zbiegł z kwatery kapitana porucznik – zastępca kapitana. Zaczął on obcasami masakrować zwłoki. Wyszliśmy z piwnicy. Na schodach stał staruszek, stryj jednej z sanitariuszek. Fabian dał znów kilka strzałów do niego, krzycząc: Jude!, a następnie strzelił kilkakrotnie do sanitariuszki, która wychyliła się z jednego z korytarzy piwnicznych. Sanitariuszki tej jednak nie zabił. Rany jej opatrzył kapitan i odesłał ją podobno gdzieś do szpitala.

Na tym protokół zakończono i odczytano.