JAN CHUZAL


Strz. Jan Chuzal, ur. w 1899 r., rolnik, zam. wieś Jaroszewo [?], pow. Baranowicze, woj. nowogródzkie.


10 lutego 1940 r. o godz. 4.00 przyszło trzech z NKWD, całej rodzinie kazali stanąć w jednym kąciku mieszkania. Najpierw nas zrewidowano, a następnie jeden z bronią w pogotowiu nas pilnował, a dwóch przeprowadzało szczegółową rewizję we wszystkich budynkach gospodarczych i mieszkaniowych. Powodu aresztowania nam nie ujawniono. Z sobą pozwolono nam zabrać z ubrania tylko co na siebie ubrać było można, z pościeli – prześcieradła, jedną poduszkę i jedną pierzynę, poza tym nic więcej, z żywności nic. Odjazd z domu o godz. 18.00, cały dzień o głodzie trzymali nas w kąciku pod bagnetem, nikogo z przyjaciół też nie dopuścili na pożegnanie.

Do stacji kolejowej Mickiewicze dziesięć kilometrów wieźli nas sankami przy czterdziestu stopniach mrozu. Załadowano nas w wagony towarowe 12-tonowe [po] 28 osób, zamknięto i wieziono do Baranowicz. W Baranowiczach przeładowali nas do sowieckich wagonów i wieźli aż na miejsce przeznaczenia. Na terenach Polski żywności nie dawali. W wagonach były piece, lecz brak opału, zimno dało się okrutnie we znaki. Ustępy – to tylko otwory w podłodze. Na terenie Rosji żywność dziennie dwa kilogramy chleba na dziesięć osób, szklankę cukru i raz dziennie zupy rzadkiej. Po żywność wypuszczali po dwóch ludzi pod bagnetem, którzy pobierali na cały wagon. Lekarz jechał z nami sowiecki, ale pomocy nie był w stanie udzielić, bo najprawdopodobniej z dziedziny medycyny nic się nie znał. Medykamentów, prócz jodyny i aspiryny, więcej nie mieli. Było kilkanaście przypadków śmierci w podróży, gdzie nocą na postojach usuwano trupy.

Do stacji Kostylewo przyjechaliśmy 2 marca 1940 r. Stąd sankami przy 35-stopniowym mrozie wieziono nas przez 8 dni i nocy do obozu zesłańców Wieruskie [?] jezioro, 200 km.

Obóz, baraki drewniane. Sala 49 metrów kwadratowych, umieszczono nas 14 osób. Do obozu przywieziono 320 rodzin, przeszło 1000 ludzi.

Życie obozu: pobudka o godz. 5.00, o godz. 7.00 zaczynało się pracę, do miejsca pracy cztery kilometry drogi, nie zaliczano [tego] do zajęcia. Do godz. 12.00 praca, od 12.00-13.00 obiad, od 13.00-19.00 praca. Wieczorem pranie i łatanie ubrania. Światła nie było, tylko drzewem w piecu się świeciło. Do pracy pędzono wszystkich – mężczyzn, kobiety i dzieci. Kto nie chciał pracować, temu nie sprzedawali chleba ani zupy. Norma w pracy była zagotowić sześć metrów kubicznych drzewa budowlanego lub progów na tory kolejowe, co przy takich warunkach, żywności, przemęczeniu – było wprost niemożliwe. Wynagrodzenie za normę sześć rubli, co po potrąceniu na różne organizacje i [nieczytelne] przeciętnie dzienny zarobek wynosił od dwóch do trzech rubli. Kto nie wyszedł do pracy albo się spóźnił, był odesłany pod sąd: pierwsza kara potrącenie z należytości 20 proc., druga kara potrącenie 40 proc. należytości, trzecia kara – sześć miesięcy kryminału. Kto nie wykonywał normy, nie mógł nic kupić z odzieży i obuwia. Po pracy musiało się stać w ogonkach po chleb i zupę, godzinami na dworze podczas najcięższej nawet zimy.

Stosunek władz sowieckich do Polaków był bardzo wrogi. Urządzali często zebrania, pogadanki i zawsze swoje wychwalali, a co polskie, potępiali. I zawsze powtarzali: zabud’ za Polszczu, Polski nie ma i nie będzie, wy już tu pozostaniecie na zawsze itd., co bardzo nas przygnębiało na duchu. Ale nie traciliśmy nadziei na lepszą przyszłość.

Pomoc lekarska bardzo marna. Na cały obóz jedna lekarka i to mało znająca się na medycynie. Zmierzyła temperaturę, o ile była ponad 38, to dzień wolnego. Ponad 39 – dwa dni wolne. To był jej system leczenia. Medykamentów brak. Kto był już nieprzytomny, to odsyłali do szpitala, ale tylko po śmierć – albo w drodze, albo w szpitalu. Większa część ludzi kończyła życie w obozie.

Powody chorób z braku dożywiania, przemarznięcia i [braku] higieny. Wypadki śmiertelności ok. 20 proc., nazwiska mi nieznane.

Łączności z rodziną z kraju nie miałem żadnej, jak też i żadnej pomocy. Skazany byłem na własne siły i zdrowie w walce o przetrwanie. Pisać do Polski zezwolono, ale odpowiedzi żadnej nikt nie otrzymał.

We wrześniu [1941 r.] ogłoszono nam, że na podstawie podpisanej umowy polsko-sowieckiej jesteśmy wolnymi obywatelami Polski i dalej w tych samych warunkach pracowaliśmy do 25 grudnia 1941 r. Po wielkich trudnościach, kłopotach i nieprzyjemnościach, wytargowaliśmy podwody i 25 grudnia 1941 r. wyjechaliśmy z obozu zesłańców z Wieruskiego jeziora do stacji kolejowej oddalonej o 200 km, Kostylewa, na koszt własny. Obdarci, bosi i głodni, przy 40-stopniowym mrozie jechaliśmy sankami 7 dni. 1 stycznia po wyjeździe z Kostylewa wozili nas przez styczeń i luty, do 20 marca sam nie wiem, którędy.

20 marca 1942 r. wyładowali nas w Karakulsku, obłast bucharska. Tego dnia wstąpiłem do polskiej armii w Czacherdziabsk [Szachrisabz?].

Miejsce postoju, 8 marca 1943 r.