JAN PANKIEWICZ

St. strz. rez. Jan Pankiewicz, 101 kompania tranzytowa.

25 lipca 1940 r. zostałem aresztowany przez NKWD w Terebiczowie [Terebieżowie] Górnym, gmina i powiat Stolin, woj. poleskie, za to, że swój własny dom wydzierżawiłem pod posterunek Policji Państwowej w Terebiczowie [Terebieżowie] Górnym i byłem patriotą polskim.

Osadzony w więzieniu w Stolinie, siedziałem tam równo siedem miesięcy. Badanie w okresie tego siedzenia było nie do opisania, ale jednak niektóre szczegóły opiszę, a mianowicie: bicie do nieprzytomności, sadzanie na pół gołego, tylko w jednej koszuli, do cementowej zimnej piwnicy nalanej po kolana zimną wodą na sześć lub trzy godziny, zależy, jakie moje zdrowie wtedy było.

Podczas tej męki wymagali, abym podawał więcej patriotów polskich i agentów policji. Bezwzględnie moja odpowiedź była: „Nie wiem”. Te procesy zawsze były w nocy. Nareszcie, nie uzyskawszy żadnej wiedzy, przedłożyli mnie tak: „Przyznaj wszystko, to będziesz zwolniony lub [otrzymasz] złagodzoną karę, albo – jeżeli nie przyznasz – to zostaniesz skazany na śmierć”. Moja odpowiedź była jedna: „Nie wiem”. Otóż jednej nocy mnie wzięli i wywieźli samochodem o dwa kilometry od miasta. Kazano mi kopać jamę, ale ja odmówił. Po odmowie nastąpiło bicie aż straciłem przytomność. Pamiętam tylko jakiś krzyk ze strony o odwołaniu: „Stój, nie strzelaj!”.

Po całym tym mordzie przyszedłem do przytomności w osobnej kamerze, w której sam siedziałem pięć tygodni, gdzie dostałem wyrok ośmiu lat isprawicielnych łagieriej. Do więzienia nie dawali ze strony żadnych paczek żywnościowych oprócz bielizny. Karmili bardzo źle: 500 g czarnego chleba, rzadka zupa jaglana z wodą dwa razy dziennie i herbata bez cukru. Od tego żywienia prawie 80 proc. zachorowało na szkorbut, czyli cyngę. Ciężko chorych usuwali, nie wiadomo gdzie.

Z więzienia mnie wywieźli 25 lutego 1941 r. Podróż była okropna, pakowano do wagonów jak śledzi do beczki, po drodze nie dawali wody, od pragnienia ludzie umierali. Podróż moja trwała cały miesiąc, do łagrów byłem przywieziony na północ, tzw. Wiatłag, punkt nr 1.

Warunki w łagrach były te same. Norma: napiłować sześć metrów [sześciennych] drzewa, to dostaniesz 900 g chleba. Nie wyrobisz tej normy, to dostajesz 500 g. Baraki, w których mieszkaliśmy, były nie do opisania – robactwo, brud i chłód nie dawały nigdy spokoju. Opieka lekarska z braku lekarstw i odpowiednich lekarzy była prawie bezpomocna.

Oświata była tylko na tle komunistycznym, z krytyką Polski, jej kultury i rządu. Zapowiadali, że Polska nigdy nie powstanie, a jeżeli powstanie, to tylko sowiecka, czyli komunistyczna.

Zwolniony z łagrów zostałem 28 sierpnia 1941 r. przez amnestię. Byłem przywieziony na południe Rosji, gdzie umieszczono mnie w kołchozie komunistycznym. Życie moje, a również i innych Polaków w tym kołchozie nie różniło się od łagrów. Jeśli chodzi o odżywienie, nawet było gorsze. Dostawaliśmy 300 g prosa i więcej nic. To proso musieliśmy trzeć na kamieniach zwanych żarna, do czego trzeba było nałożyć dużo prosa. Z mąki gotowaliśmy zacierkę z wodą.

Opieki tu nie było żadnej, ludzie z głodu i tyfusu plamistego padali jak od wiatru snopy, po kilkudziesięciu dziennie.

Do armii polskiej wstąpiłem 15 marca 1942 r. w Kermine, do 22 Pułku Piechoty 7 Dywizji Piechoty.

Miejsce postoju, 5 marca 1942 r. [sic!]