WIESŁAWA LIPIEC

Wiesława Lipiec
kl. VIA
Publiczna Szkoła Powszechna w Iłży
21 listopada 1946 r.

Chwilą najbardziej dla mnie pamiętną z czasów okupacji jest ta, kiedy Niemcy zabierali mi ojca 11 stycznia 1945 r. Rano, gdy wstałam, całe miasto było obstawione przez okrutnych żandarmów niemieckich. Zaczęli aresztować mężczyzn. W tym czasie stałam w oknie i widziałam, jak podli Niemcy, popychając mężczyzn, prowadzili ich do samochodów, które stały na rynku, a przy tym rozlegał się zbolały jęk żon, matek i dzieci. Zaraz też przyszli po mojego ojca. Wszyscy w domu z płaczem i błaganiem zaczęliśmy prosić, by puścili ojca, lecz serca hitlerowskie były twarde jak kamień i [Niemcy] nie zważali na ból, płacz i nasze błagania. [Wzięli] nam ojca. Zaprowadzili go na rynek. Tam widok był okropny.

Zabrani mężczyźni z tobołkami na plecach, z siekierami w rękach, otoczeni bandą podłych Niemców czekali na samochody, które miały ich wywieźć na roboty. Płacz żon, matek i dzieci garnących się do zabranych. [Tych ludzi] odpychali kolbami niemieccy żołdacy. Aby uciszyć boleść narodu polskiego, nastawili Niemcy megafony, które zamiast uspokoić, wywoływały większy żal i rozpacz. Załadowanych na samochody mężczyzn wywieźli w stronę Starachowic. Za wyjeżdżającymi samochodami szły jęki bólu i rozpaczy wołających żon, matek i dzieci. Był to już ostatni okres łapanek, bo biedny naród polski znękany długoletnią wojną doczekał się [wreszcie] chwili zniszczenia podłego wroga. Nadeszła upragniona przez tyle lat, ukochana wolność.