GRZEGORZ WARŻAŁA

Kpr. Grzegorz Warżała, 44 lata, rolnik, wdowiec.

Mieszkałem w osadzie wojskowej [nieczytelne] Korybutowieckiej, gm. Wiśniowiec, pow. krzemieniecki. 10 lutego 1940 r. do osady zjechali funkcjonariusze NKWD, chodzili od domu do domu i wydali rozkazy pakowania rzeczy. Najpierw weszło do mieszkania dwu milicjantów i rozkazało mi i synowi podnieść ręce do góry i położyć się na podłodze, a następnie spytali o broń. Po otrzymaniu odpowiedzi przeczącej przeprowadzili rewizję w mieszkaniu, która wypadła negatywnie. Następnie kazali zapakować najpotrzebniejsze rzeczy, oświadczając, że mają mnie przesiedlić do innego rejonu. Nie pozwolono mi brać prowiantu, lecz sami milicjanci pilnowali, a kiedy moja żona z płaczem prosiła, by pozwolono brać żywność, odpowiedzieli: Nie kryczy, polska bladź. Następnie saniami przewieźli mnie z rodziną do szkoły, gdzie gromadzono transport wszystkich osadników, a stamtąd razem zawieźli nas na stację w Krzemieńcu. Tu załadowano nas do wagonów towarowych, po 40 osób do jednego. Na stacji staliśmy trzy dni w zamkniętych wagonach. Podróż do Kotłasu, rejonu solwyczegodzkiego, trwała trzy tygodnie.

Podczas podróży otrzymaliśmy tylko cztery razy jeść na większych postojach, a poza tym żywiłem się tym, co dostałem z łaski od innych. Potrzeby fizjologiczne załatwiano w wagonach. Na większych stacjach otwierano drzwi i pozwalano pod konwojem nabrać wody do wiader. Po przyjeździe na stację Kopytów w rejonie solwyczegodzkim wyładowano nas i zapędzono do drewnianych baraków. Na drugi dzień po przyjeździe część zesłańców wypędzono do pracy do lasu, ja z innymi zostałem w Kopytowie. Stało tam dziesięć baraków, w których mieściło się ok. 300 ludzi zatrudnionych przy kopaniu rowów w lesie oraz przy spławie drzewa. Cztery baraki były zajęte przez organ nadzorczy i funkcjonariuszy NKWD. Zesłańcy rekrutowali się z Polaków i Ukraińców, z przewagą Ukraińców. Baraki były przepierzone deskami i w każdej takiej izbie umieszczono po dwie rodziny zależnie od liczby członków, zazwyczaj mieszkało do 15 osób. W posiołku był sklep, gdzie można było nabyć na książeczki chleb w ilości 600 g na pracującego, 400 g na niepracującego. Inny prowiant można było zakupić, jeśli dowieźli z okolicznych osiedli.

Kopanie rowów odbywało się wedle normy, która wynosiła dla sześciu ludzi sześć metrów długości, trzy szerokości i dwa głębokości dziennie. Wynagrodzenie wynosiło ok. 40 kopiejek za metr sześcienny, a wypłata była co dwa tygodnie. Praca trwała osiem godzin dziennie z jednogodzinną przerwą. Życie koleżeńskie było przykładne i zgodne.

Władze NKWD stale obraźliwie wyrażały się o Polsce i Polakach. Podkreślali, że do domu nie wrócimy i należy nam się tu urządzić.

Dostawaliśmy paczki i listy z kraju i mogliśmy pisać do krewnych i znajomych do kraju.

3 października 1941 r. otrzymaliśmy udostowierienija i przepustki, po czym zakupiliśmy wagon i tak dojechaliśmy do Uzbekistanu, gdzie skierowano nas do kołchozu w Osle [?], w oslańskiej [?] obłasti. Tam zajęci byliśmy zbieraniem bawełny. Umieszczono nas w ziemiankach uzbeckich. Otrzymywaliśmy 400 g mąki jako wynagrodzenie za pracę, a na dzieci po 200 g.

12 lutego 1942 r. wyjechałem do Marg’ilonu do placówki polskiej, a stamtąd odesłano mnie do Taszłaku, gdzie przydzielono mnie do 20 Pułku Piechoty 9 Dywizji.