Alicja Pękala
kl. VI
Marianów, 21 listopada 1946 r.
Chwila dla mnie najbardziej pamiętna z czasów okupacji
Kiedy Niemcy wtargnęli do Polski, objęli rządy. Zabierali [ludziom] wszystko, co się dało: zboże, bydło, świnie, jajka, kury, mleko i wszystko, co się znalazło w gospodarstwie. Nie zważali na to, że gospodarz ma ostatni kawałek chleba, może nie dla siebie, tylko dla dzieci. Więc Niemcy chodzili po domach i przeprowadzali rewizję wszędzie, nawet i w garnkach [stojących] na kuchni. Co znaleźli, wszystko zabierali. Wyznaczali kontyngent mięsny, zbożowy i kartoflany. Nakazali taki wysoki [wymiar], że chcąc oddać [produkty zgodnie z rozkazem], nie byłoby czym obsiać [ziemi] w małych gospodarstwach, o [zapasach] pożywienia mowy [by] nie było. Mój tatuś miał małe gospodarstwo, więc w czasie wojny musiał oddawać bardzo duży kontyngent. Nie był w stanie sprostać temu wszystkiemu, trochę oddał, ale nie wszystko. Więc po resztę przyjechali Niemcy, nakazali sołtysowi wykopać olbrzymi dół i tych, co nie zdali kontyngentu, mieli pozabijać i w tym dole zakopać. Wtedy nie do opisania był mój smutek, którego doznałam od Niemców, bo mamusia była ciężko chora, a tatuś miał być zabity za [niedostarczony w pełni] kontyngent. Więc z braciszkiem zostalibyśmy bez środków do życia. Niemcy przyjechali do naszej szkoły, wybrali tatusia i wielu innych gospodarzy i zabrali [ich] do obozu. Sami wsiedli na konie, a tych gospodarzy, których wzięli za [niedostarczony] kontyngent, pędzili pieszo przed sobą i bili batami. Tak dopędzili ich [wszystkich] do gminy i tatusia [też] z nimi [w tej grupie]. Zabrali ich do roboty i bili, a jeść nie dawali. Musieli [ci mężczyźni] pracować przy Wiśle w wodzie, prawie nago i boso, bo nikt z całej okolicy nie miał za co kupić butów.