EWA CELLER

Warszawa, 2 kwietnia 1946 r. Sędzia St. Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał przysięgę

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Ewa Celler z Nałęczowskich
Imiona rodziców Andrzej i Julia z Żurawskich
Data urodzenia 4 stycznia 1895 r.
Zajęcie domowe
Wykształcenie sześć klas gimnazjum
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Przybyszewskiego 63/67
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

Mieszkam tam, gdzie podałam, od szeregu lat. Gdy wybuchła wojna w roku 1939, mieszkałam tam razem z mężem i synem Zdzisławem Janem Celler, urodzonym 27 grudnia 1920 r., jedynym synem, który mi pozostał po śmierci innych dzieci.

Syn ukończył Gimnazjum Konarskiego w roku 1941.Od września 1940 do 2 kwietnia 1941 roku przebywał w obozie w Oświęcimiu, do którego został zabrany, gdy jechał do szkoły tramwajem. Starała się wówczas za niego szkoła, zwłaszcza jeden z profesorów. Został zwolniony i skończył szkołę. Po jej ukończeniu syn oficjalną pracą się nie zajmował, lecz poświęcił się pracy w organizacji podziemnej, ostatnio nawet w komórce likwidacyjnej. Przez cały czas walczył przeciwko okupantom niemieckim.

3 listopada 1943 r. syn udał się do fabryki Klawego przy ul. Karolkowej, by się tam porozumieć z Werkschutzem, który był podobno Polakiem. Przy fabryce syn spotkał się z innym Polakiem, kuzynem owego Werkschutza, i zaczął z nim rozmawiać. W tym czasie przed fabrykę zajechali gestapowcy, wylegitymowali obu rozmawiających i tego, który mi później dał znać o tym, zwolnili, a synowi kazali wsiąść do auta i odjechali.

Żadnej wiadomości od syna nie otrzymałam, paczek do niego nie zanosiłam, ponieważ łudziłam się nadzieją, że pośredniczce, u której starała się szkoła Konarskiego [o zwolnienie z obozu] mego syna, uda się [i teraz] wystarać jego zwolnienie. Bywałam u tej pośredniczki (nazwiska nie pamiętam). Mieszkała przy Koszykowej (numeru nie pamiętam również). Ona mówiła, że przyjmuje u siebie gestapowców i może wystarać się o zwolnienie. Trzy razy kazała sobie płacić za kolację dla gestapowców. Obiecywała, że w ciągu sześciu dni przywiozą go do domu. Nic w końcu nie zrobiła.

12 listopada 1943 została rozplakatowana na murach Warszawy lista rozstrzelanych, na której wśród innych figurowało też nazwisko mego syna. Żadnej poza tym wiadomości o synu nie otrzymałam. Jego rzeczy mi nie zwrócono.

12 listopada 1943 odbyły się dwie egzekucje: na Pradze przy ul. Kępnej (rzeźnia) i na Nowym Świecie. Gdzie był stracony mój syn, nie wiem.

Dowiedziałam się później, że owa kobieta, pośredniczka, która i dalej łudziła mnie obietnicami, że syn powróci, została zastrzelona przez członków organizacji w swoim własnym mieszkaniu 6 maja 1944 roku.

Protokół odczytano.

Po aresztowaniu syna przybyli do naszego mieszkania następnego dnia agenci gestapo i przeprowadzili rewizję, trwającą godzinę i 15 minut. W czasie rewizji ani mnie, ani męża nie było w domu. Okradli nas przy rewizji. Mąż mój jako oficer AK brał udział w powstaniu i został wywieziony do Niemiec. Był w obozie w Murnau. Obecnie jeszcze do domu nie powrócił, podobno znajduje się w Bawarii.

Odczytano.