WŁADYSŁAW SIKORSKI

Warszawa, 10 maja 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, p.o. sędzia Halina Wereńko, przesłuchała w charakterze świadka, bez przysięgi, Władysława Antoniego Sikorskiego, b. więźnia obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu nr 18 612, Gross-Rosen nr 2 639, Dachau nr 62 323 w sprawie obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o obowiązku mówienia prawdy świadek zeznał, co następuje:

Nazywam się Władysław Antoni Sikorski, syn Tomasza i Zuzanny z Kołodziejczyków, ur. 24 marca 1911 r. w Skawinie, pow. krakowski, wyznanie rzymskokatolickie, z zawodu malarz pokojowy, mający ukończonych 5 klas szkoły powszechnej, zam. w Warszawie, Grochów, ul. Mniszewska 23 m. 6

W nocy z 30 na 31 maja 1941 roku zostałem zabrany przez gestapo z domu przy ul. Gibalskiego 11 w Warszawie, z listy. Pod zarzutem przynależności do polskiej organizacji podziemnej przebywałem na Pawiaku od 30 maja do 23 lipca 1941, po czym w transporcie 364 osób (w tej liczbie i ob. Adam Kuryłowicz) zostałem przewieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie otrzymałem numer 18 612. W dniu 3 czerwca 1942 roku w transporcie pięciuset mężczyzn zdrowych, wybranych z lepszych komand Oświęcimia, zostałem wywieziony do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Z transportu warszawskiego żyje obecnie kilku więźniów, jak Adam Kuryłowicz, Jan Zapustowski, Jan Klimczak.

W Gross-Rosen przebywałem do 18 stycznia 1944, po czym byłem jeszcze w obozie w Dachau, skąd 29 kwietnia 1945 roku zostaliśmy uwolnieni przez armię USA.

Transport z Oświęcimia do Gross-Rosen odbywał się w wagonach bydlęcych, zanieczyszczonych; wagon, w którym jechałem, był po cemencie. Jechaliśmy stłoczeni po kilkadziesiąt osób w jednym wagonie, przy drzwiach zamkniętych, w upał, bez wody i kubła, pod eskortą SS. Z Oświęcimia podróż trwała dobę. Na stację Gross-Rosen przybyliśmy 4 czerwca 1942. Rozładowano wagony wśród bicia i popychania, ustawiono nas piątkami i wprowadzono do obozu, gdzie początkowo umieszczono nas w bloku 7. Po pouczeniu o regulaminie popędzono nas do kąpieli.

Do 1943 roku do kąpieli pędzono więźniów nago, bez ręcznika, bez względu na porę roku. Na dworze czekało się swej kolejki 15 – 20 minut. Przy kąpieli w gorącej, brudnej wodzie nie zawsze otrzymywało się mydło kamienne. W czasie kąpieli byliśmy bici przez Badendienstów, Blockaltesterów, Stubedienstów i kapów. Po powrocie z kąpieli blokowy przed blokiem oglądał więźniów, pojedynczo sprawdzając czystość. Kąpiel zimą była plagą więźniów, zawsze w rezultacie wielu chorowało i umierało. W chwili mego przybycia do obozu było ciepło. Po kąpieli zebrano nasze personalia, odebrano nam ubrania, w których przybyliśmy, zamieniając je na obozowe pasiaki, rozdano numery. Otrzymałem nr 2 639, po czym rozdano zupę Knorra. Po trzech dniach nasz transport przeszedł na blok 9, tzw. zugangowy, skąd grupami przydzielono nas już na stałe do innych bloków. Tak dostałem się na blok 6. Nasz transport otrzymał numery do wysokości 3 000, w rzeczywistości więźniów żyło znacznie mniej. Poza tym nieobjęci numeracją byli tzw. internowani – jeńcy wojenni radzieccy. Słyszałem od kolegów, iż przybyło ich do obozu 2,5 tys., w końcu 1941 czy na początku roku 1942, w końcu mego pobytu w obozie, żyło ośmiu.

W początku roku 1943 trzech czy czterech oficerów radzieckich z tej grupy stracono w krematorium. Początkowo mieszkali w tzw. lagrze, gdy liczba ich stopniała, przeniesiono ich do 6 bloku, do pierwszego skrzydła. Pracowali oni tak jak inni więźniowie, w kamieniołomach i innych komandach.

Po przybyciu do Gross-Rosen stwierdziłem, iż obóz tu był cięższy niż w Oświęcimiu. Lagerführerem w Gross-Rosen był Untersturmführer Anton Thumann, który ten obóz założył. Miał on zwyczaj bicia więźniów nahajką; gdy więzień upadł, szczuł psem wilczurem, którego stale ze sobą prowadzał. Wielokrotnie widziałem w czasie pracy przy wożeniu ziemi wagonetkami, jak Thumann bił więźniów uderzeniem łomu lub drąga i szczuł psem. W czasie apeli także był okrutny; uderzonych przez niego więźniów dobijali usłużni kapowie. Zdarzało się często, iż Thumann kierował więźniów do SK. Thumann opuścił obóz w roku 1943 w marcu lub kwietniu.

Nazwiska pierwszego komendanta obozu nie pamiętam. W 1943 roku komendantem był Rassenbrock, który rzadko przychodził do obozu, [tylko] w związku z ważniejszymi wydarzeniami, np. gdy wieszano więźniów. Następcą Thumanna został Ernstberger. Uczestniczył w egzekucjach. Latem 1943 po wieczornym apelu przywieziono samochodami z okolicy Wrocławia 68 mężczyzn i trzy kobiety, ubranych po cywilnemu, i zawieziono prosto do krematorium. Jadąc przez obóz, ludzie ci machali do nas rękami i wołali po polsku. Kim byli przywiezieni, nie ustaliliśmy. W nocy ich rozstrzelano, nazajutrz zwłoki spłonęły w krematorium. W egzekucji wzięli udział Ernstberger i Rapportführer Eschner. Z początku Ernstberger złagodził kurs wobec więźniów. Założono boisko sportowe, ring bokserski oraz kantynę. Okrutny stawał się po wypiciu alkoholu, wtedy przychodził na bloki i mordował więźniów. Daty nie pamiętam, w czasie gdy byłem na 8 bloku, nocą przybył Ernstberger i przez dwie godziny kazał więźniom uprawiać „sport”, tj. wchodzić pod łóżka i na łóżka, na szybko podawane komendy. Innym razem w nocy kazał więźniom w pudle od noszenia chleba nosić [siebie?] kilku więźniów i śpiewać.

Jesienią 1941 wieczorem nasze komando Industriehof uprawiało w ciągu dwu godzin „sport” w błocie, pod komendą okrutnego Blockführera Gallascha. Rapportführerem był Scharführer Helmut Eschner, człowiek niezmiernie okrutny. Niejednokrotnie widziałem, jak przed rewirem zgłaszających się po zwolnienie chorobowe więźniów kopał do śmierci, oraz jak na placu apelowym katował i mordował słabych, którzy nie mogli utrzymać pozycji stojącej, przewracali się. Z blockführerów jako szczególnie okrutnych zapamiętałem Unterscharführera Schrammela, zażartego hitlerowca, który często zastępował Rapportführera. Widziałem niejednokrotnie na placu apelowym, jak dusił przewróconych więźniów, stając im na gardle lub żołądku. Prowadził zwykle zugangów do kąpieliska, biegiem, przynaglając do pośpiechu, rzucając w nich kamieniami. Chodził po komandach i pod pretekstem drobnych przewinień znęcał się nad więźniami. Znany z okrucieństwa był Blockführer Gallasch, który w obozie awansował na Unterscharführera. Gallasch po apelach prowadził od bramy wejściowej Strafkompanię razem z Rotenführerem Drozdowskim, w ten sposób, iż więźniowie pierwsze sto metrów musieli odbyć biegiem, a koło 22 bloku przy Zellenbau (bunkrze karnym dla rzemieślników), gdzie potem pracowali, a były stopnie i spadek terenu, stosowali rollen (toczenie się), a ostatnich w szeregu kopali do krwi lub na śmierć. Widziałem takie marsze kilkakrotnie z okien. Z opowiadań kolegów wiem, iż Gallasch w czasie ewakuacji do Dachau rozstrzeliwał słabszych więźniów w czasie transportu.

Blockführer Juchelek otrzymał awans w obozie na Unterscharführera w 1942 roku, był blokowym 10 bloku i Strafkompanii, zajmującej pierwszą izbę na tym bloku. Znał język polski. W czasie apelu blok 8, gdzie ja byłem, stał naprzeciwko 10, stąd widziałem wiele razy, jak Juchelek w czasie apelu przewracał więźnia i mordował, stając na nim, nieraz z Georgiem Prillem.

W styczniu 1943 roku, w czasie gruntowania ram okiennych w Häftlings-Köche, gdy z powodu mrozu ogrzewałem się, uderzając się rękami o klatkę piersiową Juchelek wymierzył mi za to 25 batów, łamiąc na mnie drąg, skopał mnie, po czym okrwawiony musiałem dalej pracować. Blockführer Jeżak, Polak z okolicy Katowic (awansował w obozie na Unterscharführera), znęcał się nad więźniami w czasie pracy. Blockführer Schneider, Cygan rumuński, bił i kopał więźniów w brzuch, bił po głowie, topił – wrzucając do basenu z wodą – zgłaszających się po zwolnienie chorobowe oraz gdy komanda szły do pracy między 5 a 8 blokiem.

Takie sceny widziałem wiele razy. Nazwisk utopionych i dat popełnienia morderstw nie pamiętam.

Blockführer Hanke (awansował w obozie na Unterscharführera), zamordował wielu więźniów, zwłaszcza gdy wpadł w szał. Liczby i nazwisk zamordowanych nie umiem podać.

Blockführer Musner, z zawodu artysta malarz (otrzymał awans na Unterscharführera), był dowódcą grupy SS w starym krematorium. Koledzy dawniej przebywający w obozie opowiadali, iż skazanym na śmierć umierającym po strzale wyrywał serca. Malując w obozie, chodził, bijąc więźniów nieraz do śmierci. Gdy przebywałem w obozie, trochę uspokoił się. Liczby jego ofiar i nazwisk ich podać nie umiem.

Verwaltungführerem w latach 1942 – 1943 był Obersturmführer Henneberg, który starał się przyłapać więźnia na najdrobniejszym przewinieniu, po czym bił bez litości. Nie widziałem natomiast, by popełnił morderstwo. Żona jego była dobra dla więźniów.

Spośród więźniów funkcyjnych Niemców odznaczali się okrucieństwem:

Karl Kirschman, nr 513, z zawodu bokser, początkowo Blockältester, potem Lageraltester, w 1943 zwolniony do wojska. Zamordował wielu więźniów; zabijał uderzeniem pięści, dobijał, kopiąc nogami.

Peter Wilms, Blockal, [numeru] nie pamiętam, zboczeniec, zabijał więźniów drągiem lub stołkiem, mnie skatował, bijąc pięściami po głowie i żołądku oraz kopiąc nogami.

Kurt Vogel, blokowy 19 bloku (SK), zamordował wielu więźniów. Odznaczał się wyrafinowanym okrucieństwem, słyszałem niesprawdzoną pogłoskę, iż po uwolnieniu przez wojska amerykańskie więźniowie Vogla powiesili.

Oswald Necks, nr 2 080, blokowy, znany międzynarodowy szantażysta. Byłem przez 19 miesięcy u niego na bloku 8. Widziałem, jak mordował więźniów drągiem lub taboretem oraz jak wymuszał od więźniów żywność z paczek od rodzin. Dobijał zwłaszcza wycieńczonych i chorych. Tygodniowo zabijał po kilkudziesięciu więźniów. Z jego bloku rozprzestrzeniła się choroba oczu jaglica, ponieważ zmuszał ponad trzystu ludzi do mycia się w korycie z niezmienianą wodą. Przy myciu stał z drągiem i bił do utraty przytomności więźnia, który cały się nie umył brudną wodą. Wielu więźniów z jego bloku popełniło samobójstwo przez powieszenie lub rzucenie się na druty pod wysokim napięciem, lub od kuli strażnika.

Nazwisk i liczby ofiar nie umiem podać.

Wielu więźniów popełniło w obozie samobójstwo przez rzucenie się na druty, by otrzymać strzał śmiertelny od strażnika. Między innymi w listopadzie 1942 zrobił to Stefan Żurawski, malarz, mój kolega, który był już całkiem osłabiony, miał popuchnięte nogi.

Znany z okrucieństwa był także Herman Lasche, Niemiec, kapo rewiru, który później jesienią 1943 roku odjechał z odznaczeniem do innego obozu. Koledzy z rewiru opowiadali, iż Lasche okradał i mordował chorych więźniów oraz robił im śmiertelne zastrzyki.

Harry Lipiński był kapem z I czy III kolumny robót ziemnych; zboczeniec seksualny, który w 1942 styliskiem od kilofa mordował kilku więźniów dziennie w swej kolumnie. Liczby i nazwisk jego ofiar nie umiem podać.

Franz Gajko, Niemiec mówiący po polsku akcentem śląskim, kapo kolumny ziemnej, styliskiem od kilofa w mojej obecności zamordował wielu spośród ciężko pracujących przy robotach ziemnych więźniów. Liczby i nazwisk zamordowanych nie pamiętam.

Scholi Bikiel, blokowy 10, później 14 bloku, zamordował wielu więźniów. Kilka razy widziałem fakt morderstwa, malując na bloku. Nazwisk i liczby zamordowanych nie umiem podać.

Kaczyska, nr 1 445, blokowy, w którego bloku byłem pod koniec mego pobytu w obozie. Kilka razy widziałem, jak mordował więźniów, których nazwisk nie pamiętam. Bardzo często widziałem, jak bił i katował więźniów.

Walter Gerhard, Stubaltester na bloku 8, bił więźniów i okradał, zmuszając nieletnich do zboczenia seksualnego. Pobił ciężko więźnia Jana Jasińskiego nr 2 609 (zam. w Łodzi, ul. Stefana Jaracza 37 m. 30), który chorował później dłuższy czas. Gerhard razem ze mną wyjechał do komanda w Dachau (Messerschmitt), gdzie był blokowym i z takim samym okrucieństwem traktował więźniów.

August Schneider, Oberkapo w komandzie pracy, bił więźniów bez litości oraz mordował. Liczby i nazwisk jego ofiar nie znam. Sam byłem przez niego nieraz dotkliwie pobity.

Hans Wessel, prowadzący kantynę oraz kapelmistrz, w końcu blokowy, bił więźniów i katował, co sam widziałem.

Georg Prill, Rewirkapo, sadysta i morderca wielu więźniów, według niesprawdzonej pogłoski miał zginąć z rąk więźniów po oswobodzeniu.

Po moim przybyciu do obozu warunki mieszkaniowe były względnie niezłe, sypialiśmy w bloku na łóżkach pojedynczo. W 1942 roku wody na bloku nie było, myliśmy się w korycie drewnianym, do którego wodę przynoszono z kuchni lub bloku 8. Ubikacją była latryna blisko drutów. Nocą stały przed blokiem dwie beczki, które rano więźniowie wynosili do latryny.

W latach 1942 – 1943 łaźnia mieściła się w 9 bloku, był to mały basen. Do kąpieli przychodziliśmy połową bloku, nago, bez butów i ręcznika, nieraz po kilkanaście minut czekając swej kolejki. Kilka razy do kąpieli zrywano nas nocą. Kilka razy blokowy Wecks trzymał nas nagich i mokrych kilkanaście minut, zimą, sprawdzając czystość każdego więźnia. W ciągu roku 1942 panował w obozie największy głód, paczki od rodzin zaczęły przychodzić dopiero w końcu listopada. Więźniowie puchli od głodu i ciężkiej pracy i byli wtedy dobijani. Więzień otrzymywał na śniadanie [dopisek ręczny: Brot zeit] pół litra wodnistej, niezaprawionej tłuszczem zupy z jarzyn, na obiad trzy czwarte litra zupy zwykle z brukwi, rzadziej szpinak, liście z buraków i „Grinkolu”, bardzo rzadko zupę grochową i kapuśniak, buraki czerwone i marchew. Na kolację ćwierć bochenka chleba (nie wiem, ile to ważyło) trzy razy w tygodniu do chleba pół kilograma margaryny na 25 ludzi, dwa razy w tygodniu po łyżce syropu, raz w tygodniu po łyżce białego twarogu. W niedzielę mały kawałek końskiej kiełbasy. Dla pracujących do godziny dziewiątej przy pracy dawano dwie cienkie kromki chleba, cienko posmarowane margaryną i plaster surowej końskiej kiełbasy. Latem dzielono to na dwa razy. Często na obiad lub kolację, gdy dano mniej zupy, rozdawano po kilka kartofli. Więźniowie funkcyjni całkiem bezkarnie robili nadużycia przy rozdziale żywności. W 1943 roku dzięki paczkom od rodzin byliśmy mniej głodni. Paczki były ograbiane przez Ernstbergera i blockführerów. Memu koledze (nazwiska nie pamiętam) Blockführer Gallasch z dwustu przesłanych papierosów zabrał 190.

W roku 1942 warunki pracy w kamieniołomach, przy robotach ziemnych i przy budowie lagru były bardzo ciężkie, bito w czasie pracy i popędzano. Golono nas bardzo tępymi brzytwami, latem odebrano drewniaki, tak że chodziliśmy z poranionymi nogami, w czasie apeli odebrano czapki, które zwrócono dopiero po wypadkach porażenia słonecznego.

W roku 1943 w związku ze zmianą Lagerführera kurs złagodniał. Zorganizowano rozrywki, boisko sportowe, piłkarzy trzy drużyny polskie, dwie niemieckie, jedna czeska, ring bokserski, basen pływacki i kantynę, w której można było kupić czasem jedzenie i papierosy.

Na blokach założono wodociągi i kanalizację. W 1942 roku pomoc lekarska była bardzo mała. Z rana po apelu odbywał się tzw. Arztmeldung, chorzy z dużą gorączką lub opuchnięci zgłaszali się w celu dostania się na rewir. Czekających na przyjęcie Prill, Schrammel, Juchowiak, Schneider, Hanke i Gallasch bili nieraz do śmierci.

Na rewirze z powodu braku lekarstw i opieki chorzy masowo umierali. Daty nie pamiętam lecz w roku 1942 na rewirze w 6 bloku w skrzydle B, wykonując roboty malarskie razem z Franciszkiem Kolem z Tomaszowa Mazowieckiego mającym nr 205, widziałem, jak dwóch więźniów funkcyjnych rewiru, których nazwisk nie znam (obaj rozmawiali po polsku ze śląskim akcentem) zamordowało ponad dwudziestu chorych, wyrzucając ich z prycz o kilka metrów w ten sposób, iż jeden brał za nogi, drugi za głowę i ciskali z rozmachem. Zwłoki wynieśli potem do krematorium. Widziałem też, jak chorych bito styliskiem od kilofa za czasów, gdy Rewirkapem był Lesche. W roku 1943 Arztmeldung odbywało się wieczorem. Lżej chorych kierowano do warsztatów (Schusterei), gdzie praca była lżejsza, lecz panował zabójczy kurz. Blok 14 zajęty był dla lżej chorych, którzy osobno chodzili do lżejszej pracy. W latach 1943 i 1942 plagą była jaglica, zwalczana przez lekarzy więźniów. Jak mówił mi dr Józef Żagleń kilkunastu więźniów zostało niewidomych, około trzydziestu bez jednego oka. Późną jesienią 1943, po wyjeździe Desche, kapem na rewirze został Willi Melone, który także wielu więźniów zamordował.

Ponieważ było w obozie wielu Niemców zesłanych za zboczenia seksualne, wśród młodzieży panowała demoralizacja. Za wykrycie [praktyk homoseksualnych] Niemiec otrzymywał dwa do czterech tygodni SK, jego ofiara innej narodowości – trzy miesiące. W 1943 roku młodych chłopców kierowano do bloku 22, gdzie blokowym był Polak Edward Sznajder.

Gdy zdarzały się próby ucieczki, staliśmy na placu aż do ujęcia więźnia. W 1942 z komanda Maurerów (murarzy) uciekł Jaworski. Złapanych więźniów wleczono do obozu z tabliczką na piersiach: Ich bin wieder da, w wysokiej czapce w różnych kolorach. Po daniu 50 batów, przywiązywano do słupa między 1 a 2 blokiem, przechodzący SS-mani bili go, a w nocy życie zakończył. W roku 1943 po otrzymaniu batów złapany więzień był kierowany do SK na wykończenie. Jesienią 1942, gdy uciekło dwóch kapów Niemców, w czasie stania na placu apelowym Georg Prill i więzień Jan Dymitrowski zabili więźnia Lewandowskiego stojącego obok mnie.

W czasie pobytu w Oświęcimiu i Gross-Rosen byłem często bity. W 1941 roku w Oświęcimiu przechodziłem zapalenie płuc, uratował mnie dr Diem, obecnie naczelny lekarz Ubezpieczalni Społecznej w Warszawie, dzięki któremu dostałem się na rewir. Pracując przy budowie, chodziłem prawie całą zimę mokry. W Gross-Rosen pracowałem początkowo przy robotach ziemnych, gdzie w pierwszym miesiącu pracy zmarło z mego transportu około czterystu więźniów. Ze spuchniętymi nogami, całkiem słaby, dostałem się następnie do komanda malarzy, gdzie praca była lżejsza, lecz często trwała nocami. Komandem malarzy z rozkazu Thumanna zarządzał Eschner, kapem był Stohl, który zabierał nam lepsze jedzenie, przydzielone na nocną pracę. W 1943 roku za dobrowolną pracę nocną otrzymywałem dodatkowe porcje żywnościowe i mogłem nawet pomagać kolegom.

19 marca 1945 roku w czasie bombardowania przez samoloty USA werku w Baumenheim zostałem przysypany ziemią.

Po uwolnieniu przez wojska amerykańskie byłem zupełnie chory. Schudłem tak, że miałem tylko kości obleczone skórą, jestem głuchy na lewe ucho, mam poważną chorobę płuc (kilka ognisk), wybity ząb trzonowy, rozbity tył głowy, gdzie dotąd odczuwam bóle, blizny na twarzy, w ciągu trzech lat cierpiałem na stawy i nie mogłem chodzić, obecnie nie mogę chodzić przy zmianie pogody. Leczono mnie.

Wróciłem do kraju 12 października 1946 roku i dotąd źle się czuję.

Na tym protokół zakończono i odczytano.