PAWEŁ CZERNIAWSKI

Kpr. Paweł Czerniawski, ur. 13 marca 1889 r., funkcjonariusz Policji Państwowej, żonaty.

Od 19 września 1939 r. byłem internowany na terenie Litwy kowieńskiej w obozie Wiłkowiszki [Wyłkowyszki] pod strażą litewską. W pierwszych dniach lipca 1940 r. władze i wojsko sowieckie po zajęciu Litwy pewnej nocy otoczyły nasz obóz, ustawiając swoich wartowników naokoło obozu poza drutami i usuwając wartowników litewskich. Wśród naszego obozu poczęły krążyć wiadomości, że władze sowieckie w krótkim czasie nas wywiozą w głąb ZSRR. W tym czasie [część] spośród internowanych Polaków zaczęła uciekać z obozu, a kiedy dowiedzieliśmy się, że jutro Sowieci wywiozą nas z Litwy, to starszy posterunkowy Policji Państwowej z Baranowicz Aleksander Babicki popełnił samobójstwo przez utopienie się, z obawy przed grożącą mu karą.

12 lipca 1940 r. władze sowieckie pod silną eskortą zabrały z Litwy nas, ok. dwóch tysięcy policjantów, [żołnierzy] Korpusu Ochrony Pogranicza i [funkcjonariuszy] Straży Granicznej, oraz część żołnierzy armii polskiej, odprowadzili nas do najbliższej stacji kolejowej, załadowali do wagonów towarowych, zamknęli drzwi i okna i 15 lipca przywieźli nas do klasztoru w Kozielsku, obłasti smoleńskiej. Po dokonaniu rewizji osobistej rozmieścili nas w budynkach – część w murowanych byłych kościołach prawosławnych, a część w budynkach drewnianych.

W klasztorze tym było ok. ośmiu tysięcy Polaków internowanych i jeńców i tam odbywało się śledztwo. Wmawiano mnie w obywatela białoruskiego [sic!], żądano wydania informatorów, lecz bicia i tortur nie stosowano. W marcu 1941 r., po kilkakrotnym badaniu przez NKWD, popełnił samobójstwo przez powieszenie się kapitan Wojska Polskiego z Przysposobienia Wojskowego [?] Wasilewski, który miał osadę wojskową w Tocinie, gm. stołowicka. pow. baranowicki. W tymże obozie i miesiącu popełnił samobójstwo przez powieszenie się były wójt gminy z pobliża Wilna, Tkacz.

W Kozielsku przymusowych robót nie było, lecz część oficerów i szeregowych pracowała przy brukowaniu ulic i budowie (remoncie) budynków za dodatkowe wyżywienie. Klasztor ten zajmował ok. dziesięciu hektarów. Warunki mieszkaniowe, wyżywienie oraz higiena były możliwe.

15 maja 1941 r. ok. dwóch tysięcy Polaków – policjantów, Straży Granicznej i Korpusu Ochrony Pogranicza – wywieziono pociągiem z Kozielska do Murmańska[, gdzie dotarliśmy] 23 maja 1941 r. [Następnego dnia] z Murmańska odprowadzono nas pieszo osiem kilometrów do obozu i rozmieszczono w namiotach tak ciasno, że na jednego [człowieka] przypadło 38 cm szerokości na pryczach. Wrażenie wywarło [to] na nas przygnębiające, każdy z nas poczuł się jeńcem, a nie internowanym, ponieważ tam i w takich namiotach byli więźniowie sowieccy, lecz odosobnieni drutami. Do nas zgłosiła się obsługa więźniów i liczyła nas za więźniów. Zgłosił się do nas i prokurator sowiecki, który na nasze zapytanie wyjaśnił, że my nie jesteśmy więźniami, lecz musimy pracować. Tam nas ubrali w ciepłą, watowaną odzież. Warunki pod każdym względem były znacznie gorsze niż w Kozielsku.

5 czerwca 1941 r. z obozu tego pieszo odprowadzono nas do portu Murmańsk, załadowano na okręt i 13 czerwca przywieziono nas morzem na Półwysep Kolski, gdzie rozpoczęliśmy pracę przymusową – początkowo na molo, a potem [przy] budowie namiotów i drogi. Noc tam nie odróżniała się od dnia i dlatego praca tam była powiększona, a odpoczynek zmniejszony. W nocy, chociaż słońca nie było widać, [to] gazetę i książki można było czytać o północy bez żadnego sztucznego światła.

Po wybudowaniu potrzebnej liczby namiotów dla naszego stanu, tj. 29 czerwca, wybrano nas ok. 150 jako cieśli i pieszo odprowadzono 12 km dalej w pustynie, gdzie rozpoczęliśmy na nowo budowę namiotów. Materiał budowlany dostarczono nam na plecach naszych Polaków, ponieważ traktory z powodu pasów bagnistych nie mogły tam dojechać. Oprócz budowy namiotów reszta naszych Polaków budowała drogę i lotnisko. Warunki tam – tak mieszkaniowe, jak żywnościowe – były bardzo ciężkie do przeżycia z powodu braku drogi i namiotów, czyli materiału budowlanego. Tam pracowaliśmy do 11 lipca 1941 r. po czym z niewyjaśnionej dla nas przyczyny po południu pracę przerwali i kazali nam odpoczywać w namiotach. 12 lipca sprowadzono nas do poprzedniego obozu namiotowego.

14 lipca w porcie Półwyspu Kolskiego załadowano nas na okręt i 17 lipca przywieziono nas do Archangielska, tam rozmieszczono nas w barakach z desek tak ciasno, że w nocy niemożliwe było wyjście z baraku do ustępu, a na podwórku było błoto. Położyć się [nie] było [można]. Warunki mieszkaniowe, żywnościowe i higiena były bardzo krytyczne.

22 lipca w Archangielsku na stacji kolejowej załadowano nas do wagonów towarowych, ciemnych, zamkniętych, i 27 lipca przywieziono nas do stacji kolejowej Włodzimierz, gdzie po wyładowaniu, pieszo, odprowadzono [nas] 40 km do miasta Suzdal. Umieszczono nas [tam] w budynkach byłego klasztoru. Warunki – tak mieszkaniowe, jak żywnościowe oraz higiena – były znacznie lepsze od wszystkich poprzednich obozów. 18 sierpnia 1941 r. w Suzdalu zmarł na wewnętrzną chorobę przewlekłą mój znajomy Jan Stępniewski, były urzędnik Urzędu Gminy Nowa Mysz, pow. baranowicki.

24 sierpnia do Suzdala, do naszego obozu, przybył pan płk Sulik-Sarnowski, który po ogłoszeniu nam zmienionych stosunków z rządem ZSRR zarządził komisję lekarską i zaciągnął nas do armii polskiej, a że ja miałem wówczas przekroczony wiek, to podpisałem deklarację na ochotnika.

Rodzina moja pozostała na miejscu, w Baranowiczach, woj. nowogródzkie. Porozumiewałem się z nimi w grudniu 1940 r. i do marca 1941 r. w Kozielsku otrzymałem od nich dwie paczki żywnościowe i trzy pocztówki. Sam pisałem do rodziny po jednym liście miesięcznie, więcej było niedozwolone.

Stosunek NKWD do Polaków był ujemny. Wmawiano nam, że Polska przepadła już na zawsze.

Propaganda komunistyczna między nami była bardzo nikła, ponieważ w każdym początku propagandy każdy Polak stawał kontra komuniście.

Opieka lekarska sowiecka była bez zarzutu, z wyjątkiem braku lekarstw. Lecz sami lekarze i sanitariusze odnosili się do Polaków dość przychylnie.

Eskorta sowiecka przez cały czas była nader wrogo usposobiona do Polaków, tak że w każdym wypadku starała się jak najwięcej dokuczać. Podczas postoju pociągu biegała po dachach wagonów i silnie stukała nogami, a po ścianach wagonów mocno uderzała drągami, tak że niejednego Polaka, który siedząc, miał głowę przy ścianie, chwilowo ogłuszyła. Na tym kończę kwestionariusz.