Kpr. Odyniec.
W 1939 r. byłem na froncie we Lwowie. Po przekroczeniu granicy polskiej przez wojska sowieckie i zbliżeniu się do Lwowa otrzymaliśmy od swoich dowódców rozkaz złożenia broni 22 września 1939 r. i powrót do swoich domów i rodzin.
Po wyjściu ze Lwowa spotkały nas oddziały sowieckie, które skierowały nas do jednego punktu. Tam nas przyjęli i obstawili karabinami maszynowymi. Zaczęli przeprowadzać rewizję, szukać broni i zabierać noże, brzytwy, zegarki ręczne i kieszonkowe. U mnie wyjął z kieszeni kieszonkowy zegarek i mówi mi, że to jest [nieczytelne] i zabrał mi go.
Po przeprowadzeniu rewizji wyszedł jakiś NKWD-zista i zaczął do nas przemawiać. Na ostatku powiedział do nas i pokazał ręką: „O, zobaczcie, stoi pociąg, siadać, to zawieziemy was do domu”. Po załadowaniu nas do pociągu pozamykali drzwi, obstawili eskortą i w nocy pociąg ruszył. Jechaliśmy całą noc. Rano pociąg stanął, drzwi nam pootwierali, to my wtenczas zobaczyliśmy, że zamiast do domu, to oni przywieźli nas do rejonu sowieckiego. To była Szepietówka.
Tam przebywaliśmy dwa tygodnie i mało z głodu nie poginęliśmy. Otrzymywaliśmy na jeden dzień 400 g chleba i raz pół litra zupy, więcej nic.
Z Szpietówki wywieźli nas do Kirowa, z Kirowa skierowali nas do Nowego Gradu [Nowogrodu] Wołyńskiego, tam przebywaliśmy cały listopad. Warunki mieliśmy nieco lepsze, bo dostawaliśmy na jeden dzień 800 g chleba, 20 g cukru i pół litra zupy. Ale co do czystości, to było bardzo źle. Kąpieli i dezynfekcji nie było, zapanowały u nas wszy i brud, tak że nie mogliśmy od brudu i od wszy się oczyścić.
Po pobycie w Nowym Gradzie [Nowogrodzie] Wołyńskim pod koniec listopada [wywieźli] nas do Dniepropietrowska [nieczytelne].
Zaczęli przychodzić inżynierowie i prowadzić rozmaite agitacje i przeważnie o robotach podziemnych, bo tam były szachty rudy żelaznej i zaczęli nas namawiać i zachęcać do pracy.
Zaczęli nas wypędzać i z konwojem pędzić do pracy. W pracy kto jak mógł, tak pracował. Co do żywności to była możliwa, bo [dla] wszystkich jedzenie było jednakowe. Tak przeszły dwa tygodnie, po czym przyszedł naczelnik i inżynierowie z szacht. Zaczęli prowadzić agitację, że wszystkim razem pracować i jednakowe jedzenie, jest to źle. Że kopalnia łożyła nam na wyżywienie 14 tys. rubli przez dwa tygodnie. Mówili, że tego już nie będzie. Powiedzieli, że dadzą nam normy i kto będzie dobrze pracować, to będzie dobrze jeść. A kto jest słaby, nie może ciężko pracować w szachtach, to będzie musiał ginąć z głodu.
Pędzili do pracy do szacht, przeznaczali do ciężkich robót, dawszy duże normy. Ledwie można było zarobić siedem rubli na dzień, a skromne przeżycie kosztowało dziesięć rubli dziennie. Tak że po tych normach dużych nie mogli chodzić do pracy. Naczelnik brał strzelców, od pięciu do siedmiu, z karabinami i bagnetami, i chodzili po salach. Gdy my jeszcze spaliśmy, to przewracali z łóżkami na ziemię, brali za ręce i nogi i wyciągali w jednej bieliźnie na korytarz, na mróz, gdzie było zimno – od 10 do 12 stopni mrozu – i trzymali godzinę. Jeden przy wyciąganiu za nogi z łóżka trzymał się rękami mocno za łóżko. To zaczęli bojcy kolbami go bić. My to zobaczyli i chcieli bronić. To oni do nas ponastawiali bagnety i powiedzieli: nie wolno się ruszyć. Po przetrzymaniu godzinę na mrozie wracali na salę i mówili ubierać się. Po ubraniu jednych pędzili do pracy, drugich do karceru. Gdy nie mogłem w szachcie ciężko pracować, to zmuszano mnie w raz [nieczytelne] i nawet bili mnie po powrocie z pracy, jeżeli nie wyrobiłem normy, a byłem za mało silny i nie mogłem tego wyrobić, to mnie za to sadzano do karceru na całą noc i rozbierano do bielizny. Było bardzo zimno i przez całą noc nie można było siedzieć, ale trzeba było wciąż skakać. I nie dali jeść, na jutro dali 400 g chleba i zimnej wody i popędzili znowu do ciężkiej pracy, a ja już nie mogłem [tam] zajść, nie tylko pracować.
Miejsce postoju, 12 marca 1943 r.