1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):
Plut. rez. Hieronim Mieczysław Janczulewicz, ur. w 1899 r., urzędnik państwowy, żonaty, czworo dzieci.
2. Data i okoliczności zaaresztowania:
Po objęciu całkowitej władzy przez bolszewików na Litwie przystąpiono do likwidowania wszystkich obozów polskich. Ja znajdowałem się wówczas w obozie internowanych Polaków w Wiłkowyszkach, liczącym w ostatniej chwili ok. 4,5 tys. osób. Wreszcie nadeszła kolej na likwidację mego obozu. 12 lipca 1940 r. władze NKWD przystąpiły do rozładowania obozu internowanych Polaków w Wiłkowyszkach w ten sposób, że w tym dniu od rana aż do wieczora małe grupy Polaków (po sto osób) odprowadzane były pod silną strażą NKWD pieszą [oraz]konną z lekkimi karabinami maszynowymi i psami z obozu do stacji kolejowej odległej o cztery kilometry, gdzie następnie ładowano nas do wagonów towarowych po pięćdziesiąt osób. Przez całą drogę straż trzymała broń na „gotuj broń”. Liczebność jej przekraczała trzy razy grupy prowadzonych Polaków, więźniów. Przed wyruszeniem ostrzeżono nas, że każdy krok uczyniony przez nas w lewo czy prawo lub oglądnięcie się w bok czy w tył upoważnia straż do użycia broni bez uprzedzenia. Przypominam [sobie], jak w czasie tego marszu spojrzałem na idącego obok mnie strażnika, który rozwścieczony wrzasnął: „Ty, polacka morda, nie smotri na mienia, strelat budu!”. W ten sposób maszerująca kolumna Polaków wywarła wstrząsające wrażenie wśród niekiedy wrogiej w stosunku do nas ludności litewskiej. Płakali wszyscy – mężczyźni, kobiety i dzieci – uciekając do swych mieszkań. W tym czasie ludność miała zakaz opuszczania swych mieszkań. Na ulicy nie widzieliśmy żadnego człowieka. Po załadowaniu całego naszego obozu do wagonów w tymże dniu wieczorem skierowano ten transport do Kowna, gdzie późnym wieczorem doczepiono jeszcze parę wagonów z oficerami.
Następnie odjechaliśmy w kierunku na Wilno. W Mołodecznie dokonano przeładowania transportu z wagonów polsko-litewskich do rosyjskich wagonów towarowych [nieczytelne], również po 50 osób w każdym mieściło się wagonie. Wagony te już posiadały urządzenia, powszechnie znane w ZSRR, do załatwiania potrzeb fizjologicznych. Podróż koleją dalej trwała w kierunku na Mińsk, przez Smoleńsk, bez ciepłej strawy, herbaty, a nawet wody. Posiłek składał się z ryby surowej, niesamowicie słonej, śledzi i chleba. Warunki podróży były straszne, trudne do opisania. Ciasnota, smród odurzający kału ludzkiego, pragnienie, wreszcie panujący wówczas upał lipcowy wyczerpywał nasze organizmy. Ludzie po paru dniach tej podróży wyglądali jak trupy.
3. i 4. Nazwa i opis obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:
16 lipca 1940 r. w godzinach popołudniowych dotarliśmy pieszo, po licznych wypadkach zemdlenia z powodu wyczerpania, do obozu Juchnowo [Juchnów], odległego o 40 km od stacji kolejowej Babinino, gdzie uprzednio nastąpił wyładunek. Tu miało być nasze miejsce dłuższego pobytu. Obóz ten był zainstalowany w byłej posiadłości ziemskiej księcia Orłowa, zwanej dawniej Pawliszczew Bor. Pozostał częściowo zburzony przepiękny pałac, w którym mieszkali komisarze z żonami oraz bojcy, obok zaś, w odległości 200 m, znajdowało się parę budynków mieszkalnych oraz duża obora, tudzież dwa długie szeregi murowanych słupów pozostałych po zburzonej stajni. Te ostatnie obiekty były przeznaczone na nasz obóz. Obóz nasz był czterokrotnie odrutowany i wyposażony w większą liczbę wieżyczek strażniczych (tzw. bocianie gniazda), powszechnie znanych obywatelom sowieckim. W dali, przy rzeczce, widniały szczątki spalonego i zburzonego zakładu wodnego. Omawiane wyżej stajnia i obora zostały odbudowane i odremontowane przez nas. Urządzono tam dwupiętrowe i trzypiętrowe prycze do spania. Warunki mieszkaniowe okropne, z uwagi na panującą tam ciasnotę, wilgoć, chłód i stały mrok, tak w dzień, jak i w nocy, z powodu małych okienek, niedających dostatecznej ilości światła dziennego – z jednej strony i braku wystarczającego oświetlenia nocnego – z drugiej strony. Do łaźni chodziliśmy co dziesięć dni. Szczerze mówiąc: wesz była rzadkością. Troskliwość pod tym względem bolszewików była widoczna, a wreszcie wytłumaczona: sami bali się epidemii. W tym celu przyjeżdżała parokrotnie na lustrację baraków jakaś komisja sanitarna z Moskwy.
W pierwszych dniach czerwca 1941 r. rozpoczęła się likwidacja obozu. W grupach po tysiąc osób zaczęto wyprowadzać nas w nieznanym kierunku. Praca NKWD wre: rewizje osobiste, w [nieczytelne] sprawdzanie tożsamości według spisów, ustawianie w czwórki czy piątki, wydawanie rozkazów strażnikom itd. Wreszcie 6 czerwca 1941 r. opuszczam i ja ten obóz w grupie również tysiąca osób. Grupa ta była przedostatnią, w obozie pozostało jeszcze ponad 500 Polaków. Nie mogę przemilczeć momentu opuszczenia przez nas obozu, który wrył się w mojej pamięci i tkwić będzie aż do śmierci. Mianowicie grupa pozostała w obozie, o której wspomniałem wyżej, podczas naszego odmarszu odśpiewała nam na pożegnanie: „Jeszcze Polska nie zginęła!...”, „Marsz, marsz Polonia… wielki Narodzie!...” oraz „Naprzód, drużyno strzelecka… Czy umrzeć nam przyjdzie wśród boju, czy w tajgach Syberii nam zgnić, z trudu naszego znoju Polska powstała, by żyć!”. Tak! Ta nieliczna grupka Polaków, nie bacząc na skutki strasznego i w dziejach ludzkich nienotowanego terroru, jakby na znak protestu [przeciw] tyranii, śpiewa całą gardzielą te słowa; my zaś po drugiej stronie drutów maszerujemy, obok gęsto rozstawionej wzdłuż drogi straży na „gotuj broń”, w spokoju [nieczytelne] ciszy, z powagą i ze łzami na twarzy. Straż oniemiała i stała jak wryta.
Po paru dniach podróży, kiedy transport nasz wjechał na główną magistralę kolejową łączącą Moskwę i Leningrad, doszliśmy do wniosku, że wiozą nas na Murmańsk. Tak też się stało. Na trasie Leningrad-Murmańsk, długości ok. półtora tysiąca kilometrów, po obu stronach drogi często widzieliśmy odrutowane obozy z bocianimi gniazdami. Teraz dla nas zrozumiałe było, dlaczego w centralnej Rosji wyludnione są osiedla.
Od 12 do 20 czerwca 1941 r. przebywaliśmy w obozie przez nas nazwanym Dolina Śmierci. Obóz ten mieścił się w górach, 12 km za Murmańskiem. Warunki mieszkaniowe i higieniczne [były] okropne. Mieszkanie w namiotach postawionych na błocie. Ciasnota. Spaliśmy na boku. Kąpieli żadnej.
Następnie przewieziono nas drogą morską na bezludny Półwysep Kolski, w rejonie ujścia rzeki Ponoj do Morza Barentsa. Życia żadnego prócz komarów. Skaliste pagórki, północne ich stoki pokryte śniegiem. Absolutny brak drzew. Z braku namiotów spaliśmy na błotnistej ziemi. Stąd mieliśmy już nie wrócić do ojczystych stron. Opieki lekarskiej żadnej.
12 lipca 1941 r. ponownie załadowano nas na okręt, zaś 16 lipca wyładowano nas w Archangielsku, gdzie umieszczeni zostaliśmy w odrutowanych barakach, położonych w pobliżu portowej bocznicy kolejowej, skąd po czterech dniach odjechaliśmy koleją w kierunku obozu, gdzie w końcu doczekaliśmy przyjazdu delegata polskiego.
5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:
Skład osobowy wszystkich obozów, w których przebywałem, był ten sam co i na Litwie. Przeważała narodowość polska. Poziom umysłowy różnoraki. Od zwykłego niepiśmiennego robotnika do inżyniera, nauczyciela, oficera, urzędnika itd. Moralny – wspaniały, poza nieliczną stosunkowo gromadką komunizującą się, która założyła sobie tzw. przez nas w Juchnowie [nieczytelne] czerwoną. Stosunki dobre, z wykluczeniem oczywiście wspomnianej grupki słabych czy zmuszonych ludzi.
6. Życie w obozie, więzieniu:
Po ścisłym sprawdzeniu na placu [nieczytelne] śniadanie. Po śniadaniu kompanie wychodziły na zbiórkę i w grupach odchodziły do różnych robót, jak [roboty] drogowe, budowlane, noszenie drzewa do stołówki bojców, na naszą kuchnię, prace stolarskie, kołodziejstwo itp. Po południu to samo. Wieczorem propagandowa pogadanka lub wyświetlenie filmu o charakterze wybitnie propagandowo-komunistycznym. Praca była wykonywana przy [nieczytelne], jak wyżej wspomniałem, osiem godzin dziennie. Przy czym zaznaczam, że chociaż byliśmy w kraju, gdzie rzekomo ster władzy trzymał proletariat robotniczy, to jednak stwierdzić należy, że zdobyczy socjalnych nie zauważano tu żadnych, albowiem wypędzano do prac nawet chorych ludzi, przy tłuczeniu szabru robotnicy nie mieli okularów.
Przypominam sobie jeszcze jeden szczegół, który zilustruje [właściwy stosunek] władz bolszewickich do spraw inwalidzko-robotniczych. Pewnej nocy NKWD przywiozło grupę ludzi na samochodach do odseparowanego drutem kolczastym i wysokim, trzymetrowym płotem z desek, obozu. Nazajutrz zapowiedziano nam, że nie mamy prawa się zbliżać do tego miniaturowego oboziku. Ta tajemnicza obecność nieznanych była nawet interesującą zagadką. Po rozpoczęciu starań w celu nawiązania z nimi kontaktu, otrzymaliśmy odpowiedź na kartce zawiniętej na kamyku i wyrzuconej wieczorkiem przez wspomniany wyżej płot, z której odczytaliśmy, że są to Polacy, jeńcy w liczbie kilkudziesięciu, którzy ulegli ciężkiemu kalectwu przy pracy w kopalni rudy żelaznej czy węgla w Krzywym Rogu. W grupie tej są ludzie bez rąk i nóg. Kalectwo spowodowane było przez brak dozoru technicznego, brak najmniejszego zainteresowania pod względem zabezpieczenia robót od nieszczęśliwych wypadków, albowiem kopalnie te eksploatowane są w najbardziej pierwotnym stanie.
Dalej uskarżają się na swoją niedolę. Są zrozpaczeni i rozgoryczeni z powodu ich izolacji od życia zewnętrznego, bolszewicy dalej ich badają i zarzucają, że są wrogami proletariatu i ustroju komunistycznego. Tak wygląda w ZSRR sprawa inwalidzko-robotnicza. Takie jest prawodawstwo zdobyczy socjalnej w okresie rządów dyktatury proletariackiej. Wieść ta rozeszła się po obozie. Konfidenci zapewne donieśli bolszewikom. Grupę nieszczęśliwych Polaków wywieziono pewnego wieczora również w dyskrecji i w niewiadomym kierunku.
Wynagrodzenia za pracę żadnego nie otrzymywaliśmy. Wyżywienie: z rana rzadziutka zupa, przeważnie na śmierdzącej rybie, na obiad zupa na kościach i troszkę kaszy, na kolację herbata, chleba 700 g dziennie. Ponadto 5 paczek machorki po 50 g miesięcznie i 20 g cukru dziennie. [Nieczytelne] dotyczy obozu w Juchnowie. Na północy w obozach praca trwała po 12 godzin na 3 zmiany. Chleba 80 g, zupa tylko na rybie. Ubranie – w lipcu kufajki watowe. Życie koleżeńskie poprawne, poza małymi wyjątkami, dotyczącymi osób należących do wspominanej wyżej tzw. [grupy?] czerwonej. Kulturalnego życia żadnego.
7. Stosunek władz NKWD do Polaków:
Propaganda komunistyczna była prowadzona na każdym kroku. I tak w świetlicy, która była ozdobiona portretami współczesnych przywódców komunizmu począwszy od Engelsa, Marksa aż do batki Stalina oraz przeróżnymi transparentami o treści rewolucyjnej, propagandowo komunistycznej i współzawodnictwa robotników; w czasie przerw przy pracy, przy wyświetlaniu filmów itd. Na koniec każdej takiej pogadanki zawsze podkreślano, że mądra polityka batki Stalina, nauczyciela ludu pracującego całego świata, trzyma ten jedyny szeroki kraj szczęśliwy z dala od wojny i nigdy nie da się sprowokować przez Anglię i Amerykę, gdzie rządzi kupka kapitalistów, do wojny, w której cierpi tylko i wyłącznie proletariat, z nędzy którego powiększa sobie bogactwa wspomniana kupka kapitalistów.
Dalej dowodzono, że wojnę wywołała Anglia i Ameryka oraz minister Beck ze swoją awanturniczą polityką, niemającą szerokiego poparcia wśród proletariatu. Wyrażano zadowolenie, że porozumienie niemiecko-bolszewickie z 1939 r. położyło kres tym niezdrowym stosunkom i forma takich rządów nigdy już nie powróci. Politrucy w pogadankach w mniejszych grupkach dowodzili, że Polska nie miała i nie ma swej historii, że rząd gen. Sikorskiego jest jedynie fikcją – samozwańczy – że Polski już nigdy nie będzie.
8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:
Proszek i jodyna to były środki uniwersalne na wszystkie dolegliwości. W szpitalu nie byłem. W obozie w Juchnowie zmarło ok. siedmiu osób, przeważnie na serce. Z liczby zmarłych przypominam: wachmistrza z Augustowa czy Białegostoku Sierdziukowa, który zmarł z powodu paraliżu oraz strzelca Baksztana, zam. w Starych Trokach czy Landwarowie koło Wilna, który zakończył życie w kloace. Pozostawił rodzinę w kraju. W wojnie światowej brał udział w walkach w armii gen. Hallera. Wiek ok. 50 lat.
9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?
Będąc w obozie w Juchnowie otrzymałem trzy listy, od syna jeden i od żony dwa.
10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?
25 sierpnia 1941 r. do obozu Wiaźniki, o którym wspominałem pod koniec pkt. 4, przybył delegat pan płk Sulik-Sarnecki [Sarnowski], którą to datę oficjalnie uważa się za datę wstąpienia do Wojska Polskiego.
Dla ciągłości sprawy nadmieniam, że z chwilą wybuchu wojny powoływany do czynnej służby wojskowej nie byłem, albowiem otrzymałem kartę reklamacyjną na przeciąg 99 dni z tytułu zajmowanego stanowiska w dziale samorządowym Urzędu Wojewódzkiego Wileńskiego. Przeszedłem z wojskiem w przebraniu wojskowym żołnierza 5 Pułku Lotniczego, po nieudanej obronie Wilna.
Miejsce postoju, 8 marca 1943 r.