Plut. Stefan Wiśniewski, ur. w 1887 r., starszy posterunkowy Policji Państwowej, ostatnio zam. w Nieświeżu, woj. nowogródzkie.
17 września 1939 r. o godz. 4.00 przez komendanta powiatowego P. Kotelskiego został zarządzony alarm. Po upływie 20 min stawili się wszyscy policjanci z miejskiego posterunku i komendy powiatowej. Wówczas komendant powiatowy oświadczył nam, że Sowieci przekroczyli granice Polski i dał nam rozkaz wymarszu w stronę Horodzieja, więc jak kto mógł i na czym [mógł], począł uciekać. Ja wraz z dwoma kolegami znalazłem furmankę i na tej furmance uciekaliśmy. Odjechaliśmy 14 km, tj. do miasteczka Horodziej i tam już dognały nas sowieckie czołgi. Rozbroili nas, zabrali nam broń, spisali nasze adresy i kazali nam iść do swoich rodzin. Odeszliśmy ok. trzech kilometrów w stronę Nieświeża, z powrotem zatrzymali nas i do tego samego miejsca doprowadzili. Już nas nie zwolnili, a kazali nam wsiąść na samochód i cały dzień 17 września wozili nas ze sobą. 18 września przywieźli nas do gm. żuchowickiej [Żuchowicze], pow. Baranowicze, do mjr. Miedzwiatka [Miedźwiadka?]. Tam znowu jakiś z oficerów sowieckich, nazywali go kapitanem, badał nas na małych świstkach papieru. Po tym badaniu – kolega był po cywilnemu ubrany – zwolnili go, kazali mu iść do domu, zaś mnie dołączyli do małej grupki żołnierzy z Korpusu Ochrony Pogranicza i pod dużą eskortą odesłali nas do miasteczka Mir. W Mirze już spotkałem z 20 policjantów aresztowanych i ok. 150 żołnierzy. Trzymali nas w szopie straży pożarnej i pod silną strażą prawie składającą się z miejscowych Żydów. Po przetrzymaniu nas w Mirze dwa dni wszystkich pod silną eskortą pieszo odstawili nas do Stołpców. Po przybyciu na stację kolejową w Stołpcach zapowiedzieli, żeby wszyscy zapisywali się na listę, to dostaną jeść. Każdy był zgłodniały, gdyż już od trzech dni nic nie jadł, z wyjątkiem wody. Po zapisaniu się zaraz zawołali mnie i st. przod. Jana Szwarca, komendanta posterunku z How[i]ezny, wzięli nas na badania do NKWD – rozebrali do naga i zapowiedzieli: „Przyznaj się, wiele miałeś konfidentów i jakich znasz oficerów z placówki?”. Gdy im odpowiedziałem, że nie znam i nie mam konfidentów, to powiedział, że będę całą noc siedział bez ubrania i jedzenia. O 3.00 w nocy kazał mi się ubrać i czterech sowieckich milicjantów z karabinami odprowadziło mnie do wagonu aresztanckiego, tzw. stołypinka, który stał na torze kolejowym. Po upływie 30 min przyprowadzili do tegoż wagonu i kolegę Szwarca. Trzymali mnie i kolegę w tym wagonie przez siedem tygodni, każdej nocy brali na badanie. W listopadzie 1939 r. mnie i kolegę Szwarca zabrali z wagonu na auto ciężarowe i przywieźli do więzienia w Nieświeżu, gdzie już spotkałem dużo kolegów i znajomych.
W Nieświeżu był stan opłakany, bo w celi, gdzie miało siedzieć dziesięć osób, to nas siedziało 50 do 60. Na komendę musieliśmy się przewracać i nie mogliśmy się obronić od wszy. Życie marne, 500 g chleba i trzy czwarte litra zupy. W Nieświeżu wezwano mnie do NKWD, które urzędowało w sądzie grodzkim i oświadczyli mi, że to badanie w Stołpcach jest nieważne, będą mnie badać na nowo. Więc ja NKWD odpowiedziałem, jaki mój interes, co oni będą robić. Wówczas jeden z NKWD-zistów złapał za nagan, który leżał na biurku u niego, i doszedł do mnie, i mówi: Ach ty, job twoju mać, polska roża, ty wsio skażesz! Ale nie uderzył mnie, tylko groził mi zastrzeleniem. Wówczas ja mu nic nie odpowiadałem. Kazał mnie zamknąć do karceru, w którym przesiedziałem 24 godziny.
Po 24 godzinach wypuścili mnie do celi i więcej nie badali. 8 stycznia 1940 r. wywieźli mnie i 60 kolegów z więzienia nieświeskiego do więzienia w Słucku. Tam siedziało nas w celi po 40 do 70, lecz warunki były cokolwiek lepsze: jedzenie było lepsze, 600 g chleba i raz w tygodniu do łaźni, tak że wszy u nas zginęły. W Słucku w więzieniu siedziałem do 21 lutego 1941 r. Tego dnia wywieźli mnie do obozu karnego przymusowej pracy w Karabasie, w zachodnim Kazakstan [Kazachstanie]. Tam dopiero doznałem cierpień, gdyż buty, mundur i spodnie w więzieniu podarły mi się, a tu mróz i śnieg – wyganiają do roboty, a kto nie idzie do roboty, to zamykają osobno do tzw. zony i nie dają jeść. W Karabasie byłem dwa tygodnie, wysłali mnie na oddzielenie wołkoskie, gdzie pracowało nas 450 osób. Budynki mieszkalne to były baraki, nary i wiaty z drzewa, bez sienników i koców trzeba było spać.
Życie w obozie było marne, gdyż, kto nie wyrobił normy, to miał tylko 400 g chleba i pół litra rzadkiej zupy.
Pomoc lekarska zupełnie była zła. O ile [ktoś] nie miał temperatury dużej, to go nie zwalniali od pracy.
Od 17 września 1939 r. z krajem ani też z rodziną łączności nie miałem.
1 września 1941 r. zostałem zwolniony z obozu przymusowej pracy. Przyjechałem do Swierdłowska, dowiedziałem się, że powstaje polska armia w Tocku [Tockoje], więc już 10 września 1941 r. wstąpiłem w Tocku [Tockoje] do polskiej armii.
6 marca 1943 r.