Chor. Andrzej Piróg, 50 lat, żołnierz zawodowy, żonaty, bezdzietny.
W czasie kampanii 1939 r. służyłem w 50 Pułku Piechoty. Po wkroczeniu Sowietów do Polski, wracając z wojny, po przekroczeniu Bugu w Jagodzinie zostałem przez nich zatrzymany i odprowadzony do więzienia we Włodzimierzu Wołyńskim.
W celi więziennej, która mogła pomieścić 40 ludzi, było nas ok. 160. Bielizny nam nie zmieniano, wobec czego warunki higieniczne były okropne, ze względu na brud i ogólne zawszenie.
Z początkiem 1940 r. przewieziono nas do Łucka, gdzie w więzieniu przebywałem do marca tego roku.
Tak tu, jak i we Włodzimierzu, racja żywnościowa dzienna wynosiła ok. 200 g chleba i zupa. Z Łucka przewieziono nas do Chersonia, gdzie w więzieniu przebywałem do września 1940 r. Oskarżony o nieprawne przechodzenie granicy sowiecko-niemieckiej zostałem zasądzony na pięć lat więzienia.
W czasie śledztwa budzono mnie kilkanaście razy po nocy i bito kolbą od rewolweru. Ponieważ władze NKWD znalazły u mnie agrafkę i miały ponadto pewne doniesienia, że byłem odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, uznały za stosowne osadzić mnie z tego tytułu w karcerze, gdzie w podartej letniej bluzie bez rękawów, z dziurą na plecach i w spodniach bez jednej nogawicy trzymano mnie pięć dni o suchym kawałku chleba (300 g) i kubku wody.
Po odbyciu karceru koledzy musieli mnie rozcierać, by ożywić zesztywniałe od zimna członki. W więzieniu podawano nam 600 g chleba i dwa razy dziennie zupę. Raz na miesiąc była kąpiel i dezynfekcja bielizny, którą bez prania zwracano nam do użytku.
Wraz ze mną siedzieli Polacy, Ukraińcy i Żydzi, działacze polityczni, ideowi i kryminaliści.
Spaliśmy na gołych deskach, bez koców.
Chorych zabierano do szpitala. Ilu z nich zmarło, nie wiem.
Z kolei przewieziony do Mostowic[y] w obłasti archangielskiej do obozu pracy, przebywałem tam do 29 września 1941 r.
Pracowałem przy wyrębie lasu. Wynagrodzenie za pracę było minimalne. Otrzymywaliśmy tylko wikt składający się z 300 do maksymalnie 900 g chleba, dwa razy dziennie zupę, rzadko rybę lub mięso.
Na porządku dziennym było ironiczne podawanie przez władzę NKWD wiadomości, że prędzej włosy na dłoni wyrosną, niż odzyskamy wolność i że bezwzględnie należy do nowych warunków bytowania przywyknąć.
Mimo to nie traciliśmy ducha i nie bardzo poddawaliśmy się zarządzeniom władz sowieckich, nie słuchając ich wywodów i argumentów.
Wskutek wycieńczenia i chorób w obozie zmarło dużo ludzi. Nazwisk ich nie pamiętam.
Praca w lesie była bardzo ciężka. Warunki pracy: w strzępach własnego ubrania i gumowe trzewiki (z opony) przy kilkudziesięciu stopniach mrozu.
Łączności z krajem i rodziną nie miałem.
Po ogłoszeniu amnestii wyjechałem wraz z innymi do Tockoje, gdzie 21 listopada 1941 r. zgłosiłem się do armii polskiej.
Miejsce postoju, 7 marca 1943 r.