WACŁAW ZALEWSKI

Warszawa, 8 kwietnia 1946 r. p.o. Sędzia śledczy Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Świadek został uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi. Sędzia odebrała od niego przysięgę, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Wacław Józef Zalewski
Imiona rodziców Konstanty i Franciszka
Data i miejsce urodzenia 29 września 1912 r. w Warszawie
Zajęcie muzyk handlujący
Wykształcenie 4 klasy gimnazjum i 1 klasa szkoły kolejowej
Miejsce zamieszkania Wawrzyszew 115a (stary numer), Warszawa Poczta 45
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

W chwili wybuchu powstania warszawskiego, 1 sierpnia1944 roku, przebywałem w domu w Warzyszewie nr 36. W dniach 1 i 2 sierpnia odbywały się na ulicach Wawrzyszewa walki powstańców z Niemcami, przy czym walki te nie były prowadzone energicznie, ponieważ powstańców było bardzo niewielu.

3 sierpnia o godz. 9.30 na podwórze naszego domu wpadło kilku SS-manów uzbrojonych w rozpylacze i granaty. Na ulicy znajdowała się cała gromada SS-manów. Ci, którzy wpadli na podwórze, słysząc szmer w jednym mieszkaniu na parterze, rzucili tam granat. Ludzie z tego mieszkania zdążyli uciec do ogrodu, a stamtąd do schronu. SS-mani wołali, by wszyscy mieszkańcy opuścili dom. Na wezwanie wyszły z domu cztery kobiety i Kazimierz Jatczak, dozorca w Lasku Bielańskim, zamieszkały na parterze w naszym domu. Tę grupę SS-mani popędzili na ulicę.

Później dowiedziałem się, iż Jatczak został na ulicy rozstrzelany, a kobiety skierowane do wsi Radiowo, która znajdowała się poza terenem walk. Ja, Aleksander Tyszka, Starnowski – lokatorzy tego domu – oraz czwarty, który nie mieszkał stale w tym domu, lecz chwilowo nocował na korytarzu, nerwowo chory Jasio (nazwiska nie pamiętam) schowaliśmy się na górze w chwili przybycia Niemców. Po ich odejściu, wobec podpalenia przez nich naszego domu, zeszliśmy na dół i schowaliśmy się do schronu w ogrodzie.

Zaznaczam, iż przed wysiedleniem naszego domu Niemcy wysiedlili domy sąsiednie, tylko ja tego nie widziałem. W ten sposób wymienione powyżej cztery osoby zabrane przez SS-manów i trzech mężczyzn wraz ze mną – wyczerpałem wszystkich lokatorów naszej oficyny. W tym samym czasie czy wcześniej Niemcy wysiedlili szereg domów w Wawrzyszewie, paląc budynki.

Jak później dowiedziałem się, dom Krawczyka został spalony razem z Krawczykiem i jego żoną, którzy spłonęli żywcem. Sąsiedni dom Skowrońskiego, położony naprzeciwko domu Krawczyka, został obrzucony granatami, w trakcie czego właściciel Skowroński został zabity, jego żona ranna i spalona żywcem. Syn Skowrońskich Jan zdołał zbiec, mieszka we wsi Buraków, gm. Młociny, u rodziny żony. Po ucieczce z płonącego domu Jan Skowroński był bardzo poparzony, [ponieważ] uciekł z domu już po odejściu Niemców. Fakty te opowiedział mi sam Jan Skowroński. Inne domy były wysiedlone i spalone, z wyjątkiem kilku, przy czym zniszczony został tylko Wawrzyszew Stary, tj. przedłużenie ulicy Żeromskiego. Ocalały tu numery parzyste do 10, a nieparzyste do 7 oraz jeden budynek, którego numeru nie pamiętam.

W innych częściach Wawrzyszew nie był spalony.

Wracając do moich przeżyć 3 sierpnia. Schroniłem się wraz z Tyszką, Starnowskim i Jasiem do schronu. Po chwili wpadł do schronu sąsiad nasz Antoni Skwarek, który miał tu trzy córki. Wchodząc, Skwarek nie zachował należytej ostrożności, dzięki czemu Niemcy z szosy prowadzącej z Boernerowa na Bielany zauważyli jego wejście i w ten sposób odkryli nasz schron. Wpadli w liczbie kilkunastu SS-manów i kazali wszystkim wychodzić. W schronie było nas pięciu mężczyzn, dwie kobiety, dwie panienki 15 – 16 lat i kilkoro dzieci. Wszystkich nas Niemcy wyprowadzili na szosę, gdzie stały czołgi. Na szosie Niemcy zrewidowali mężczyzn, przypuszczalnie szukając broni, ponieważ zegarków i pieniędzy nie odbierali. Przy wyjściu ze schronu rozstrzelali nerwowo chorego Jasia, który trząsł się ze zdenerwowania i nie mógł iść. Po rewizji Niemcy kazali nam zejść do rowu. Po chwili z pierwszego czołgu stojącego w kierunku Bielan, przybył podoficer (nazwiska nie znam) i kazał kobietom z dziećmi odłączyć się od naszej grupy. Przy czym Niemiec mówiący po polsku wyjaśnił, iż kobietom i dzieciom nic się nie stanie, a przeciwnie – będą one odprowadzone w bezpieczne miejsce. W tym miejscu mężczyzn odłączono, ustawiając w tym samym rowie, o dziesięć kroków od kobiet z dziećmi. Od strony czołgu, z tej strony co i podoficer, a więc przypuszczalnie od dowódcy, przybył SS- man z karabinem w ręku. Dookoła nas znajdowało się kilkunastu żołnierzy. Ten żołnierz, co przybiegł, przywołał Aleksandra Tyszkę, by odszedł o trzy kroki i postawił sobie na cel, a potem ustawił mnie. Do dwóch pozostałych mężczyzn podbiegły dzieci, a do Starnowskiego także i żona, i nie chciały ich puścić. Niemcy usiłowali żonę i dzieci odpędzić, zrobiła się wrzawa. W tym czasie SS-man, który nas ustawił do egzekucji, zastrzelił Tyszkę, następnie strzelił do mnie. Stałem trochę bokiem do mego oprawcy, dzięki czemu kula przeszła ponad sercem i wyszła koło obojczyka. Byłem ciężko ranny, upadłem, straciłem przytomność. Upadłem bokiem. Po chwili odzyskałem przytomność i słyszałem, jak Niemcy szarpali się z dziećmi i żoną Starnowskiego, po czym usłyszałem dwa strzały, a później znowu trzy strzały.

Później mówiły mi żona i córka Starnowskiego, iż on, leżąc po strzale, obejrzał się za żoną, wobec czego Niemiec raz jeszcze do niego i do Skwarka i Tyszki strzelał, celując w głowę. Widziałem później trupy z rozwalonymi głowami. Do mnie po raz drugi Niemiec nie strzelał, zapewne dlatego, iż leżałem w kałuży krwi i nie ruszałem się.

Po 15 minutach, podczas których leżeliśmy, a Niemcy kręcili się koło miejsca egzekucji, wsiedli w czołgi i pojechali w stronę lotniska na Bielanach. Po ich odjeździe wstałem, sprawdziłem, iż obok mnie leżą trzy trupy, po czym, słysząc, iż od strony Boernerowa nadjeżdżają nowe czołgi, schroniłem się w zarośla i kartofle, gdzie leżałem jakiś czas, a później, czołgając się, dostałem się do plebanii, gdzie położono mnie do łóżka i zrobiono opatrunek. Proboszczem w Wawrzyszewie, tak jak i obecnie, był wtedy ksiądz Henryk Kleczyński. Dowiedziawszy się ode mnie o egzekucji, ksiądz udał się w teren, by nieść pomoc konającym. Opowiadał mi później, iż widział trupy Tyszki, Starnowskiego oraz Jatczaka zastrzelonego na ulicy przed naszym domem, poza tym Jana Adamczyka i Sieradzkiego, moich sąsiadów, zastrzelonych koło ich domów.

Nazajutrz ksiądz znów wychodził w teren i spotkał wijącego się w bólach na podwórzu domu, gdzie mieszkałem, właściciela tego domu Adama Zakrzewskiego. Zakrzewski 3 sierpnia schował się gdzieś przed Niemcami, ale nazajutrz został przez nich rozstrzelany. Zmarł w szpitalu w Laskach.

Ja przeleżałem dzień na plebanii, po czym 5 sierpnia żona, która mnie odnalazła, odwiozła mnie do szpitala w Laskach.

Słyszałem, iż w Wawrzyszewie w tym czasie Niemcy rozstrzelali 32 osoby. Oprócz egzekucji, w której sam padłem ofiarą, była egzekucja mieszkańców domu Chorowa w ogrodzie. Tam zostało rozstrzelanych sześciu mężczyzn, między innymi Trzciński. O tej egzekucji może zeznać Jan Ludwicki i jego żona (zam. w Wawrzyszewie Starym w domu Dutka).

Odczytano.