APOLONIA ZABIEGLIŃSKA

Warszawa, 6 kwietnia 1946 r. Sędzia Stanisław Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich na m.st. Warszawę, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Świadek została uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi. Sędzia odebrał przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Apolonia Zabieglińska z Kępińskich
Imiona rodziców Wojciech i Józefa z Wojciechowskich
Data urodzenia 7 lutego 1875 r.
Zajęcie domowe
Wykształcenie seminarium nauczycielskie
Miejsce zamieszkania os. Gołąbki, ul. Śniadeckich 7, pow. warszawski
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Wybuch wojny w 1939 roku zastał mnie w mieszkaniu własnym w Warszawie na Żoliborzu przy ul. Mickiewicza 18 m. 34. Mieszkałam tam wówczas z mężem Kazimierzem Zabieglińskim, starszym synem Jerzym i młodszą córką. Młodszy nasz syn Władysław Zabiegliński (urodzony w roku 1905) mieszkał wraz z żoną osobno na Żoliborzu przy ul. Krasińskiego 20 m. 199. Starsza moja córka, zamężna Anna Zuchowicz mieszkała wówczas, jak i obecnie, w Gołąbkach razem z synem swym Januszem (urodzonym 30 marca 1925) i mającą wówczas dwa lata młodszą córką. Jej mąż Kazimierz Zuchowicz, oficer lotnik czynnej służby, już przed wybuchem wojny opuścił dom, by wziąć czynny udział w działaniach wojennych i po kampanii w 1939 roku przedostał się do Rumunii, a stamtąd do Francji i w końcu do Anglii. Syn córki – mój wnuk Janusz Zuchowicz – młody człowiek, bardzo zdolny, w latach wojennych ukończył gimnazjum i rozpoczął studia na tajnej politechnice. Jednocześnie ukończył też tajną podchorążówkę. Zapewne należał również do organizacji. Jednocześnie pracował w jakimś biurze jako tłumacz, znał bowiem języki niemiecki, francuski i angielski.

Było to na początku roku 1944. Wnuk wtedy już nie mieszkał u matki swej w Gołąbkach, lecz u babki Zuchowiczowej w Warszawie na ul. Grójeckiej, róg Korzeniowskiego. 8 stycznia 1944 wnuk został zaaresztowany przez Niemców, przy czym jak się córka moja – matka jego – później dowiedziała, aresztowany został razem z kolegą swoim, którego imienia i nazwiska nie znam, gdy jechali obaj dorożką. Wnuk podobno zdecydował się na jazdę z powodu spóźnionej pory i tej okoliczności, że musiał dostarczyć do domu otrzymany deputat żywnościowy. Aresztowanie nastąpiło, gdy jechali ulicą Poznańską. Podobno żandarmi otoczyli dorożkę i zatrzymali ich.

Córka informacje te otrzymała od jakiejś kobiety, która mieszkała w Gołąbkach i wyjechała do Łodzi. Od niej też córka dowiedziała się, że jakoby u wnuka z rękawa, gdy go żandarmi zatrzymali, wypadła jakaś gazeta podziemna.

Jaka była przyczyna zaaresztowania wnuka i jego kolegi, dokładnie ustalić nie mogłyśmy. Dość, że wydobyć go z więzienia nam się nie udało. Córka otrzymała od niego list tylko raz jeden. Napisał, że jest chory, ma złamaną rękę i dwa żebra. Przyniósł ten list jakiś człowiek zwolniony z Pawiaka. Człowiek ten opowiedział córce, że wnuk był mocno pobity przez gestapo na alei Szucha i gdy potem szedł po badaniu, zemdlał, upadł i złamał rękę. Więcej żadnych informacji od wnuka nikt z nas nie otrzymał. W końcu lutego 1944 na murach Warszawy ukazał się plakat, zawierający listę rozstrzelanych. Na plakacie wśród innych figurowały imię i nazwisko mego wnuka. Żadne zabiegi, by go wyratować z więzienia, nie powiodły się. Rzeczy wnuka nie zostały zwrócone. Córce zaświadczenia o jego śmierci również nie wydali. Córka zebrała 100 tys. zł na ratowanie syna. Gestapowcy wzięli te pieniądze przez pośredników, dawali obietnice, że wnuk wyjdzie na wolność i w końcu nic nie zrobili.

Razem z wnukiem został rozstrzelany jego kolega, z którym go zatrzymali żandarmi.

W kilka miesięcy później został zatrzymany mój syn Władysław Zabiegliński. Syn uczył się w gimnazjum, a następnie ukończył szkołę Wawelberga, po czym jako praktykant poszedł do fabryki uzbrojenia na ul. Duchnicką i tam pracował przed wybuchem wojny i później. Zaraz po wejściu Niemców do Warszawy syn wstąpił do organizacji politycznej, mającej na celu zwalczanie okupantów. Należał do niej przez cały szereg lat wojennych. Na początku 1944 roku syn poinformował nas, że nie może więcej pracować w fabryce, przypuszczając, że jest obserwowany. Po otrzymaniu zaświadczenia lekarza niemieckiego o chorobie syn usunął się z fabryki, przestał też pokazywać się w domu u siebie, wreszcie przestał odwiedzać nas, rodziców.

Jednocześnie nie przestawał pracować w organizacji. Zanim syn przestał wracać do domu, zwierzył się z tego, że należy do organizacji, swej żonie. Tak się tym przejęła, że zachorowała psychicznie i musieliśmy ją ulokować w Szpitalu św. Jana Bożego. Tam odwiedzaliśmy ją i spotykaliśmy się z synem Władysławem, gdyż nigdzie indziej nie mogliśmy się z nim widywać. W niedzielę, 11 czerwca 1944, jak zwykle ostatnio, spotkałam się z synem u synowej w szpitalu. Powiedział mi, że następnego dnia, w poniedziałek, ma się spotkać z jakimś swoim kolegą szkolnym, po pracy. Dlatego też był zmuszony wyjść prędzej, by z kolegą się umówić co do godziny jutrzejszego spotkania. Więcej już syna nie zobaczyłam.

We wtorek przyszedł do nas jakiś nieznany robotnik, nie powiedział, kim jest, tylko oznajmił nam, że syn Władysław poprzedniego dnia, w poniedziałek, 12 czerwca 1944 roku, został przez Niemców zatrzymany, że on widział go na Okopowej, gdy go skutego w kajdany i zakrwawionego wsadzali do auta i wywieźli w aleję Szucha. W sobotę, 17 czerwca, ten sam człowiek znów przyszedł do nas i powiedział: – Władysław Zabiegliński został zamordowany w haniebny sposób na al. Szucha, szkoda człowieka. Po czym wyszedł.

W następnych dniach zaczęłam dowiadywać w rozmaity sposób o synu. Istotnie okazało się, że syna na Pawiaku nie było i że z alei Szucha nigdzie nie był wywieziony. Musieliśmy się pogodzić z myślą, że syn zginął w gmachu gestapo na alei Szucha. W trzy miesiące później, pod koniec powstania, 29 września 1944, zostali zabici odłamkami pocisków z czołgów niemieckich mój mąż Kazimierz Zabiegliński (lat 64) i mieszkający u nas wówczas kuzyn 15-letni Leszek Lisecki.

Obecnie mieszkam w Gołąbkach z synem Jerzym, córką Anną Zuchowiczową i wnuczką Zofią. Zięć Zuchowicz jeszcze z Anglii nie powrócił. Młodsza córka moja mieszka osobno w Warszawie.

Odczytano.