PIOTR DUBRAWKA

Ppor. Piotr Dubrawka, 32 lata, technik drogowo-budowlany, kawaler.

Byłem zaaresztowany przez NKWD 30 stycznia 1940 r. w Brześciu nad Bugiem i osadzony w więzieniu wojskowym w twierdzy brzeskiej. Małe więzienie, niedostosowane do rygorów władz NKWD, było stale przepełnione przez aresztowanych Polaków, schwytanych bądź na granicy (rzece Bugu), bądź też zabranych z mieszkań w nocy lub złapanych w dzień na ulicach miasta. Aresztowane były osoby bez względu na płeć, wiek, narodowość i wyznanie. Kobiety i dzieci siedziały w osobnych celach, przylegających do cel mężczyzn. W razie potrzeby cele porozumiewały się między sobą za pomocą alfabetu Morse’a.

Więzienie w twierdzy miało charakter więzienia przejściowego, skąd po przeprowadzeniu śledztwa wstępnego aresztowani byli przenoszeni do więzienia głównego nad Muchawcem.

27 czerwca 1940 r. byłem wywieziony do Homla transportem składającym się z dwóch i pół tysiąca osób aresztowanych z samego Brześcia nad Bugiem, liczę w tym dzieci i kobiety.

Po przybyciu do Homla wsadzono nas do nowych więzień, specjalnie zbudowanych dla Polaków. Były to przerobione stare magazyny lub garaże samochodowe, pozostały ślady napisów na ścianach. Wewnątrz ścianki działowe (o grubości pół cegły) między poszczególnymi celami były świeżo otynkowane. W celach wilgoć straszna, ściany nie pobielane, okienka znikomo małe, pieców nie było wcale. W celach o wymiarach 2,2 na 5 m siedziało [po] dwudziestu aresztowanych. Zaduch okropny, aresztowani siedzieli nago w samych spodenkach kąpielowych, częste były wypadki omdlenia.

Pomoc lekarska [była] bardzo słaba, ograniczała się do minimum wymagań chorego. Na szczęście w więzieniu nie było żadnej epidemii mimo brudu, wszy, pluskiew i innego robactwa. Śmiertelność była mała.

17 września 1940 r. zostałem wywieziony do Archangielska. Podróż trwała przez dwa tygodnie o 600-gramowej pajdzie chleba i trochę zimnej wody – nie więcej. Na punkcie przejściowym w Archangielsku byłem przez trzy dni, czekając na dalsze transporty z aresztowanymi.

Po przybyciu dalszych transportów odjechaliśmy barką 300 km w górę Dwiny, do miejscowości Koniecgorie. Był to łagier pod nazwą Koniecgorie, w którym znajdowało się ok. tysiąca ludności sowieckiej, zbudowany wśród gęstych lasów i mokradeł. Budynki były zrobione z drzewa sosnowego, bez pokrycia dachów. Po dwóch tygodniach naszego pobytu z magazynu wydano olbrzymie płachty brezentowe, którymi przysłonięto otwory z góry budynków.

Plac zony był w kształcie prostokąta, ogrodzony gęsto dookoła drutami kolczastymi, na zewnątrz na rogach stały strażnicze wieże obserwacyjne.

Wewnątrz budynków były zrobione prycze z okrągłych nieociosanych żerdzi, bez żadnego posłania, trzeba było co chwilę kłaść się i wstawać, bo niemożliwością byłoby wyleżeć całą noc na takim posłaniu. Początkowo z wycieńczenia, z braku snu ludzie padali jak muchy, później kości przyzwyczaiły się nieco do twardego łoża. Higiena żadna, nie można było utrzymać czystości w barakach, bo element był najrozmaitszy, a władze NKWD nie zwracały na to zupełnie uwagi. Na placu była wybudowana prowizoryczna łaźnia, kąpiel dozwolona raz na dwa tygodnie.

Praca trwała codziennie od godz. 7.00 rano do 17.00, dni wychodne (świąteczne) były ograniczone do minimum, raz na miesiąc, czasami dwa razy, co rzadko było w praktyce stosowane. Zatrudnieni byliśmy przy wycinaniu lasów wzdłuż projektowanej drogi żelaznej. Później zaś byliśmy zatrudnieni przy robotach ziemnych.

Praca bardzo ciężka, wyczerpywała coraz bardziej organy ludzkie. Mało kto mógł wykonać normę, by uzyskać lepszą kategorię kotła. Przeważnie Białorusini i Ukraińcy przykładali się do pracy z zapałem, by zdobyć sobie nazwę stachanowca.

Skład więźniów był najrozmaitszy, a mianowicie: Rusini, Białorusini, Ukraińcy, Koreańczycy [?], Gruzini, Kirgizi, Chińczycy itp. Brygady robocze składające się z 30 osób były przeważnie jednej narodowości.

Stosunki towarzyskie w życiu obozu były zwykle dobre, Polacy trzymali się kupy, w razie konieczności jeden obstawał za drugim. Wszyscy rozumieli i czuli, że tylko zwartą masą potrafimy przetrwać trudy i znoje. Od czasu do czasu zbieraliśmy się w jednym baraku i śpiewaliśmy polskie piosenki wojskowe. Duch był mocny, wszyscy wierzyliśmy, że lada dzień przyjdzie wyzwolenie i staniemy w szeregi znowu jako obrońcy ojczyzny. Strażnicy sowieccy nieraz podziwiali nasze zachowanie i humor. W czasie pracy czasem wywiązywała się rozmówka ze strażnikiem na temat polityczny. Oni śmiali się z nas, że wierzymy w powstanie Polski, lub że prorokujemy wojnę niemiecko-sowiecką itp. Opowiadali, że Polska już nigdy nie powstanie, a ludność jej zostanie wcielona – część do Niemiec, a część do Rosji. Gdyby Niemcy zaczęli wojnę z Sowietami, to i tak przegraliby ją, gdyż Sowieci swoją liczebnością „nakryliby Niemców czapkami”.

Łączność z krajem [była] bardzo słaba, czasami listy doręczano po dwóch miesiącach od czasu przyjścia. Paczki żywnościowe [były] ściśle kontrolowane, prawie nigdy w całości nie trafiały do rąk właścicieli. Często też nie były w ogóle doręczane.

Na wiadomość o zawarciu układu polsko-sowieckiego i o amnestii Polaków osadzonych w więzieniach i łagrach strażnicy ochronni wdawali się w częste rozmówki z nami, wypytując o gen. Sikorskiego, o miejsce tworzenia się armii polskiej, nazywając nas wojownikami.

5 września 1941 r. zostałem zwolniony w pierwszej turze na wolność. Wyjechałem wraz z innymi kolegami do rejonu jemieckiego na posiołek i tam pracowałem przy wyrębie lasu. Brak obuwia, ubrania i pieniędzy zmusił mnie do pozostania na posiołku przez cały wrzesień, po czym wyjechałem do miasteczka Jemieck do NKWD, by uzyskać pozwolenie na wypadek tworzenia się armii polskiej na terenie Rosji sowieckiej. 15 października wyruszyłem w podróż w poszukiwaniu miejsca formowania się naszej armii. Po dwóch i pół miesiąca uciążliwej podróży dotarłem z trudem do Czkałowa, po czym przez placówkę polską na stacji zostałem skierowany dalej, do Taszkentu. Z Taszkentu byłem odesłany początkowo do Samarkandy, a później do, Katta-Kurhany [Kattakurganu], gdzie przebywałem pod opieką męża zaufania p. inż. Konarowskiego do czasu przyjazdu naszej armii na południe do Uzbekistanu.

10 lutego zostałem powołany do komisji wojskowej przy komisarzu wojennym, a 16 lutego 1942 r. – przyjęty do Wojska Polskiego z przydziałem do 7 Dywizji Piechoty.