TADEUSZ MOLAK


Kpr. Tadeusz Molak, 46 lat, kierownik pociągów na stacji Kołomyja dyrekcji lwowskiej, żonaty, dwoje dzieci; 11 batalion saperów kolejowych.


Po ogłoszeniu mobilizacji zostałem oddelegowany do Przemyśla i, pełniąc tam służbę, 8 września 1939 r. prowadziłem pociąg saperów w kierunku Lwowa w celu naprawy zniszczonych przez samoloty niemieckie torów. Jadąc pod ciągłymi nalotami, 12 września dojechałem na Sygniówkę Wielką pod Lwowem. Dalej jazda była już niemożliwa i tam zostałem zajęty przez wojska niemieckie. Byłem tam do 24 września, a jak Niemcy opuszczali tereny [przekazując je] wojskom sowieckim, ja uciekłem do Lwowa, gdzie zastałem już wojska sowieckie.

Zaraz po przybyciu do Lwowa udałem się do dyrekcji kolejowej, zapytując, co dalej robić. Zastałem tam już dużo kolejarzy z różnych dyrekcji, a zastępca dyrektora kolei powiedział nam, że wszyscy muszą wracać do swoich stacji macierzystych w celu natychmiastowego objęcia służby. Wobec tego pojechałem do Kołomyi i zgłosiłem się u zawiadowcy stacji Cieszyńskiego, który przeznaczył mnie z powrotem na moje stanowisko, gdzie pełniłem służbę do 30 marca 1940 r. W tym okresie dużo Polaków już aresztowano. Jednych wydalono, a później aresztowano, innych aresztowano od razu. Na liście wydalonych byłem też i ja, o czym dowiedziałem się od naczelnika sowieckiego, że od 1 kwietnia 1940 r. jestem wydalony. Wobec tego, jadąc 30 marca jako kierownik pociągu nr 316 z Kołomyi do Stanisławowa, wiedziałem, że to moja ostatnia jazda, i w czasie wjazdu pociągu na stację Stanisławów, gdy maszynista sowiecki – nie znając szlaku – nie zauważył semafora wjazdowego stojącego po lewej stronie na „stój”, ja – jadąc na hamulec zespolony – nie ściągnąłem rączki bezpieczeństwa, tylko dawałem ręczne sygnały, wobec czego dopuściłem do zderzenia się pociągu z parowozem przetokowym. Po tym wypadku, mimo że miałem złamane dwa żebra, zostałem z miejsca aresztowany i po zbadaniu przez lekarza, bez żadnego opatrunku zabrany na przesłuchanie, które trwało trzy dni, a którego się nie da opisać. W toku przesłuchania mało byłem pytany o szczegóły wypadku, tylko dlaczego to należałem do organizacji Kolejowe Przysposobienie Wojskowe i Miejska Straż Obywatelska, i BWSK [?], dlaczego mam medal „Polska swemu obrońcy”, za co dostałem Krzyż Zasługi, czy należałem do Obozu Zjednoczenia Narodowego, SOW [?] i Polskiej Partii Socjalistycznej i czemu nie należałem do partii komunistycznej, co jest znakiem, że byłem wrogiem narodu i służyłem panom burżujom, że wobec tego moja wina jest wyraźna i muszę być zamknięty, żebym nie psuł dobrych obywateli i nie szkodził państwu sowieckiemu, bo Polski już nigdy nie będzie. Po trzydniowym przesłuchaniu i różnych groźbach na rozkaz naczelnika NKWD zabrano mnie z NKWD krytą taksówką do szpitala na prześwietlenie rentgenowskie. Po zbadaniu kliszy i orzeczeniu lekarzy, że mam dwa żebra złamane i jedno pęknięte, i że muszę dostać bandaż i mieć wygodne łóżko, odwieziono mnie do więzienia bez żadnego opatrunku, dano mnie do celi w suterenach na mokry beton, a po dwóch dniach – dlatego że chory – dano mnie do tzw. pojedynki: wpakowano 26 ludzi, tak że nie było można się ruszyć, a nie żeby się położyć.

Tak przeżyłem do 22 kwietnia. Tego dnia zostałem wezwany na sąd, gdzie skazano mnie na dwa lata.

22 maja zostałem przewieziony do więzienia w Kołomyi, gdzie siedziałem do 12 sierpnia 1940 r., tego dnia w nocy wywieziono nas samochodami na dworzec, [a] stamtąd więźniarkami do Stanisławowa. W Stanisławowie załadowano nas z najgorszymi bandytami sowieckimi po 50 ludzi do krytego wagonu, drzwi i okna pozamykano i pozakręcano na śruby. Bez wody do picia wieziono nas do dnia 16 września, do Kujbyszewa – Samara łagry. W czasie tej jazdy dużo ludzi zmarło.

Po przybyciu do łagrów zaczęło się życie od tego, że kto miał na sobie lepsze ubranie lub bieliznę, to go zupełnie obrabowano. Jeść dwa razy dziennie, rano i wieczorem po pracy, a jak kto nie mógł wyrobić 50 proc. normy, to dostawał tzw. sztrafny kocioł, tj. rano ćwierć litra mętnej wody, a na wieczór to samo z dodatkiem 200 g chleba.

Wprowadzono nas na czyste pole ogrodzone dwa razy drutem kolczastym, gdzie budowaliśmy sobie baraki i obiekty fabryczne. Na parę tysięcy ludzi była jedna kuchnia, tak że wieczorem po pracy trzeba było po kolana w błocie stać w kolejce parę godzin, do godz. 22.00–23.00 wieczorem, zanim [człowiek] dostał trochę tej nieszczęsnej zupy, której w innych warunkach żadne zwierzę nie chciałoby jeść, a po której to człowiek rzucał się tak jak stał, w mokrym odzieniu i obuwiu, na pryczę lub ziemię, bez żadnego okrycia. A o godz. 3.00 już podjom i znów do pracy. W tych warunkach ludzie puchli i marli w czasie pracy, bo lekarze, jak [ktoś] nie miał gorączki lub czerwonki, nie zwalniali z pracy i chory człowiek musiał przy 46-stopniowym mrozie i zawierusze pracować na otwartym powietrzu w podartym odzieniu i obuwiu. Najgorsze było dla nas to, że w tzw. brygadach było nas, Polaków, po jednym lub dwóch, a reszta to Moskale, przestępcy kryminalni, którzy siedzieli już po kilkanaście lat w łagrach, a nam dokuczali na każdym kroku, tak że nawet [jeśli] który z naszych wypracował normę, to brygadier jemu pisał 40–60 proc., a resztę pisał Moskalowi. A jak się upomniał, to go jeszcze zbili, mówiąc, że „ty, polski pan, naucz się w łagrach pracować” i nie było na to żadnej rady.

W więzieniu siedziałem z następującymi osobami: w Stanisławowie z naczelnikiem sądu w Delatynie Kindlarskim, z asesorem PKP Dziniakiem, buchalterem z [nieczytelne] w Kałuszu Nurczyńskim, z inżynierem Tuwimem z Worochty, z sekretarzem parowozowni Stanisławów Budyniem, a reszta to ukraińscy politycy, złodzieje i Żydzi spekulanci, rolnicy. W kołomyjskim więzieniu byli ze mną kontroler PKP śp. Zajączkowski, naczelnik oddziału [nieczytelne] w Stanisławowie inż. Czekierski, dyrektor kopalni nafty w Nadwórnej inż. Jasiński, właściciel młyna w Śniatynie Filipowicz, [nieczytelne] dróg z Horodenki Bez. [?], dwóch dozorców więzienia ze Stanisławowa, dwóch posterunkowych, a reszta różni ludzie i przestępcy. W łagrach byłem z następującymi osobami: inżynier [nieczytelne] z Pistynia, kpt. Kibic, adw. Hubert z Tarnopola, plut. Dobrowolski, plut. Hyszko, kierownik pociągu Saraniak z Kowla. Dużo nazwisk zapomniałem.

Od rodziny miałem bardzo mało wiadomości, ponieważ listy nie dochodziły, a i te, które dotarły, to z kilku jeden po paru miesiącach. Pakunek wysłany z domu 4 października otrzymałem 26 grudnia, w połowie zniszczony.

Stosunek władz NKWD do Polaków był zły i wrogi, na każdym kroku mówili, że skończyło się panowanie burżujów i gnębicieli narodu, że już Polska się nigdy nie powróci, bo to sami wyzyskiwacze. Najwięcej pomagali im Żydzi, nasi obywatele, mówiąc, że już raz koniec polskiemu panowaniu.

Zwolniony z łagrów zostałem 30 sierpnia 1941 r., a 2 września odjechaliśmy do Ufy.

Powiedziano nam, że tam się formują polskie wojska. Po przyjeździe do Ufy oświadczono nam, że na razie jeszcze nie ma nikogo z polskich władz, wobec czego musimy iść do kołchozu do roboty, bo koniecznie trzeba zbierać chleb z pola, bo wojna. Na taką propozycję ja i plut. Hyszko uciekliśmy z Ufy na piechotę na przełaj przez pola i lasy w kierunku Buzułuku i tak, idąc pieszo jakieś 250 km, spotkaliśmy na jednej stacji polskich jeńców zwolnionych i jadących z Uchty do Tocka [Tockoje]. Myśmy się przyłączyli do ich transportu i tak dojechaliśmy [do] Tocka [Tockoje], a tam już 22 września wstąpiliśmy do wojska polskiego.