STANISŁAWA BOGUS

Warszawa, 14 października 1949 r. Mgr Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisława Bogus z d. Szklarska
Data i miejsce urodzenia 3 czerwca 1901 r., Tomczyce, pow. Kutno
Imiona rodziców Tomasz i Marianna z d. Kołodziejczyk
Zawód ojca rolnik
Przynależność państw. i nar. polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie cztery klasy szkoły powszechnej
Zajęcie na utrzymaniu córki
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Piusa XI 10 m. 4
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Wiejskiej 1, róg Piusa XI. Dnia 2 sierpnia 1944 roku około godz. 12.00 do bramy naszego domu, zamkniętej od rana tego dnia, zadzwoniono. Mąż mój, Stanisław Bogus, który był dozorcą tego domu, otworzył. Weszło pięciu Niemców z hotelu sejmowego, zdaje się, że tam stali SS-mani. Wzięli mojego męża i poszli z nim przez podwórze do klatki schodowej od strony ul. Piusa XI. Ostatni z nich zatrzymał się przy dyżurce, w której byłam wraz z moimi dwiema córkami. Niemiec ten sprowadził nas schodami do sutereny i wprowadził do komórki pod schodami, gdyż okna sutereny wychodziły na ulicę. Drzwi od dyżurki zamknął na klucz od strony zewnętrznej.

Po pewnym czasie zostały do komórki wprowadzone jeszcze dwie kobiety, pani Zofia Gawrońska (zam. obecnie gdzieś na Mokotowie) i Zofia Bożymowa, zatrudniona kiedyś w ośrodku zdrowia. Panie te zajmowały mieszkanie od strony ul. Piusa XI. Od nich dowiedziałam się, że Niemcy w tamtej części naszego domu zabijają ludzi. Na oczach p. Gawrońskiej został zabity jej mąż, staruszek 70-letni. Po dłuższym czasie, kiedy Niemcy opuścili nasz dom, wyszła na podwórze sąsiadka moja Eugenia Borelowska (zam. obecnie Mokotowska 73). Otworzyła ona nam drzwi. Wówczas dowiedziałyśmy się, że Niemcy rozstrzelali na schodach od ul. Piusa XI wiele osób. Dowiedziałam się następnie, że mąż mój jest tylko ranny, gdyż zdołał on zejść do sutereny, gdzie ocalała ludność. Od męża dowiedziałam się, co następuje: Niemcy weszli razem z nim na drugie piętro, otworzyli pusty lokal nr 5, w którym był hotelik dla Ukraińców, następnie zadzwonili do przeciwległych drzwi, gdzie znajdowało się mieszkanie pp. Gawrońskich. P. Gawrońska otworzyła drzwi. Wszyscy mieszkańcy byli zgromadzeni w korytarzu, gdyż okna pokoi wychodziły na ulicę, gdzie trwała strzelanina. P. Gawrońska wraz z córką wymknęły się na schody. Jeden z Niemców poszedł do p. Michała Gawrońskiego i zastrzelił go, wówczas p. Gawrońska wróciła do mieszkania. Jednak mąż mój, widząc, że p. Gawroński nie żyje, powiedział jej, by szybko zeszła wraz z córką do schronu. Jeden z Niemców je sprowadził. Następnie Niemiec zastrzelił troje pp. Włodków: ojca, matkę i córkę (imion ich nie pamiętam) i p. Zygmunta Łączyńskiego, po czym Niemcy wyszli z tego mieszkania, przeszli raz jeszcze do pustego lokalu nr 5 i tu w przedpokoju jeden z nich strzelił z tyłu w szyję mojemu mężowi. Kulka wyszła policzkiem. Mąż stracił przytomność, dlatego nie wiedział, co Niemcy robią dalej. Odzyskał przytomność dopiero po pewnym czasie, gdy jeden z Niemców zaczął go przewracać, by zabrać mu portfel i pióro wieczne. Jednak mąż leżał nadal, udając nieżywego, aż do chwili, gdy usłyszał, że Niemcy już wyszli. Wówczas zszedł do sutereny.

Mąż mój dziś już nie żyje i dlatego nie potwierdzi mego zeznania.

Niemcy tego dnia zabili razem 13 osób, gdyż podobnej zbrodni dokonali o piętro niżej w mieszkaniu p. Stefana Piłsudskiego. Tu zginęło pięć osób. W mieszkaniu p. Rachmanów, po przeciwnej stronie na pierwszym piętrze, uratował się niejaki pan Tchorek (gdzie mieszka, nie wiem, wiem natomiast, że ma antykwariat róg Piusa XI i Marszałkowskiej). Na parterze Niemcy zabili trzy osoby w mieszkaniu pp. Chałupczyńskich.

Wieczorem 2 sierpnia Niemcy wpadli jeszcze raz do naszego domu, rabowali mieszkania pomordowanych. Wpadli także do mojego mieszkania, szukając mojego męża, jednak nie znaleźli go, gdyż był ukryty w piwnicy.

4 sierpnia 1944 roku na teren naszego domu Niemcy weszli znów. Kazali wszystkim wyjść na podwórze i stanąć pod ścianą domu. Przy przeciwległej ścianie stały trzy karabiny maszynowe. Niemcy kilkakrotnie kazali nam uciekać do sionki, potem znów wracać. Nie wiedzieliśmy, co chcą z nami zrobić. Jedna z pań, profesorka gimnazjum Królowej Jadwigi – Karczewska zwróciła się do oficera z prośbą, by nas wypuścił, bo przecież jesteśmy ludnością cywilną, do tego wśród nas nie ma wcale młodych mężczyzn. Faktycznie było ich tylko dwu. Początkowo oficer nie chciał się zgodzić, jednak w końcu wszedł na klatkę schodową przy ul. Wiejskiej. Wówczas jeden z żołnierzy kazał nam uciekać. Przeszliśmy więc piwnicami z naszego domu do domu nr 4 przy ul. Piusa XI, a stamtąd na ul. Matejki. Dom nasz został podpalony. Na ul. Matejki przebywałam około doby. Po południu 5 sierpnia Niemcy podpalili dom nr 8 przy Matejki, gdzie wraz z rodziną znalazłam schronienie, o czym nie uprzedzili ludności. Z płonącego już domu wyszliśmy na plac przy ul. Matejki, z którego można się było wydostać w Aleje Ujazdowskie. Niemcy oddzielili mężczyzn od kobiet. Wówczas ja wraz z całą rodziną dr. Leberta oraz paru innymi osobami, uciekliśmy na stronę powstańczą. Reszta mieszkańców, jak słyszałam, dostała się do sejmu. Kobiety podobno na następny dzień zostały przeprowadzone na teren Szpitala Ujazdowskiego.

Co się z nimi dalej stało, nie wiem.

Na tym protokół zakończono i odczytano.