ALEKSANDER DOBROGOWSKI

25 października spotkała mnie smutna chwila, rozstanie się z rodzicami. Nigdy w swym życiu nie miałem tak smutnej chwili jak tego dnia, kiedy opuszczałem swą chatkę, wieś, ojca i matkę. Odchodziłem do wojska bolszewickiego, a nie polskiego.

Po przybyciu do koszar dostaliśmy bardzo marne umundurowanie. Jako gościom dali nam kolację bardzo dobrą: ryba i herbata, nikt tego nie jadł. Spanie było na narach, pod jednym tylko kocem. Po kilku dniach zrobili Polakom zebranie. Zaczęli nam mówić: „Musicie już zapomnieć o Polsce, wykonujcie wszystkie rozkazy, bo za niewykonanie rozkazu będziemy dawać pod sąd i dawać pod rozstrzeliwanie”.

Po ośmiu miesiącach trudnych dla mnie ćwiczeń, dlatego że nic nie rozumiałem po rusku, wybucha wojna sowiecko-niemiecka. Jeszcze tydzień trzymali mnie przy wojsku. Po tygodniu zebrali wszystkich Polaków i mówią: „Jesteście mało wyszkoleni, odsyłamy was na dalsze ćwiczenia”. Przywieźli nas do stacji Prosnica, 120 km od Kirowa. Mówią nam: tu będzie wam bardzo dobrze, będziecie pracowali przy budowie lotniska. Zaczęło się życie w nędzy i tułactwie, bo jedzenie dawali bardzo marne. Ludzie zaczęli się buntować, nie wychodzą na robotę, żeby dawali nam lepsze jedzenie. Ale to nie odniosło żadnych dobrych skutków. Po kilku dniach NKWD zaczęło zabierać do aresztu.

Życie nasze było w namiotach, w błocie i gnoju. Spaliśmy na słomie i słomą się przykrywaliśmy. Głód panował niewyobrażalny, bo na oranym już kartoflisku zbieraliśmy ziemniaki, których nawet zabraniali.

Każdego tygodnia zwiększały się choroby i [śmiertelność].

10 października odwieźli nas do Tagiłu, tam budowaliśmy sobie w zamarzniętej ziemi baraki z desek i ziemią całe przykryte. Spaliśmy na gołych deskach, na suficie śniegu na dwa centymetry. Do kuchni mieliśmy pół kilometra, śniadanie przyniesiesz – zamarznięte. Siadł, cały trząsł się z zimna i wychodził na robotę. Pracowałem przy kanalizacji wodnej, biłem skały kamienne. Ręce puchły od pracy i głodu. Po paru tygodniach ciężkich prac ludzie zaczęli umierać. Gorsza była sprawa z pogrzebem, bo nie dawali desek na trumnę dla zmarłego, musieliśmy kraść.

Po tak dużych cierpieniach dostałem wiadomość o polskim wojsku. 10 lutego 1942 r. stanąłem przed komisją polską, z czego byłem bardzo zadowolony, bo stale myślałem o wojsku. Teraz mym obowiązkiem jest walczyć o wolną i niepodległą ojczyznę do ostatniej kropli krwi i sił, aby była wolna i niepodległa moja ukochana ojczyzna od tak wiecznego nam wroga, Niemca.