WACŁAW LORENC

16 lipca 1946 r. w Szczecinie sędzia [nazwisko nieczytelne] przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrał od niego przysięgę.

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Wacław Lorenc
Wiek 37 lat
Imiona rodziców Jan i Weronika
Miejsce zamieszkania Szczecin, ul. […]
Zajęcie Kierownik biura wynajmu filmów
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Do […]

W dniach 2 i 3 września 1944 znajdowałem się wraz z żoną w Warszawie przy ul. Podhalańskiej 7. Ostatni atak na Sadybę oficerską odbywał się 1 września. Zaczął się około godz. 12.00 a skończył się około 16.00.

Ponieważ w domu z powodu bombardowania obawialiśmy się pozostać, po wspólnej naradzie udaliśmy się naprzeciwko na plac obywatelki Jagodzińskiej Mirosławy, właścicielki tego placu. Schroniliśmy się tam w drewnianej szopie. Szopa ta na skutek działań wojennych w czasie, jak myśmy tam siedzieli, zawaliła się tak, że pozostała tylko jedna ściana. Mimo to było tam tyle miejsca, że wszyscy przebywaliśmy w dalszym ciągu w małej piwniczce murowanej.

2 września między 15.00 a 16.00 weszli na tę ulicę SS-mani i wówczas usłyszeliśmy strzały z automatów, krzyki, błagania itp. Z obawy nie wychodziliśmy i nie znaleziono nas, ponieważ nikt nie przypuszczał, że w tej na pół zburzonej szopie może ktoś siedzieć.

Słyszeliśmy krzyki SS-manów po niemiecku raus oraz rosyjskie wołanie własowców wychaditsie. Siedzieliśmy w tej szopie całą noc, słuchając jakichś rozdzierających krzyków, orgii pijaństwa, strzałów i muzyki z patefonu.

Następnego dnia, 3 września 1944, w pobliżu szopy usłyszeliśmy Niemca, prawdopodobnie z Wehrmachtu zwykłego żołnierza. Postanowiliśmy wówczas wyjść z obawy, żeby nie rzucił granatu. Kiedyśmy wyszli, to przybiegło dwóch młodych SS-manów i poczęli krzyczeć „bandyci” i skierowawszy nas w kierunku kupy […] zdejmowali automaty. W tym czasie podszedł jakiś Niemiec z szarżą, przypuszczalnie podoficer, który wypowiedział ostro Halt. Następnie po krótkiej rozmowie zwrócił się po niemiecku do nich, by odprowadzili nas do cytadeli, czyli fortu Czerniakowskiego. W fortach znajdowało się jedenaście trupów […] bez dokumentów, które zbiorowym wysiłkiem zostały pochowane tamże. Następnie wszystkich mężczyzn w liczbie około 20 zaprowadzono na ulicę Pohalańską 1, gdzie na podwórzu i w ogródku zbieraliśmy leżące tam trupy. Niemcy kazali wyjmować kosztowności i pieniądze i je zabierali. Ja sam zbierałem kenkarty, które później za radą jakiegoś żołnierza w [lotniczym?] niemieckim mundurze oddałem starszemu jakiemuś mężczyźnie (lat około 60 – 70) na przechowanie z poleceniem oddania w Czerwonym Krzyżu. Zbierałem również trupy pod numerem 7 na tej ulicy i w tych samych [warunkach?].

Prócz mnie i mojej żony ocaleli również:

1. Jagodzińska Stanisława – przypuszczalnie Milanówek

2. Zubrzycki Jerzy – adres nieznany

3. Krzysztoforski

4. Czwartą osobą była sierota, której nazwiska przypomnieć sobie nie mogę, ale miejsce jej pobytu znam i na żądanie mogę podać. Jest ona przy siostrze we Włochach, właścicielce bufetu na stacji kolejowej.

Protokół odczytano.

Świadek Wacław Lorenc oświadcza, że żona jego Antonina nie pojawiła się w dzisiejszym terminie z powodu wyjazdu do Wilanowa, skąd przypuszczalnie wróci dopiero około 1 sierpnia 1946. Adres: Wilanów, apteka.