TOMASZ MASZTALERZ

Wyszków dnia 26 lipca 1967 r. podprokurator powiatowy Z. Lewandowski, delegowany przez Generalnego Prokuratora PRL do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Warszawie, działając na zasadzie art. 4 dekretu z dnia 10 listopada 1945 (DzU nr 57 poz. 293), przesłuchał niżej wymienionego jako świadka. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za złożenie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Tomasz Masztalerz
Imiona rodziców Franciszek i Anna
Data i miejsce urodzenia 11 listopada 1901 r. w Nienadowej, pow. Przemyśl
Miejsce zamieszkania Wyszków, ul. Wąska 10
Zajęcie emeryt
Stosunek do stron obcy
Karalność niekarany

W okresie okupacji mieszkałem w Latoszku pod Wyszkowem, często bywałem w Wyszkowie, tu pracowałem dorywczo i poznałem osobiście niektórych żandarmów niemieckich tutejszego posterunku.

Było to w jesieni, prawdopodobnie w drugim roku okupacji. Pewnego dnia szedłem ul. Pułtuską i kiedy znajdowałem się przy skrzyżowaniu z ul. Długą (obie te ulice mają obecnie zmienione nazwy: Armii Czerwonej i 22 Lipca), zobaczyłem, że w pobliżu skrzyżowania zatrzymało się trzech żandarmów. Dotąd szli oni ul. Pułtuską. Byli to: żandarm Heniek i dwu innych, których nazwisk nie znałem, z wyszkowskiego posterunku. Żandarmi wymienili szybko między sobą parę słów. Nie słyszałem, co mówili, bo byłem od nich w odległości ok. 40–50 m. Heniek odszedł sam na ulicę wprost do idącej chodnikiem kobiety, niejakiej Dobrzyńskiej. Znałem ją z widzenia. Była mężatką, miała wtedy ok. 25–30 lat. Żandarm podszedł bardzo blisko do niej, a ona spokojnie odezwała się do niego. Heniek niespodzianie wyciągnął wtedy pistolet krótki i strzelił raz do kobiety. Ona upadła na chodnik. Żandarm podszedł wtedy do leżącej i butem zepchnął ją z chodnika do płytkiego rowu. Zawrócił i szedł w stronę pozostałych dwu żandarmów. Tamci tylko na to patrzyli. W tym czasie ulicą przechodzili inni przechodnie. Po zastrzeleniu Dobrzyńskiej zrobił się popłoch, wszyscy poczęli uciekać w różne strony, ja też uciekłem i co było dalej, nie widziałem. Pamiętam, że żandarm strzelił do Dobrzyńskiej z przodu, nie zauważyłem, gdzie ją trafił.

Pewnego dnia wiosną 1942 r. rano do mego domu w Latoszku przyszli trzej żandarmi: Heniek, Szulc [Schultze?] i Rudolf. Zapytali od razu o mego syna, Franciszka. On razem ze swoim kolegą Biernackim spał na strychu. Żandarmi wyprowadzili na podwórze mnie z żoną i małym dzieckiem, kazali nam odwrócić się twarzami do ściany i spokojnie stać. Następnie wyciągnęli na podwórze syna i Biernackiego. Przede wszystkim zaczęli ich nielitościwie bić gumowymi pałkami i o coś wypytywali, ale nie zwracali nawet uwagi, co ci chłopcy mówili. Obu ich zabrali ze sobą do Wyszkowa i odtąd już mego syna nie zobaczyłem.

Za kilka dni od mego znajomego Lucjana Wyszyńskiego – który mieszkał koło budynku posterunku żandarmerii – dowiedziałem się, że on osobiście widział, jak żandarmi zastrzelili w ogrodach, niedaleko posterunku, mego syna i jego kolegę Biernackiego. Powiedział nam wtedy, kto zastrzelonych zakopał w miejscu, gdzie zostali zabici. Po wyzwoleniu w miejscu wskazanym przez Wyszyńskiego razem z Biernackimi wykopaliśmy ciała naszych synów i przenieśliśmy je na cmentarz. Szczegóły rozstrzelania syna i Biernackiego może podać sam Wyszyński, on dotąd mieszka w tym samym domu co poprzednio.

O innych zbrodniach Niemców w okresie okupacji słyszałem z opowiadań innych ludzi, lecz szczegółów w tych sprawach nie znam.

Protokół odczytałem i podpisuję jako zgodny z moimi zeznaniami.