Warszawa, dnia 17 marca 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, [sędzia] Halina Wereńko, działając na mocy Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. o Głównej i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (DzU RP nr 51, poz. 293), przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o treści art. 107 i 115 KPK, świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Wacław Piórkowski |
Imiona rodziców | Władysław i Romualda |
Data urodzenia | 25 września 1912 r. |
Wykształcenie | Wydział Prawny UW |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, Al. Jerozolimskie 95 |
Narodowość i przynależność państwowa | polska |
Zawód | urzędnik prywatny |
W dniu 1 sierpnia 1944 r. przebywałem na terenie fabryki „Dobrolin”, gdzie pracowałem, tak jak i obecnie, od 1935 r. w charakterze administratora nieruchomości. W fabryce wraz ze mną znajdowało się około 30 pracowników i dyrektorzy oraz kilku niemieckich żołnierzy z Wehrmachtu. Jeszcze na rok przed powstaniem oddział Wehrmachtu zajął jedną z hal fabrycznych na skład części zamiennych do samochodów.
Obsługa fabryki „Dobrolin” była częściowo zaangażowana w akcji Polski Podziemnej. Na rozpoczęcie akcji powstańczej broń miano pobrać z magazynu mieszczącego się w XXII Komisariacie Policji Polskiej przy ul. Wolskiej 147.
Przed powstaniem Niemcy umocnili linię kolei obwodowej, gdzie nawet pobudowali bunkry i w ten sposób przerwali łączność Woli z miastem. Zorganizowali też podsłuch telefoniczny.
Pierwszy incydent akcji powstańczej zaobserwowałem w dniu 1 sierpnia 1944 r. o godz. 15.15 naprzeciwko numeru 165 przy ul. Wolskiej (za ul. Redutową), tzw. Piekiełko; rzekomo padły z domu dwa strzały do samochodu niemieckiego przejeżdżającego ul. Wolską w kierunku Włoch. SS-mani zatrzymali samochód, wpadli do tego domu, zastrzelili sześciu mężczyzn, których tam znaleźli, kobietom pozwalając odejść, następnie dom podpalili.
Już w dniu 1 sierpnia 1944 r. na granicy miasta, za rogiem ul. Wolskiej i Włochowskiej stały posterunki niemieckie, które jednak przepuściły jeszcze robotnice fabryki „Dobrolin” w kierunku Włoch. Od strony Woli w kierunku ul. Bema przejeżdżały czołgi niemieckie. Na skrzyżowaniach ulic Niemcy ustawili karabiny maszynowe. Słychać było strzały.
Ludność jednak jeszcze chyłkiem poruszała się ulicami. Pracownik nasz Kreutz zdołał przenieść część mięsa zabitej u nas krowy do szpitala zorganizowanego przez księdza Krygiera przy kościele św. Wawrzyńca.
Później zorientowałem się, iż przejeżdżające czołgi i wozy pancerne należały do dywizji „Herman Göring” przybyłej do Warszawy od strony Piastowa.
Mordowanie ludzi i palenie domów, tzw. Säuberung (oczyszczanie), przeprowadzały oddziały żandarmerii, tzw. Feldjäger, częściowo przybyłe z Łodzi i Poznania (ubrani byli w żółte buty), między nimi oddziały własowców (Ukraińców i Kałmuków). Komenda odcinka mieściła się początkowo w późniejszym Raumunstabie przy ul. Wolskiej, za gliniankami. Säuberung rozpoczęło w moim polu widzenia akcję od ul. Bema [i] szło w kierunku Woli, sądząc z tego jak ludzie uciekali.
Działo się to w ten sposób, iż co trzy, cztery godziny wpadały na teren nowe oddziały żandarmerii, wyprowadzały z domów ludzi, przeszukiwały teren, [sprawdzając] czy nie ma broni, rewidując ludność i grabiąc. W ten sposób, kto się ukrył czy wymodlił życie w czasie najścia jednej fali żandarmów, był zagarniany przez następną.
Wydaje mi się, iż akcji powstańczej na większą skalę w naszej okolicy nie było, ponieważ broń nie została wydana, a łączność z miastem była przerwana. Wzdłuż osi ul. Wolskiej okopów, punktów zaprowiantowania ani sanitarnych powstańcy nie mieli.
W dniu 3 sierpnia 1944 r. koło południa przybył do fabryki pracownik Włodarski z rodziną i przyniósł wiadomość, iż na ul. Grabowskiego [Grabowskiej], gdzie mieszkał, Niemcy wyprowadzają ludność w kierunku fabryki przy ul. Dworskiej, mordując i grabiąc, a domy podpalają. Widziałem też z daleka, iż domy przy ul. [Jana] Kazimierza płoną.
Wiem z opowiadań, iż po 3 sierpnia 1944 r., daty nie mogę dokładnie ustalić, Niemcy wymordowali mieszkańców z domu [przy] ul. Wolskiej 100 (duży blok czteropiętrowy), numeru 112 (mieszczący stolarnię i parterowy blok), z Fabryki „Moc” przy ul. Wolskiej 121.
W dniu 5 sierpnia 1944 r. wymordowali mieszkańców domów Kamińskiego (Wolska 151), Hankiewicza (Wolska 129) i z domów przy ul. Elekcyjnej. W dniu 6 sierpnia Niemcy wysadzili w powietrze dom na rogu ul. Wolskiej i ul. Gizów mieszczący szkołę, gdzie częściowo ukryli się mieszkańcy domu Kamińskiego.
W dniu 5 sierpnia 1944 r. na cmentarzu prawosławnym, koło wału, Niemcy rozstrzelali 16 policjantów i dwie osoby cywilne zabrane z XXII Komisariatu. Zwłoki ich zostały ekshumowane przez PCK, przy czym ustalono nazwiska zamordowanych. Między innymi zginął tam mój ojciec, Władysław Piórkowski.
Komisariat był zorganizowaną komórką AK. Ksiądz Krygier, ukrywający na chórze w kościele św. Wawrzyńca rannych powstańców, zwrócił się telefonicznie do komisariatu o zabranie rannych wobec możliwości zapowiedzianej przez Niemców rewizji. Prawdopodobnie Niemcy przejęli rozmowę i w momencie wychodzenia z komisariatu otoczyli i ujęli [tę] grupę, po czym rozstrzelali na wale.
Pomiędzy 3 a 5 sierpnia 1944 r. co pewien czas na teren fabryki „Dobrolin” wpadały także oddziały żandarmerii. W tym wypadku jednak przyszła nam z pomocą grupa żołnierzy z Wehrmachtu z „Zelu” (zakładów reparacyjnych), tłumacząc żandarmom, iż przebywają tu jedynie ludzie spokojni. Raz jeden przybył do fabryki żołnierz, SS-man, który wszedł na teren po wybiciu granatem dziury w murze, zrobił rewizję na poddaszu i odszedł.
Wchodząc na teren, żandarmi oznajmiali: „wyście strzelali”, co było zupełnym absurdem. Najwidoczniej jednak było to przyjęte przy rozpoczęciu likwidacji, by wmawiać, iż egzekucja jest prowadzona w odwecie za akcje przeciwko Niemcom.
W dniu 6 sierpnia 1944 r. przybył do fabryki „Dobrolin” płk Wehrmachtu Müller (który uprzednio, w związku z wybuchem powstania, przeniósł swą centralę z Modlina).
W momencie, gdy oddział żandarmerii wyprowadzał wszystkich obecnych Polaków z fabryki, po skutecznej interwencji, dzięki której pozostawiono nas w fabryce, Müller odjechał, pozostawiając motocyklistę z rozkazem szybkiego powiadomienia w wypadku, gdyby nam groziła likwidacja.
W dniu 7 sierpnia 1944 r. przybyła nowa fala, około dziesięciu żandarmów w pełnym uzbrojeniu. Wyprowadzono naszą grupę liczącą 42 osoby. Pod murem fabryki zostaliśmy poddani rewizji, w czasie której broni przy nas nie znaleziono. Grabieży przy rewizji nie było. Żandarmi oznajmili nam, iż idziemy „pomodlić się”. Prowadzili nas ul. Wolską, na teren kościoła św. Wawrzyńca. Przy furtce stał żandarm z rewolwerem w ręku, a na wałach przed kościołem leżeli żandarmi przy karabinach maszynowych, co dziesięć kroków.
Po wejściu na cmentarz kościelny, ustawiono nas pod murem kościoła św. Wawrzyńca od strony cmentarza, kazano nam stanąć w kucki, z rękoma założonymi nad głową. Kobiety w liczbie około dziesięciu zabrano z naszej grupy do kościoła św. Wawrzyńca.
Przy wejściu od wewnątrz na tafelkach cmentarza widziałem plamy rozdeptanej krwi, walały się tam zęby, wybite kilku ludziom. W międzyczasie grupy żandarmerii doprowadzały ul. Wolską, od strony ul. Bema, coraz to nowe grupy mężczyzn, tak iż po chwili przed bramą powstał zator. Żandarmi eskortujący powracali w kierunku ul. Bema.
Widziałem, jak grupy mężczyzn wprowadzano po 15–20 osób, gęsiego, dróżką, kierując do muru za plebanią. Z miejsca na rogu kościoła, gdzie stałem, na cmentarzu widać było ukrytego za drzewami żołnierza w niemieckim mundurze (rodzaju broni nie zdołałem rozpoznać), który był niewidoczny dla prowadzonych dróżką mężczyzn [i] strzelał do nich z tyłu.
Słyszałem też od chwili wejścia na teren strzały seryjne z karabinu maszynowego, a później pojedyncze strzały, jak sądzę dobijające. Momentu padania mordowanych nie widziałem, ponieważ widok ten zakrywały mi drzewa.
Około godz. 11.00 przyprowadzono przed kościół grupę około 15 mężczyzn, uwalanych mąką (z workami mąki na plecach). SS-man, dowódca grupy egzekucyjnej badał ich skąd pochodzą. Słyszałem jak mówili, że są piekarzami z ul. Redutowej. SS-man powiedział, iż są to szabrownicy i kazał nas odprowadzić za róg kościoła. Po chwili, gdy przyprowadzono nas na dawne miejsce, zobaczyliśmy ślady krwi przesypane mąką.
Stojąc w grupie i później słyszałem iż 5 czy 6 sierpnia 1944 r. został zamordowany ks. Krygier, proboszcz parafii św. Wawrzyńca, oraz Franaszkowa z dzieckiem.
Począwszy od 3 sierpnia 1944 r. z terenu fabryki „Dobrolin” widziałem koło plebanii parafii św. Wawrzyńca płomień i dym. Wydawało mi się wtedy, iż to plebania płonie. Przed kościołem w dniu 7 sierpnia 1944 r. zobaczyłem, iż plebania nie jest spalona, stąd wysuwam wniosek, iż obok plebanii musiał się znajdować stos, gdzie palono zwłoki.
Fakt, iż grupę naszą ustawiono pod murem, nie zabierając natychmiast na miejsce egzekucji, tłumaczę tym, iż wszyscy byliśmy ubrani w mundury strażackie, wyglądaliśmy na jednostkę zorganizowaną, przypuszczam iż zamierzano nas jeszcze przesłuchać.
Około południa, na skutek zawiadomienia motocyklisty, przybył płk Müller, by nas uwolnić. Początkowo żandarm przy furtce nie chciał go wpuścić. Wówczas pułkownik, jak widziałem, wyciągnął rewolwer, żądając widzenia się z dowódcą oddziału egzekucyjnego. Wyszedł SS- man ubrany w zielony mundur, mający na kołnierzu trzy gwiazdki na czarnym aksamitnym polu, wysoki, bardzo szczupły, ciemny brunet o krzywych nogach i błędnym spojrzeniu. Pułkownik Müller oznajmił, iż uda się teraz do kierownictwa Säuberung (które przeniosło się na ul. Chłodną róg Żelaznej, do gmachu zajmowanego przed powstaniem przez żandarmerię), do czasu jego powrotu żąda, by nas nie rozstrzelano. SS-man wydał rozkaz, po czym przeprowadzono nas pod przeciwną ścianę kościoła od strony ul. Wolskiej, skąd miejsce egzekucji nie było widoczne, dołączając z powrotem uprzednio zabrane do kościoła kobiety. Około godz. 15.00 wrócił płk Müller, przywożąc dla całej naszej grupy imienne przepustki, ze stemplem „Feldjäger” u góry, zaopatrzone numerem, datą i gapą, z treścią, iż dana osoba jako pracownik działu chemicznego GG, ma prawo opuścić Warszawę i udać się w dalszym kierunku. Kto podpisał przepustki, nie pamiętam i przepustki swej nie zachowałem.
Pułkownik opowiadał nam, iż miał trudności z uzyskaniem przepustek dla Polaków, ponieważ wydawano je wyłącznie Niemcom, volksdeutschom i obcym narodowościom. Razem z płk. Müllerem wróciliśmy na teren fabryki „Dobrolin” i po załadowaniu dwóch wozów żywności z eskortą Wehrmachtu wyjechaliśmy szosą w kierunku Włoch. Zaraz za miastem spotkaliśmy idące w stronę Warszawy oddziały Kałmuków, a nieco dalej czołgi dywizji „Herman Göring”. W momencie opuszczania [przez nas] fabryki, na jej teren wjechali samochodami młodzi SS-mani z dywizji „Herman Göring”, zabierając żywność i duże ilości pasty do obuwia. Sądząc z postawy, która nie była zaczepna, myślę iż przybyli już na teren „oczyszczony”.