Sap. Władysław Niedzielski, ślusarz, kawaler.
Po wkroczeniu armii sowieckiej na polskie tereny po niedługim czasie zaczęli zabierać Polaków do wojska sowieckiego. I tak we wrześniu 1940 r. zostałem i ja powołany do wojenkomatu – tak nazywali swój urząd wojskowy – i powiedzieli mi, że oni mnie zabierają do wojska. Kiedy im odpowiedziałem, że nie pójdę do wojska, to mi powiedzieli, że oni się nie pytają, czy ja przyjdę czy nie przyjdę, bo oni i tak mnie zabiorą, bo już mają prawo brać nas do wojska, czy jestem Polakiem, czy kim innym.
I tak upłynęły cztery dni, przyszli po mnie i zabrali do Lwowa na główny dworzec. Kiedy przyjechałem na tę stację, tam już naszych Polaków było przeszło osiem tysięcy, obstawieni wartą sowiecką z powodu, żebyśmy nie uciekli.
W nocy nas załadowali do pociągu towarowego, zamknęli drzwi na zamek i powieźli nas do Rosji. W jednym małym wagonie jechało nas 75 osób. Kiedy pociąg się zatrzymał na stacji, by nabrać paliwa i wody na dalszą drogę, to nas z wagonu wcale nie wypuszczali, a jak otworzyli drzwi wagonu, to natychmiast stawiali posterunek przy drzwiach. Tak jechaliśmy osiem dni, aż do Moskwy. W Moskwie wysadzili nas, zaprowadzili do koszar i dali nam jeść. No dobrze, bo człowiek był bardzo głodny po takiej podróży i to jeść nie mógł.
Po dwóch dniach przydzielili mnie do artylerii przeciwlotniczej i po trzech dniach zaraz mnie zawołali do głównego sztabu, w nocy o 23.30. Gdy zaszedłem, zobaczyłem pięciu NKWD-zistów. Jeden z nich mówi mi: „Siadać” i pyta, kim jestem i skąd pochodzę. Gdy mu dałem odpowiedź, to zaczęli pytać o naszych Polaków, co ze mną przyjechali: kim oni są, gdzie oni pracowali za Polski razem ze mną i do jakiej partii czy związku należeli. Kiedy im odpowiedziałem, że nic nie wiem, to NKWD-zista uderzył mnie w twarz ręką aż upadłem pod drzwi. Oni mnie zaraz podnieśli, dali mi wodę i pytają, czemu ja nie chcę się przyznać i na drugich powiedzieć, czym oni się zajmowali. Kiedy i to nic nie powiedziałem, to mi przyłożyli browning do głowy i mówią: „Gadaj, bo cię zabijemy jak psa i nikt się nie dowie gdzie ty się podział”. Tak mnie męczyli co noc przeszło dwa miesiące, a kiedy się nic nie dowiedzieli, to mnie posadzili do karceru na pięć dni.
Kiedy w czerwcu 1941 r. Niemcy wypowiedzieli im wojnę, to za parę dni nas, Polaków, i innych z Polski oddali do roboczych batalionów, bo powiedzieli, że my jesteśmy wredzicieli, czyli szpiedzy, że nam się nie należy być w ich wojsku, kiedy oni wojują.
W roboczych batalionach pracowaliśmy dzień i noc na ciężkich robotach w różnych warunkach. Jeść dawali nam tyle, że musieliśmy iść i zbierać zmarznięte kartofle i buraki i to jeść. To tak nas karmili. Spaliśmy w barakach. Tam, gdzie za spokoju mieszkało pięciu ludzi, to nas siedziało 37.
Spaliśmy na ziemi, higiena była taka, że bielizny nie dawali. Zimno było, bo mrozy do 55 stopni, opału nie dawali. Pomocy lekarskiej nie było, a wszy to żywcem człowieka jedli. Taki nasz los był w batalionie.
Kiedy usłyszeliśmy o umowie polskiej z nimi i, że Polaków zwalniają z obozów do polskiego wojska, to i my zaczęli starać się o zwolnienie z wojska sowieckiego do polskiego. To pod żadnym warunkiem nie chcieli nas puścić, bo powiedzieli: „Jak my was puścimy do wojska polskiego, to kto będzie na nas robić?”.
Kiedy się starałem, by nas wypuścili do wojska polskiego, to mnie nazwali, że jestem zdrajca, bo formuję bandę Sikorskiego i za to mi dadzą pięć lat ciężkich robót, jak nie przestanę. Ale za łaską Boga z ciężką biedą wydostaliśmy się do wojska polskiego, gdzie jestem do dzisiejszego dnia.