BOLESŁAW NOSZCZYŃSKI

St. strz. Bolesław Noszczyński, ur. w 1898 r. [nieczytelne]; rzeźnia polowa [nr] 101.

Powołany do Snd. Mał. [?] 17 w Częstochowie 24 sierpnia [1939 r.]. Z Częstochowy wyjechałem wraz z pododdziałem do Kielc, stąd wyjechałem do Przemyśla, następnie do Trembowli, gdzie zostałem rozbrojony i wzięty do niewoli 17 września 1939 r. W drodze do Jarmoliniec, która trwała kilka dni, i którą odbywaliśmy pieszo, obchodzono się z nami brutalnie, zupełnie nas nie karmiąc. Po tygodniowym pobycie w Jarmolińcach o głodzie i chłodzie zostaliśmy wywiezieni w zaplombowanych wagonach do Równego. W Równem przebyliśmy dwa dni na stacji w stale zamkniętych wagonach, karmieni solonymi rybami i wodą. Następnie zostaliśmy wywiezieni do Jaryczowa, gdzie zamknięto nas w potrójnie odrutowanych stajniach, gdzie wielu z naszych kolegów spało w żłobach z powodu braku miejsca na nawozie, którego nie pozwolili usunąć. Stajnie były bez okien, tak że wielu spośród nas zachorowało na oczy z powodu braku powietrza, światła i pożywienia.

Po kilkudniowym pobycie w Jaryczowie przepędzono nas do Niesłuchowa, a w drodze niemogących maszerować z powodu osłabienia bito kolbami i popychano. Z Niesłuchowa przegnano nas do miejscowości Kupcze (k. Buska), gdzie pozostaliśmy przez całą zimę. Warunki mieszkaniowe były wprost straszne. Spaliśmy na gołych, piętrowych pryczach, w nieopalanej i ciemnej stajni, gdzie roiło się wprost od szczurów. Tam zachorowałem na oczy, która to choroba pozostawiła ślady do dnia dzisiejszego. Zmuszano nas do pracy przy budowie drogi, a niemogących wyjść z powodu różnych chorób i braku odzieży wyciągano wprost siłą ze stajni. Za niewykonanie normy wsadzano do karceru bez ubrania i bez pożywienia. Tak przepracowaliśmy do czerwca, po czym przegnano nas do Kozłowa.

Za pracę swoją nie otrzymywaliśmy żadnego wynagrodzenia. W Kozłowie pracowaliśmy nadal przy budowie tej samej drogi, w tych samych warunkach. Naczelnikiem w Kozłowie był Nowikow, który wprost znęcał się nad nami, zamykając stale po kilkunastu w karcerze. Karcer był to kurnik półtora na dwa metry, w którym stale przebywało po kilkunastu naszych kolegów, po kilka dni w pozycji stojącej. Tak pracowaliśmy do października 1940 r. Stamtąd przegnano nas do Podlisek. W Podliskach warunki nie zmieniły się wcale. Na wiosnę przegnano nas do Olszanicy, na budowę lotniska. Tam pracowaliśmy w błocie po 13 godzin na dobę, stale popędzani przez żołnierzy sowieckich.

22 czerwca 1941 r. zastała nas tam wojna sowiecko-niemiecka. Następnego dnia pognano nas w stronę granicy rosyjskiej. W drodze, którą pokonywaliśmy pieszo, otoczeni gęsto przez żołnierzy sowieckich, karabiny maszynowe i psy, traktowani byliśmy jak najgorsi zbrodniarze, a na pytania żołnierzy sowieckich, których spotykaliśmy w drodze, [eskortujący nas] odpowiadali że prowadzą Niemców. Tych, którzy mdleli ze zmęczenia, pozostawiano przy drodze poł to, żeby postępujący za nami NKWD-ziści załatwili się z nimi, mordując ich bagnetami. W Zborowie przy wymarszu w dalszą drogę tych, którzy nie zdążyli wyjść na zbiórkę, zastrzelono w barakach. Ofiarą tego morderstwa padło sześciu naszych kolegów, m.in. Kieliszek i Głochowiak, obaj z Warszawy. Tak doszliśmy do Wołoczysk, gdzie załadowano nas do wagonów i powieziono do Starobielska. W drodze, stłoczonych do niemożliwości, karmiono nas soloną rybą, dając raz dziennie garnuszek wody.

Na prośby nasze o dostarczenie przynajmniej więcej wody odpowiadano: „Jeśli wam wody nie damy, to prędzej pozdychacie, faszystowskie bydło”.

Po parotygodniowym pobycie w Starobielsku ogłoszono nam amnestię. Przy organizowaniu polskiej armii wstąpiłem do niej, daty nie pamiętam.