FRANCISZEK TRUCH

Franciszek Truch, 23 lata, rolnik, kawaler.

11 sierpnia 1940 r. zostałem aresztowany przez milicję rejonową (za niewykonaną pracę i nieprzychylność do władz sowieckich). Po aresztowaniu natychmiast mnie wywieziono do aresztu lwowskiego i po krótkim (bo zaledwie dziewięciotygodniowym) pobycie w „Brygidkach”, dostałem się do jednego z transportów, który odchodził do Donbasu 17 grudnia.

Od tego dnia zaczęło się prawdziwe sowieckie brutalstwo. Samo wyżywienie podczas podróży było nie do wytrzymania. Tego nie można nazwać życiem, lecz tylko bezlitosną torturą. Do jednego wagonu 15-tonowego wsadzili 42 osoby, tak że jeden na drugim leżał. [Dali] jeden kilogram chleba na trzech, oprócz tego dziesięć dekagramów solonej ryby, dwa dekagramy cukru i jeszcze – jak im się chciało – wiadro wody na taką liczbę ludzi pożółkłych z braku powietrza i wody.

Podczas jazdy czterech chłopaków ze Lwowa zrobiło dziurę w podłodze wagonu na jakimś rozjeździe na postoju przed Charkowem [i] po ciemku zrobiło najazd w pobliskie lasy. Lecz cóż, nieszczęście za ludźmi chodzi i przed odjazdem pociągu było sprawdzanie i okazało się, że czterech brak i na natychmiast cały ten wagon, w którym brakowało ludzi, reszta do karceru, gdzie przeszła chrzest kolbami i obcasami bojców, że od samego jęku serce się rozrywało, lecz [to] nie koniec. Część bojców ze specjalnymi psami poszła w pościg za uciekającymi ok. 9.00 rano. Cały transport zatrzymano i czekamy. Aż tu patrzymy przez okno wagonu – prowadzą dwóch naszych kolegów. Dwóch przepadło bez śladu, udało się im i uciekli.

Przyjechałem do Donbasu, miasto Stalino. Ciężkie życie było w tych łagrach. Praca od godziny 6.00 do 18.00: kopanie fundamentów pod budowę koszar wojskowych w grudniu. Dwa razy dziennie dostawaliśmy gorącą potrawę (czyli zupę [– taką], że jedna krupka drugą goniła) i do tego 30 dag chleba.

W marcu wywieźli nas do Wołogdy, na południe od Leningradu. Na Północy byłem do samej amnestii, w ciężkich warunkach, bez dobrego dachu nad głową, bo śnieg kurzył do baraku.

Stamtąd na swoją rękę z paszportem przyjechałem do Tocka [Tockoje], do polskiej armii.