Warszawa, 5 lutego 1946 r. P.o. sędzia śledczy Alicja Germasz, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Świadek została uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi. Sędzia odebrała od niej przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Maria Przetakiewicz |
Data urodzenia | 12 listopada 1919 r. |
Imiona rodziców | Henryk, Jadwiga |
Zajęcie | urzędniczka Zarządu Miejskiego |
Wykształcenie | studentka SGH |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Nowogrodzka 23 m. 5 |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarana |
Podczas okupacji niemieckiej mieszkałam wraz z rodzicami i bratem Jerzym w Warszawie przy ul. 6 Sierpnia 11. Brat mój, mający lat 20, był uczniem szkoły medycznej Zaorskiego, ja pracowałam w Zarządzie Miejskim w Warszawie oraz dawałam korepetycje.
6 maja 1944 roku wyszłam z domu jednocześnie z bratem o godzinie 17.30. Rozstaliśmy się przed bramą naszego domu, brat poszedł uczyć się do koleżanki (nazwiska jej nie pamiętam) na ul. Wawelską, róg al. Nieodległości, ja udałam się na ul. Szopena do mojej uczennicy. W czasie lekcji zatelefonowała moja matka z zapytaniem, czy spokojnie doszłam do mojej uczennicy. Stąd zorientowałam się, że w al. 6 Sierpnia jest niespokojnie. O 18.30 wyszłam z lekcji i, wracając do domu, słyszałam liczne strzały oraz zobaczyłam na pl. Zbawiciela licznych gestapowców biegnących w stronę ul. 6 Sierpnia i strzelających na wszystkie strony. Schroniłam się do bramy domu nr 43 przy ul. Marszałkowskiej. Po mniej więcej godzinie strzelanina ucichła, ja wtedy wróciłam do domu. Brata mego w domu jeszcze nie było. Matka mi opowiadała, że w czasie mojej nieobecności słyszała liczne strzały, co się jednak działo, nie wiedziała, ponieważ mieszkanie nasze jest w oficynie, ulicy zatem nie widać. Około godziny 20.30 wpadła do naszego mieszkania sąsiadka Radzikowska (imienia nie znam, zam. obecnie przy al. 3 Maja 14 m. 67) z wiadomością, że jej mąż leży zabity na rogu ul. Piłsudskiego i Polnej. Radzikowska opowiedziała nam, że mąż jej na krótko przed strzelaniną wyszedł z domu na działkę w al. Piłsudskiego. Po zakończeniu się strzelaniny poszła w tamtym kierunku po męża i zobaczyła go zabitego na rogu Piłsudskiego i Polnej. Prosiła mnie, bym poszła sprawdzić, czy tam jeszcze leży. Udałam się w tamtym kierunku, już z daleka zobaczyłam tam parę samochodów niemieckich i pełno gestapowców oraz idący ul. Mokotowską patrol niemiecki z rozpylaczami. Cofnęłam się z powrotem do domu. Następnego dnia rano udałam się tam ponownie. Na rogu ul. Piłsudskiego zaraz za rogiem Polnej (w kierunku al. Niepodległości) zobaczyłam leżącego zabitego Antoniego Radzikowskiego z zakrwawioną częścią twarzy i uchem. Parę kroków dalej (w kierunku al. Niepodległości) zobaczyłam w bruzdach działek tam się znajdujących leżących w różnych pozycjach pięciu czy sześciu zabitych mężczyzn, wszyscy mieli zakrwawione głowy. W tym czasie nadeszli policjanci polscy. Zapytałam ich, czy nie wiedzą, czy więcej osób zostało jeszcze rozstrzelanych. Powiedzieli mi wtedy, że poprzedniego dnia zostało rozstrzelanych 12 osób na rogu ul. Wawelskiej i al. Niepodległości. Udałam się tam, niespokojna o brata, który dotąd nie wrócił do domu. Na jednym i drugim rogu u zbiegu al. Niepodległości i Wawelskiej (idąc od ul. 6-go sierpnia) stali po jednym policjanci granatowi. Jeden z nich (stojący po lewej stronie) zapytał mnie, czego szukam. Odpowiedziałam, że niepokoję się o brata. Wtedy mi odpowiedział, że tu zostali zabici bandyci za jakiś napad. Ja jednak chciałam ich obejrzeć. Na ulicy Wawelskiej (za rogiem al. Niepodległości) leżało sześciu zabitych zakrytych papierem, ułożonych jeden obok drugiego na wznak. Po drugiej stronie ulicy również sześciu, tak samo zakrytych i tak samo ułożonych. Znajomy mój policjant podniósł papier z jednej szóstki i wtedy ja pośród leżących rozpoznałam mojego brata. Leżał w ubraniu, miał zakrwawione usta, pod okiem była dziurka od kuli, a z tyłu głowy wypryśnięty mózg, druga kula musiała trafić w serce, ponieważ ubranie i palto były w tym miejscu zakrwawione. Brat mój leżał z rękami opuszczonymi, z pozostałych pięciu zabitych niektórzy mieli ręce podniesione, tak jakby komuś wygrażali. Wszyscy mieli ślady postrzałów w głowy, które u wszystkich były
W prosektorium w rzeczywistości odnaleźliśmy ciało brata, pozwolenie na pochowanie otrzymaliśmy po złożeniu zameldowania w policji, że brat udał się na działki i tam został przypadkowo zabity w nieznanych okolicznościach. Koledzy mego brata (nazwisk nie znam), którzy go oglądali w prosektorium, rozpoznali w jednym z zabitych przywiezionych wraz z nim z al. Niepodległości jednego z wspólnych kolegów (świadek zobowiązuje się wskazać nazwisko zabitego).
Od koleżanki mego brata, do której udał się krytycznego wieczora, dowiedziałam się następujących szczegółów. Po przyjściu brata do jej mieszkania rozpoczęli naukę, w jakiś czas potem usłyszeli silne zbliżające się strzały od strony Pola Mokotowskiego. W pewnej chwili przed domem zatrzymały się samochody niemieckie. Gestapowcy weszli na podwórze i zaczęli obchodzić poszczególne mieszkania, legitymując wszystkich w nich się znajdujących. Następnie kazali wszystkim wyjść z mieszkań na podwórze. Tam spośród zgromadzonych wybrali sześciu młodych ludzi, wszystkich niezameldowanych w tym domu i wyprowadzili ich na ulicę. Pozostałym pozwolili wrócić do mieszkań. Koleżanka owa mówiła mi, że o nikim z wyprowadzonych wówczas mężczyzn nie przyszły żadne wiadomości do ich rodzin czy znajomych.
Odczytano.