KRYSTYNA CZYŻ

Zeznania
Krystyny Czyżówny, byłej więźniarki politycznej (nr 7 708)
obozu koncentracyjnego w Ravensbrück


Imię i nazwisko Krystyna Czyżówna
Data i miejsce urodzenia 11 października 1923 r., Lublin
Imiona rodziców Maria, Tomasz
Zawód uczennica
Miejsce zamieszkania Lublin, ul. Weteranów 34 m. 4

Zostałam aresztowana 4 marca 1941 roku o godz. 18.30 we własnym mieszkaniu przez jednego gestapowca (który był potem tłumaczem przy badaniach) ubranego po cywilnemu. Rewizji w domu nie przeprowadzał. Zachowywał się spokojnie. Uprzedził, żebym nie uciekała, bo będzie strzelał. Drogę do gestapo odbyłam pieszo. Pozwolił mojej matce odprowadzić mnie.

W gestapo przeszłam przez pięć badań kilkugodzinnych. Podczas dwóch badań byłam bita szpicrutą. Podczas pierwszego na stojąco lub na leżąco, przewieszona przez stolik. Na drugim skute kajdanami ręce założyli mi na kolana, między ręce i kolana przeciągnęli laskę, której końce oparli o dwa krzesła. W ten sposób zawieszoną bili mnie jak poprzednio po pośladkach, a oprócz tego po stopach. Podczas pozostałych badań perswazjami i groźbami usiłowali przekonać mnie, że należy mówić prawdę. Po trzech dobach zostałam przewieziona do więzienia zakrytym samochodem ciężarowym wraz z kilkunastu mężczyznami i dwoma kobietami.

W więzieniu przebywałam do 21 września. Cele były bardzo przepełnione. Np. w celi obliczonej na sześć kobiet cisnęło się 30. Cele mieściły się na piętrach i w suterenach. Ja byłam przez kilka miesięcy w celi górnej, później w suterenie. Siedziałam z najokropniejszymi przestępczyniami kryminalnymi, które ze specjalną zawiścią odnosiły się do więźniarek politycznych. W celach były wszy i pluskwy. Do ubikacji wypuszczano nas raz na dobę. Wtedy można było wylać zawartość tzw. parasza, który przez całą dobę psuł powietrze w celi. Odżywianie było niewystarczające. 25 dkg suchego chleba, gorzka kawa i litr wodnistego krupniku. Ja dostawałam paczki z domu, więc tego nie odczuwałam. Raz kobiety z kilku cel miały karne ćwiczenia na podwórzu więziennym prowadzone przez gestapowca. Ćwiczenia polegały na biegu dookoła podwórza i na skakaniu tzw. żabki. Powodem kary był rzekomy nieporządek w celach zauważony przez gestapowca.

21 września 1941 wyjechałam z całym transportem do obozu w Ravensbrück. Jechałyśmy pociągiem osobowym. W każdej separatce siedział gestapowiec. Nie pozwolono nam w czasie podróży brać wody od ludzi.

23 września przyjechałam do Ravensbrück. Po odebraniu wszystkich moich osobistych rzeczy zostałam wykąpana i przebrana w ubranie obozowe. Kwarantanna trwała trzy tygodnie, po czym napisałam pierwszą kartę do domu, tylko z podaniem adresu.

Do zimy pracowałam przy przesypywaniu piasku, przy wykopywaniu darni (przysypanej już śniegiem), przy noszeniu ziemi, kamieni. W sezonie zimowym szyłam buty słomiane dla wartowników (na dzienną i nocną zmianę). Od wiosny przedłużono dzień pracy do 12 godzin, szyłyśmy z papieru olbrzymie buty, ramiona, kaptury i rodzaj powijaków dla przewożenia rannych żołnierzy. Potem pracowałam w kolumnach jeżdżących do pracy do majątków. Była to praca w sadzie, potem przy kopaniu ziemniaków, marchwi. Późną jesienią dostałam się do szwalni, do reperowania bielizny obozowej.

Od tej pracy wzięto mnie na operację (21 listopada 1942) wraz z dziesięcioma towarzyszkami. Wszystkim nam zrobiono zastrzyki w prawe nogi pod narkozą, po których gorączka podniosła się do przeszło 40°. Noga spuchła od kolana do palców, była sino- czerwona i tak boląca, że na uśmierzenie bólów dawano nam co wieczór morfinę (nie robiono tajemnicy, że to morfina). W ciągu kilku następnych dni sześciu z naszej grupy zrobiono cięcia na nogach, a cztery (w tej liczbie i ja), które miały najlepsze żyły do zastrzyków, leczono zastrzykami, nie robiąc cięcia na nodze.

Jakiego rodzaju były te zastrzyki, nie wiem. Jedne miały kolor cytrynowy, drugie pąsowy. Były przynoszone już w strzykawkach. Za jednym razem wstrzykiwano mi 70 cm3. Potem ilość zastrzyków stopniowo zmniejszała się, a gdy gorączka spadła, przestano mi je dawać. Trzeci zastrzyk był mały (2 cm3) i przezroczysty. Koleżanki, które poprzednio dostawały takie same zastrzyki, poinformowały mnie, że jest on na wzmocnienie serca.

W kilka dni po operacji (gdyż tak nazywam zastrzyk pod narkozą) zauważyłam na ciele różowe placki, nieco nabrzmiałe i swędzące. To samo, tylko w większym stopniu, miały jeszcze dwie koleżanki bez cięcia, tak jak ja. Taka sama wysypka pojawiła się u mnie jeszcze raz, już kiedy wróciłam na blok. Po dwóch tygodniach zostałam zwolniona ze szpitala, mimo że zupełnie nie mogłam chodzić. Noga była jeszcze spuchnięta, ścięgna tak skurczone, że piętą nie sięgałam do podłogi i nie mogłam ruszać stopą w stawie skokowym, przy każdym ruchu nogą odczuwałam ból.

Na operacje zazwyczaj brano podstępnie i znienacka, często pod fałszywymi pretekstami. Sądziłyśmy, że może operacje uwalniają od wyroku śmieci, bo jednej z operowanych – Anieli Okoniewskiej – przeczytano akt ułaskawienia. Jednak w lutym 1943 roku rozstrzelano kilka operowanych.

W marcu wezwane na operację oświadczyły, że nie pójdą. Wszystkie operowane zaprotestowałyśmy przeciwko operacjom, przedkładając komendantowi obozu odpowiednie pismo i wszystkie poszłyśmy (część o kulach, część niesiona przez koleżanki zdrowsze) po wyjaśnienie. Pismo pozostało bez odpowiedzi, a nas zbyto kłamstwem – mianowicie, że wezwane koleżanki nie miały iść na operację.

Nastąpiła przerwa w operacjach, nie wiem jednak na skutek czego. Przypuszczam, że nie z powodu protestu, bo 15 sierpnia 1943, znając naszą postawę, nie wahali się wziąć dziesięciu nowych kobiet na operacje. Wówczas nastąpił drugi protest, w wyniku którego dziesięć wezwanych kobiet zamknięto w areszcie i tam pięć z nich zoperowano. Operacji dokonano w areszcie przy użyciu przemocy, w sukienkach, z brudnymi nogami. Cały blok został za karę zamknięty na trzy doby bez dostępu powietrza (zamknięte okiennice) i bez jedzenia. To były ostatnie operacje.

Po operacji początkowo nie byłam zdolna do pracy, później robiłam pończochy na drutach, a w końcu pracowałam w kolumnie przeładunkowej, później leśnej. W 1944 roku pilnowałam schronów przeciwlotniczych w obozie.

4 lutego 1945 roku całą naszą grupę, jako żywe dowody zbrodni, przeznaczono na egzekucję. Postanowiłyśmy nie dać się, jak długo będzie można, licząc na szybkie zbliżenie się frontu. Tydzień ukrywałam się w obozie, a potem wraz z kilkoma koleżankami pod zmienionymi nazwiskami i numerami jako oświęcimianki wyjechałyśmy z transportem z Oświęcimia do filii Ravensbrück – małego obozu w Neustadt-Glewe (13 lutego 1945). Tam przebywałam do 2 maja 1945, do przyjścia wojsk amerykańskich.

Warunki w Neustadt-Glewe były potworne. Mieszkałyśmy w barakach, w celach mających rozmiary normalnego pokoju, po 60 – 75. Spałyśmy na ziemi bez koców. Słomę, którą nam rozesłano, wyrzuciłyśmy po pewnym czasie, bo zbyt rozmnożyło się w niej robactwo. Porcje chleba stopniowo zmniejszano, w końcu dostawałyśmy 1/10 bochenka chleba tzn. kromkę grubości 2 cm. Na całą dobę dawano pół litra zupy niesolonej, z brukwią i niemytymi, nieobranymi ziemniakami wewnątrz. Mimo że nie pracowałam, pod koniec pobytu w obozie byłam tak wyczerpana, że odchorowywałam wszystko, co zjadłam. Z chwilą przejścia na normalne odżywianie wiele kobiet umierało, a chorowała każda.

Ogólne wiadomości o obozie w Ravensbrück:

Z chwilą mojego przybycia do Ravensbrück obóz liczył 23 bloki mieszkalne, w tym 16 bloków mieszczących po 300 kobiet i siedem – po 180 kobiet. W lutym 1945 obóz liczył 32 bloki mieszkalne. W blokach mniejszych był stan do 900, w dużych do 1200. Wszystkie bloki nowo wybudowane były duże.

W ciągu sześciu miesięcy od mojego przybycia dzień pracy z 8-godzinnego wydłużono do 12-godzinnego.

Pracę nocną wprowadzono po raz pierwszy na trzy zmiany przy szyciu słomianych butów. Z chwilą przedłużenia dnia pracy ustanowiono dwie zmiany: dzienną i nocną – każda po 12 godzin.

Warunki pracy były straszne, zarówno w obozie, jak i poza jego terenem. W kolumnach pracujących koło obozu dozorczynie (SS-manki) pilnowały kobiet, stosując bicie po twarzy i kopanie jako zachętę do pracy. Zdarzały się wypadki szczucia psami więźniarek. W pracy nie uwzględniano tego, że ktoś z powodu słabych sił fizycznych nie może jej podołać. Każdy musiał pracować tak, jak najmocniejszy w kolumnie. Jeśli ktoś nie mógł podołać pracy, oprócz doraźnej kary cielesnej wymierzonej przez dozorczynię, otrzymywał jeszcze często meldunek za tzw. Arbeitsverweigerung, który kończył się karą w postaci stójki, głodówki, często aresztu.

W wypadku większego przewinienia stosowano zamknięcie w areszcie na kilka tygodni w celi ciemnej, często wilgotnej, codziennie dostawało się tam tylko chleb i kawę, obiad zaś co czwarty dzień. Często do tej kary dołączano jeszcze bicie. Najczęściej wymierzano 25 kijów maszyną elektryczną. Używano także do tego celu najgorszych szumowin spośród więźniarek, które za dokonywanie takich operacji dostawały więcej jedzenia. Nierzadko komendant obozu lub jakaś SS-manka dla wyładowania instynktów sadystycznych osobiście wymierzali karę.

Jeszcze innym rodzajem kary był tzw. Strafblock, do którego szło się bezpośrednio lub po odsiedzeniu pierwszej ciężkiej kary w areszcie. W bloku karnym najkrótsza kara wynosiła trzy miesiące. W drugą stronę okres kary był nieograniczony, bo zdarzały się wypadki karania Strafblockiem do końca pobytu w obozie. Kobiety, które były w karnym bloku, nie miały żadnego kontaktu z resztą obozu, blok ich był odrutowany, pilnie strzeżony. Chodziły do najcięższych prac i były traktowane najsurowiej. W karnym bloku zbierały się najokropniejsze szumowiny obozowe (złodziejki, awanturnice, lesbijki), toteż dla porządnego człowieka, który się tam dostał, współżycie z tą bandą było największą karą.

Praca wewnętrzna obozu była zorganizowana w tzw. Betriebach, czyli warsztatach, w których produkowałyśmy przede wszystkim wszelkiego rodzaju odzież dla wojska. Pracy pilnowały SS-manki i SS-mani. Wymagane pensum właściwie przekraczało siły. Wymagano go jednak bezwarunkowo (niewykonanie przepisanej pracy groziło pobiciem na miejscu, a oprócz tego meldunkiem), podwyższając co jakiś czas i niewiarygodnie wykorzystując siłę roboczą. Zdarzały się wypadki pobicia i pokopania ze strony SS-manów tak dotkliwie, że ofiary były odnoszone do szpitala. W czasie nocnej pracy, gdy ktoś ze zmęczenia zasypiał nad robotą, stosowano polewanie zimną wodą. Na kierowniczki pracy wybierano celowo spośród więźniarek najgorsze szumowiny, kryminalistki, szpicle (Niemki, Cyganki), które z satysfakcją odgrywały się na politycznych Polkach. Przed i po pracy bez względu na pogodę i porę roku trzymano nas często na dworze po kilka godzin bez przyczyny.

Wyżywienie w obozie było cały czas niewystarczające. W okresie, kiedy nie było wolno przysyłać paczek żywnościowych, wszystkie kobiety to były szkielety powleczone skórą.

Nawet w okresie, kiedy część z nas otrzymywała paczki, były całe gromady Ukrainek, które wygrzebywały ze śmietników łupiny ziemniaczane i spleśniałe resztki wyrzucone z paczek, celem zaspokojenia głodu.

Warunki higieniczne obozu z chwilą, gdy liczba kobiet w obozie przekroczyła przewidzianą normę, gwałtownie pogorszyły się. W ostatnim roku doszło do takiego stanu, że na jednym łóżku spały trzy kobiety na gołym sienniku. Wiele bloków nie miało powleczonych koców i poduszek, a tym, które miały bieliznę pościelową, zmieniano ją raz na sześć – osiem miesięcy. Bielizna osobista była zmieniana bardzo rzadko i nieregularnie. Niby czysta bielizna z [magazynu] była tak brudna, że niewiele się różniła od tej, którą się oddawało jako zużytą.

Raz na miesiąc dawano nam kawałek gliniastego mydła, które wymydlało się w ciągu tygodnia. Kąpiele były coraz rzadsze, aż w końcu w ogóle ich nie dawano z powodu braku opału. Sama zaś kąpiel w zimie była katorgą. Trwała bardzo krótko i była niewiarygodnie gorąca. Potem wychodziło się na dwór z nieosłoniętymi (surowy zakaz) mokrymi głowami i czekało się, na mrozie, aż cały blok ubierze się i ustawi. Dopiero zwartą kolumną można było wracać do baraku. Wszy mnożyły się w zastraszający sposób.

W barakach tylko w jadalniach stały maleńkie żelazne piecyki. Sypialnie były nieogrzewane, tak że w zimie siwy mróz osiadał na sufitach, ścianach i kocach, którymi byłyśmy okryte. Ubrania, które otrzymywałyśmy na zimę, niedostatecznie chroniły przed mrozem. Apele trwające po kilka godzin, z powodu przenikliwego zimna były o wiele cięższe w zimie niż w lecie.

W niedziele wolne od pracy tzw. wolne godziny, kiedy można było swobodnie spacerować po obozie, zatruwano drobnymi zakazami jak: nie wolno trzymać się pod ręce, nie wolno trzymać rąk w kieszeniach. Zasadniczo nie wolno było śmiać się, choć oficjalnego zakazu nie wydano. Ale gdy dozorczyni pilnująca porządku dojrzała uśmiechniętą kobietę, najczęściej biła po twarzy, a w każdym razie robiła straszną awanturę ze stekiem wymysłów.

W 1942 roku w ciągu wiosny, lata i przez część jesieni chodziłyśmy boso. Szczególnie cierpiałyśmy zimno podczas rannych apeli, które odbywały się ze wschodem słońca. Na wiosnę o tej porze niejednokrotnie szron jeszcze leżał na dachach. Policjantki (więźniarki Niemki) chodziły między szeregami i wyrywały spod nóg papiery podłożone celem izolacji od zmarzniętej ziemi. Z powodu nadmiernej ilości chorób i dolegliwości nóg, które musiano leczyć w szpitalu, na drugi rok nie powtórzono eksperymentu – nie opłacało się.

Stosunek do chorych w szpitalu zależał od lekarza SS-mana. Było ich kilku i każdy wsławił się okrucieństwem. Pierwszy – Sonntag – wykopywał (dosłownie) chore kobiety ze szpitala. Po nim Schiedlausky i Rosenthal. Ostatni był zwyrodnialcem, który wraz ze swoją kochanką Niemką więźniarką wykańczał ciężko chore zastrzykami. Owa Niemka za jego wiadomością dusiła i wrzucała do pieca wszystkie niemowlęta, jakie urodziły się w obozie, jeśli ich rodzice nie byli oboje Niemcami. Do szpitala przyjmowano chore z gorączką powyżej 38°. Jeśli było przepełnienie, trzeba było mieć ponad 39°. Przepełnienie było stanem chronicznym.

Co jakiś czas organizowano transporty ciężko chorych, wariatek i staruszek niezdolnych do pracy. Kobiety te wykańczano. Pierwszy taki transport wyjechał w pierwszej połowie lutego 1942 roku – sto osób; drugi w marcu 1942 – 73 osoby. Kiedy były następne transporty, nie pamiętam.

Ostatnio wariatki były zamknięte w jednym pokoju na bloku dla chorych. Były zostawione bez opieki. Furiatki siedziały razem z melancholiczkami. Pewnej nocy oskalpowały jedną ze swych współtowarzyszek, innej nocy utopiły drugą, zanurzając jej głowę w kuble, do którego załatwiały się. Transportami chorych wywożono przede wszystkim gruźliczki i wariatki.

Egzekucje w obozie odbywały się przede wszystkim na Polkach i Jugosłowiankach (z partyzantki). Był czas (1942 r.), że egzekucje odbywały się z reguły co cztery tygodnie. Wówczas dokonywano ich podczas apelu, w pobliżu obozu, tak że strzały było doskonale słychać. Do pralni wracały ubrania rozstrzelanych pokrwawione z tyłu w okolicy kołnierza.

20 lutego 1944 roku wezwano Polki polityczne przed władze obozowe i ogłoszono, że mają się dobrowolnie zgłaszać do domu publicznego dla żołnierzy. Jedna, która się zgłosiła (gdyż do politycznych zaliczano także te, które siedziały za miłość z Niemcami), została przywitana krzykiem i gwizdem, a my zaczęłyśmy się rozchodzić. Wtedy grupka nas zbliżyła się do komendanta i jedną z nas, która mu powiedziała: – Jesteśmy Polki polityczne i prosimy, żeby na przyszłość nie stawiano nam podobnych propozycji! – z miejsca zamknięto do aresztu. Cały nasz blok dostał dwutygodniową konfiskatę paczek i trzy dni bez obiadu (po uprzednim oczyszczeniu bloku z żywności znajdującej się w nim).

Do więźniarek politycznych zaliczano również te kobiety, które prowadziły zakazany handel, bandytki i krewne bandytów, które miały coś wspólnego z bronią, prostytutki, które zaraziły lub pobiły Niemca, kobiety wywiezione na roboty do Niemiec, które przekroczyły jakieś zakazy. Te wszystkie elementy łączono razem z kobietami ideowymi jednym czerwonym trójkątem i nazywano „Polkami politycznymi”.

Mimo to Polki o wyższym poziomie moralnym starały się podciągnąć resztę rodaczek i Polki jako całość swoją solidarnością, energią, zmysłem organizacyjnym, zdolnościami i czystością zyskały sobie uznanie nie tylko współwięźniarek, ale nawet wrogich władz obozowych.