Strz. Marian Pietrzyk, ur. 4 października 1895 r. w Krakowie; rzeźnia polowa nr 101.
Zmobilizowany 31 sierpnia 1939 r., przydzielony do 5 batalionu sanitarnego w Krakowie, 14 września zostałem rozbrojony, wzięty do niewoli rosyjskiej we wsi Wieniawka (koło Buczacza).
Wraz z wojskiem dostało się do niewoli bardzo dużo ludności cywilnej, m. in. kobiety i dzieci. Podczas sprowokowanej przez wojska sowieckie strzelaniny kilka osób zostało rannych, a wszystkim kazano leżeć przez całą noc w błocie podczas deszczu.
Na drugi dzień rano popędzono nas wraz z ludźmi cywilnymi w stronę Husiatyna. Podróż trwała trzy dni i trzy noce, podczas których nie otrzymaliśmy żadnego pożywienia.
W Husiatynie oddzielono nas od ludności cywilnej, a nas jako jeńców wojennych popędzono do Jarmoliniec [Jarmolińców] (po stronie rosyjskiej), nie dając w dalszym ciągu żadnej strawy, tak że dużo naszych kolegów jadło surowe buraki, by nie umrzeć z głodu. W Jarmolińcach dawano nam raz dziennie ciepłą strawę.
Po tygodniowym pobycie załadowano nas do wagonów i odwieziono do Równego. W drodze obchodzono się z nami brutalnie, tak że były wypadki pobicia kolbami naszych kolegów. Z Równego wywieziono nas do Jaryczowa (koło Lwowa) i zatrudniono przy budowie drogi Lwów–Kijów.
Po parunastu dniach zostałem przeniesiony do Niesłuchowa, następnie do Kupcz (koło Buska).
Przez całą zimę 1939/1940 wypędzano nas do pracy, karmiąc zależnie od wykonanej normy. Mieszkaliśmy w stajniach, gdzie roiło się od szczurów. Kolegów, którzy z powodu choroby nie mogli pracować, zamykano do karceru, morząc ich głodem. Otrzymanie korespondencji zależało też od wykonania normy.
Tak przepracowaliśmy na różnych odcinkach drogi do 22 czerwca 1941 r. 23 czerwca wymaszerowaliśmy z ostatniego miejsca pobytu na polskich terenach, tj. Olszanicy k. Złoczowa. Popędzono nas ku granicy, pieszo przez Złoczów, Zborów, Tarnopol, Podwołoczyska do Wołoczysk. W drodze obchodzono się z nami brutalnie. Bicie kolbami i szturchanie było na porządku dziennym. W Złoczowie zastrzelono sześciu naszych kolegów (nazwisk nie pamiętam) za to, że pozostali w barakach, podczas gdy inni wyszli. Omdlałych ze zmęczenia, niemogących maszerować, pozostawiano przy drodze, po to, aby idący za nami żołnierze sowieccy mordowali ich bagnetami. W ten sposób zginęło kilkunastu spośród nas.
Po załadowaniu do wagonów w Wołoczyskach odwieziono nas do Starobielska. W drodze stłoczeni w wagonach otrzymywaliśmy tylko raz dziennie po garnuszku wody i 100 do 200 g chleba.
Tak dojechaliśmy do Starobielska, gdzie po paru tygodniach zawiadomiono nas o amnestii i wcielono do Wojska Polskiego.