MICHAŁ NAWARYCZ

Strz. Michał Nawarycz, 46 lat, gajowy Lasów Państwowych, wdowiec.

Zostałem aresztowany wraz z rodziną składającą się z dziesięciu osób w nocy 10 lutego 1940 r. Aresztowania dokonały organa NKWD. Na zapytanie, za co zostajemy aresztowani, odpowiedziano mi, że jako gajowy i ,,wróg ludu” zostaję przeniesiony do drugiej obłasti. Powiedziano, że mogę zabrać z sobą 30 pudów rzeczy i mam na to pół godziny. W pośpiechu nie zdążyliśmy zabrać nawet połowy tego. Następnie kazano nam wsiąść na oczekujące furmanki i zawieziono do stacji kolejowej, gdzie wsadzono nas do wagonów tiepłuszek.

Podróż trwała ok. trzech tygodni, przez cały ten czas dano nam trzy razy jeść. Jechaliśmy w zamkniętych wagonach, brak było wody, topiliśmy śnieg, który dostawaliśmy przez okienka z dachów wagonów. W czasie drogi ludność rosyjska odnosiła się do nas ze współczuciem, niektórzy mieli nawet łzy w oczach.

Po przybyciu na miejsce, do posiołka Sławnoje [?], plesiecki rejon, archangielska obłast, rozlokowano nas po barakach ogólnych, po dziesięć rodzin w każdym. Była ciasnota.

Do pracy poszliśmy po ośmiu dniach. Praca była przymusowa, w lasach. Kazano nam wyrabiać normy. Zarobek wynosił od 30 do 100 rubli na 15 dni. Za te pieniądze wyżywić się było niepodobieństwem, gdyż stosunek cen wyżywienia do zarobków był bardzo wielki. Aby się uratować od śmierci głodowej, zmuszeni byliśmy sprzedawać ubrania, które zdążyliśmy zabrać ze sobą. Natomiast kupić ubranie było bardzo trudno. Przywożono takowe do posiołka, lecz w ograniczonych ilościach.

W barakach było dużo pluskiew, warunki higieniczne do naszego przyjazdu były fatalne: zastaliśmy brud i kupy śmieci. Dopiero po naszym przyjeździe oczyściliśmy to wszystko. Pomoc lekarska była minimalna, brak lekarstw i środków opatrunkowych.

Wśród zesłańców panowały choroby, szkorbut, reumatyzm, a najgorszy był głód – dużo ludzi zmarło z wycieńczenia, a szczególnie dzieci i starcy. Zmarł także mój ojciec w wieku 85 lat. W posiołku było ok. 170 osób, osadnicy wojskowi i gajowi Lasów Państwowych. Polacy, Białorusini – stosunki między jednymi i drugimi były dobre. Często były urządzane zebrania, na których mówiono nam, że Polska zginęła już na zawsze, że Polska to zgnilizna, że my tutaj przywiezieni na zawsze, a od Anglii pomocy nie dostaniemy, gdyż Anglia sama nie może sobie dać rady i też zginie, a na całym świecie zapanuje komunizm. A jeżeli będzie Polska, to tylko czerwona.

Z kraju otrzymywaliśmy listy od rodziny i paczki żywnościowe, które ratowały nas od śmierci głodowej. Wielu ludziom, tak jak i mojej rodzinie, przesyłki żywnościowe uratowały życie.

Po wybuchu wojny między Niemcami a ZSRR zostaliśmy zwolnieni i skierowano nas z transportem do Uzbekistanu. Warunki podróży były straszne: brud, ciasnota, głód. Łapano i jedzono psy. W wagonie, gdzie ja jechałem, były 23 osoby, z czego sześć zmarło, w ich liczbie i dwoje moich dzieci w wieku sześć i cztery lata. W sąsiednim wagonie było 28 osób, zmarło zaś dziewięć.

Pracowaliśmy później w kołchozie, gdzie warunki były fatalne, racje dzienne chleba wynosiły od 200 do 500 g. Wielu ludzi zmarło z głodu. Do wojska wstąpiłem po przyjeździe do Iranu, w Teheranie.

Miejsce postoju, 10 marca 1943 r.