TADEUSZ KOLIŃSKI

Warszawa, 11 sierpnia 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie, p.o. sędzia Halina Wereńko przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Świadek został uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i obowiązku mówienia prawdy oraz o znaczeniu przysięgi. Sędzia odebrała od niego przysięgę, po czym świadek zeznał, co następuje:

Nazywam się Tadeusz Koliński, syn Józefa i Marii z d. Górczewskiej, ur. 15 marca 1925 r. w Warszawie, wyznania rzymskokatolickiego, wykształcenie średnie, z zawodu inspektor Polskich Linii Lotniczych Lot, zam. w Warszawie przy ul. Mokotowskiej 65 m. 29.

7 lutego 1944 roku zostałem aresztowany przez gestapo pod zarzutem sabotażu w miejscu zatrudnienia, to jest na terenie fabryki wierteł i narzędzi precyzyjnych Derinberga przy ul. Podskarbińskiej w Warszawie.

W rzeczywistości Niemcy mieli pewne poszlaki, iż byłem członkiem Gwardii Ludowej. Jednakże konkretnie nic mi nie udowodniono i dzięki temu w marcu 1944 (daty dokładnie nie pamiętam) w transporcie około tysiąca mężczyzn wyjechałem z Pawiaka do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Po tygodniowym pobycie w Gross-Rosen cały prawie transport przybyły wraz ze mną z Warszawy został skierowany do komanda obozu Gross-Rosen w Fünfteichen odległym od Wrocławia około 25 km. Obóz mieścił się za drutami, obejmował około dwudziestu bloków. Załogę stanowili SS-mani, volksdeutsche z Rumunii i Węgier.

Nazwisk Lagerführera i nikogo z załogi obozu nie pamiętam. Więźniowie, tak jak i w Gross- Rosen, chodzili w pasiakach i drewnianych butach, pośrodku głowy każdemu golono ścieżkę. Komando liczyło 8 tys. więźniów, w większości Polaków, potem były duże grupy Żydów, Rosjan jeńców wojennych i ludności cywilnej, mniejsze – Francuzów i innych narodowości.

W odległości 3 – 4 km od obozu w Fünfteichen mieściła się w osiedlu w Markstadt fabryka Kruppa, produkująca działa polowe średniego kalibru. W fabryce na halach III, IV i V byli zatrudnieni więźniowie z komanda w Fünfteichen.

W hali I i II pracowali w większości robotnicy obcokrajowcy z Czech, Francji i w mniejszych grupach z innych krajów, kierowani na roboty przez miejscowe Arbeitsamty. Pod koniec 1944 roku przybyła do fabryki grupa monterów Polaków z chorzowskiej fabryki lokomotyw, skierowana do tej pracy przymusowo przez Arbeitsamt.

Obie wyżej wymienione grupy pracowników przysłanych przez Arbeitsamt były skoszarowane w obozach pracy, lecz miały swobodę poruszania się i otrzymywały wynagrodzenie za pracę, jedynie nie mogły z pracy się zwolnić.

Nazwisk żadnego z robotników z tych grup nie pamiętam.

Osobną grupę pracowników stanowili Włosi, których liczby podać nie umiem. Byli to jeńcy wojenni ujęci w Grecji w walce przeciwko Niemcom. Cały obóz został przysłany do Markstadtu, przy czym jeńcy zostali zatrudnieni w fabryce Kruppa i rozparcelowani po różnych halach. W roku 1944 (daty dokładnie nie pamiętam) władze niemieckie zmusiły jeńców – pod groźbą wysłania do obozów koncentracyjnych – do podpisania deklaracji, iż dobrowolnie zgadzają się pracować w fabryce Kruppa. Odtąd obóz jeniecki Włochów został przekształcony w obóz pracy i robotnicy włoscy otrzymali takie same warunki jak robotnicy obcokrajowcy kierowani do fabryki przez Arbeitsamty.

Warunków pracy tej kategorii pracowników podać nie umiem.

Nad rozbudową fabryki przy robotach budowlanych byli zatrudnieni Żydzi. Początkowo w Markstsadtcie mieścił się obóz pracy dla Żydów z Górnego Śląska (z Katowic i Zagłębia Dąbrowskiego). Od 1943 obóz pracy Żydów zamieniono na komando obozu Gross-Rosen, rozbudowano baraki i przewieziono część więźniów z Gross-Rosen, zatrudniając Żydów przy rozbudowie fabryki Kruppa.

Dokładnie nie wiem, kiedy pobudowano hale fabryczne zakładów Kruppa. Słyszałem, iż oddział fabryki Kruppa z Essen został przeniesiony na Śląsk z powodu bombardowania Essen przez aliantów, mogło to być najwcześniej w 1942 roku. Hale były budowane w ten sposób, by łatwo było dozorować pracę robotników, tak jakby specjalnie dla zatrudnienia więźniów. Nie było żadnych przegród, filary podpierające sklepienie dzieliły poszczególne rzędy maszyn (Schiffy). W tym stanie rzeczy każdy ruch robotnika czy zaniechanie pracy było z daleka widoczne. Ponadto hala była obstawiona posterunkami.

Dyrektorem fabryki był Niemiec, którego nazwiska nie znam. Był to wysoki, dobrze zbudowany blondyn o falistych włosach zaczesanych do góry, w wieku powyżej trzydziestu lat, chodził w cywilnym ubraniu. Majstrami byli w większości Niemcy uprzednio zatrudnieni w Essen i Ślązacy. Nazwisk żadnego z nich nie pamiętam.

Na czele każdego Schiffu, to jest rzędu maszyn, stał Schiffskapo wyznaczony spośród więźniów. Rola jego polegała na obliczaniu, czy ilość się zgadza. W razie ucieczki więźnia odpowiedzialność ponosił Schiffskapo do spółki z dwoma najbliższymi sąsiadami przy robocie więźnia, który uciekł. Była to funkcja niemiła i co pewien czas wyznaczano nowego Schiffskapo. Na halę był wyznaczony także spośród więźniów kapo, który obliczał stan liczebny całej hali, przyprowadzał i odprowadzał grupę na plac apelowy, gdzie po pewnym obliczeniu zdawał relację Rapportführerowi.

Kapo po wprowadzeniu ludzi na halę nie wtrącał się. Wtedy głos mieli fachowcy. Majstrowie i inni nadzorcy z zarządu fabryki Kruppa znęcali się nad więźniami. Nadzorcy o najmniejszym przewinieniu meldowali kapo, który po otrzymaniu meldunku wymierzał kary w postaci bicia na miejscu lub odesłania do Strafkompanii w Gross-Rosen. W obozie Fünfteihen był bunkier, lecz nie wiem, czy tam więźniów zamykano. Jesienią 1944 roku, zdaje się już po Powstaniu Warszawskim, w czasie pracy nocnej, gdy zasnąłem, stojąc lekko oparty o maszynę, dyrektor zauważył mój sen i zameldował kapo. Kapo pobił mnie wtedy prętem żelaznym, raniąc mi ciało na plecach i łokciu. Po biciu miałem uszkodzoną chrząstkę łokciową i leżałem na rewirze trzy do czterech tygodni. Dotąd mam blizny. (Świadek okazuje na prawym łokciu bliznę koloru różowo-sinego wielkości 1 x 2 cm).

Praca szła bez przerwy, na dwie zmiany, nocną i dzienną, po dwanaście godzin każda, od godziny siódmej do dziewiętnastej i od dziewiętnastej do siódmej. W niedzielę nie było tylko pracy dziennej. Żadnego wynagrodzenia więźniowie nie otrzymywali. Były wymagane normy pracy, za niewykonanie normy nadzorca z pracowników fabryki Kruppa meldował kapo, który stosował kary fizyczne lub odesłanie do SK w obozie macierzystym Gross-Rosen.

Normy pracy były różne w różnych działach, wszędzie za wysokie jak na siły więźniów stale głodnych i zmuszanych do pracy w ciągu 12 godzin, a czasem jeszcze dłużej. Najbardziej wyczerpująca była praca przy montowaniu konstrukcji gotowych, a także przy malowaniu pistoletami do farb rozrabianych acetonem. Rozpryski takich farb stanowiły zabójcze wyziewy.

Ja początkowo pracowałem na IV hali przy montowaniu lawet, tu normą było zmontowanie dwu lawet w ciągu jednej zmiany.

Nie pamiętam, ilu robotników było zatrudnionych w czasie jednej zmiany.

Później (daty dokładnie nie pamiętam) przydzielono mnie do hali V, do pracy przy obróbce poszczególnych części dział. Pracowałem wtedy na heblarce metalowej. Wyrabialiśmy tu szyny długości około 2 m, zdaje się były to łożyska działa. Normą było wyrobienie ośmiu szyn w czasie jednej zmiany.

Ilu robotników pracowało w czasie zmiany, nie umiem podać.

Praca była seryjna, każdy robotnik miał swój odcinek. Za dobrą pracę, na skutek meldunku majstrów, więźniowie otrzymywali premie w postaci talonów do kantyny, za które otrzymywano brukiew soloną, z beczek lub ślimaki. Wszystko zresztą równie mało wartościowe jak całe jedzenie obozowe. Ja premii nie otrzymałem ani razu. W czasie pracy robiono dwa razy przerwy po 15 minut [i] raz w środku czasu pracy 20 minut. Niestety, ponieważ w ten czas należy wliczyć zbiórkę i obliczanie, odpoczynek trwał jeszcze krócej.

Dzień więźnia rozpoczynał się o godzinie piątej rano. Dawano nam żywność na cały dzień w postaci 300 gramów chleba (jeden bochenek na cztery osoby), kostki margaryny, raz czy dwa w tygodniu po plasterku końskiej kiełbasy. Rano otrzymywaliśmy po pół litra mehl zupy, to jest z rozgotowanej mąki, obiadu nie było, natomiast po powrocie z pracy dawano po ¾ litra rozgotowanej brukwi lub tak zwanego szpinaku. Słyszałem pogłoskę, iż zarząd fabryki Kruppa miał jakoby płacić do zarządu obozu w Gross-Rosen jedną markę dziennie na utrzymanie każdego więźnia zatrudnionego w Marksstadtcie.

W barakach sypialiśmy w kojach, czyli łóżkach piętrowych, z początku po jednym, a po Powstaniu Warszawskim po dwóch na koję. Ponieważ cały dzień i w czasie pracy przy smarach więzień miał jedno i to samo ubranie, panował brud, przy wyczerpaniu i apatii mnożyły się wszy. W barakach była woda bieżąca i światło. Panował normalny regulamin obozowy. Blokowymi byli Polacy i Niemcy. Był zachowany system apeli. Po powrocie z pracy nocnej o godzinie siódmej rano często zatrudniano nas przy pracy w obozie, np. dawano nam do czyszczenia stołki z jadalni, należało specjalnym papierem czyścić aż do wywołania pięknego połysku. W ten sposób nieraz pracowaliśmy po piętnaście godzin na dobę. Więźniowie usiłowali uciekać nocą z fabryki, mimo posterunków. W czasie mego pobytu w Fünfteihen zdarzyły się dwa wypadki udanej ucieczki (uciekło dwóch Rosjan, nazwisk ich nie znam) i cały szereg nieudanych.

Latem 1944 roku został rozstrzelany za próbę ucieczki więzień Rosjanin, następnie zwłoki jego pokazywano nam na placu apelowym dla odstraszenia. Jesienią 1944 pokazywano nam w czasie apelu dwóch złapanych na próbie ucieczki Rosjan – po szykanach i biciu odesłano ich do Strafkompanii obozu Gross-Rosen. Latem 1944, po udanej ucieczce więźnia, na placu apelowym Schiffskapo otrzymał pięćdziesiąt batów, dwaj najbliżej pracujący więźniowie – po 25 batów. Wszyscy po biciu zostali odniesieni na rewir. W Fünfteihen był rewir, gdzie lekarzami byli przeważnie Żydzi.

Wszystkich ciężko chorych odsyłano do obozu w Gross-Rosen i zaraz z Gross-Rosen dosyłano odpowiednią liczbę więźniów zdrowych. Stan komanda był utrzymywany w granicach około 8 tys. więźniów zdrowych. Mimo odsyłania ciężko chorych do obozu macierzystego śmiertelność w komandzie była duża, prawie co dzień z każdej hali więźniowie nieśli kilka trupów lub ciężko chorych – ludzi, którzy nie wytrzymywali strasznej pracy o głodzie.

Danych liczbowych o śmiertelności podać nie umiem. Wiem tylko, że z transportu przybyłego tutaj wraz ze mną z Pawiaka w liczbie około tysiąca obecnie spotykam zaledwie kilka osób.

Około 19 stycznia 1945 zamknięto nas w obozie, nie puszczając do pracy. 21 stycznia (daty nie jestem pewien) ewakuowano nas do obozu w Gross-Rosen. Szliśmy wtedy pieszo 80 km, cztery dni i pięć nocy. Więźniowie słabi na końcu kolumny byli dobijani. Po drodze na noc wpędzano nas do stodół chłopskich. Ludność niemiecka nie dawała nam nawet wody. Trzecia część transportu zginęła w czasie marszu. Szliśmy eskortowani przez SS-manów. Razem z nami byli eskortowani do Gross-Rosen Żydzi, którzy w dalszym ciągu zostali wysłani do Sachsenhausen, my zaś do Mauthausen.

Co się stało z zarządem i pracownikami fabryki Kruppa oraz urzędnikami fabrycznymi, tego nie wiem.

Na tym protokół zakończono i odczytano.