Plut. Eugeniusz Zaganiecki, 33 lata, urzędnik samorządowy, kawaler.
Po przekroczeniu granicy litewskiej 23 września 1939 r. byłem przez władze litewskie internowany i osadzony w obozie w Alytus i Ukmerge. Po zajęciu Litwy przez Rosję Sowiecką zostałem wraz z całym obozem przewieziony na tereny Rosji i osadzony w obozie internowania w Juchnowie, położonym w lesie i odgrodzonym od świata kilkoma rzędami drutów kolczastych i budkami strażniczymi.
Na przeszło dwa tysiące internowanych mieliśmy pięć budynków, choć nawet i murowanych, to jednak nieprzygotowanych do pory zimowej. Mimo przeładowania pomieszczeń internowanymi, higiena znośna. Jeśli chodzi o narodowość internowanych, stwierdzić należy, że przeważała narodowość polska. Białorusinów i Ukraińców można było policzyć na palcach. Poziom intelektualny internowanych różnorodny. Podkreślić należy, że z inicjatywy pracowitych kolegów prowadzone były pojedyncze dokształcania z wiedzy ogólnej. Samorzutne dokształcanie poza intencją zdobycia wiedzy wynikało również i z nadmiaru czasu spowodowanego brakiem jakiejkolwiek pracy. Nie mniej istotnym czynnikiem było i to, że w czasie tych zajęć człowiek miał gwarancję, że nie jest zmuszony trzymania języka na uwięzi, samo przez się rozumie się, nie było tu niebezpieczeństwa bezpośredniego zetknięcia się z donosicielami skaptowanymi przez NKWD. Ogniska urządzane przez internowanych, a kontrolowane przez NKWD, oraz kino z propagandowymi filmami sowieckimi zamykały tygodniowy nasz żywot w Juchnowie. Wyżywienie i ubranie, jak na stosunki sowieckie – niezłe.
W początkach czerwca wywieziono nas na Półwysep Kolski. 11-godzinny dzień pracy przy najgorszym wyżywieniu. Dwa tysiące ludzi, a do zamieszkania przydzielono trzy namioty na trzystu ludzi. Stosunek władz NKWD uległ zupełnej przemianie – z fałszywej dobroci na właściwą ich cechę, znamionującą GPU, tj. stosowanie różnych kar za najmniejsze (w ich rozumieniu) wykroczenia. Jedną z charakterystycznych ich kar było osadzanie prawie nago w wykopanym dole, przykrytym z wierzchu. Ściany dołu – muszę zaznaczyć – były wiecznie pokryte lodem. Stan taki trwał aż do lipca. Opieka lekarska żadna. Higiena okropna. Mimo wszystko śmiertelność prawie żadna. Za cały czas pobytu mego w obozach w Rosji znany mi jest jeden wypadek śmierci na udar sercowy, a dwa – samobójstwo (tak miało wykazać sowieckie dochodzenie) w dole kloacznym.
W początkach lipca wywieziono nas do obozu koncentracyjnego Polaków, byłych wojskowych, w Wiaźnikach. Antagonizm narodowościowy występuje w całej pełni, doprowadzając czasami do bójek. Ukraińcy, Białorusini i Żydzi (częściowo) trzymają się kupy.
24 sierpnia 1941 r. przybył do obozu płk Sulik-Sarnowski i po przyjęciu nas do polskiej armii odesłał transport wojskowy do Tatiszczewa. W okresie urzędowania komisji władze NKWD prowadziły agitację, by wstępować w szeregi Armii Czerwonej. Około stu osób różnej narodowości (na ogólny stan 12 tys.) wstąpiło ochotniczo do Armii Czerwonej. Higiena w obozie w pomieszczeniach dobra, natomiast wyżywienie okropne.
Łączność z rodziną przebywającą na terenach zajętych w tym czasie przez Związek Sowiecki utrzymywałem listownie. Trudno było co prawda czasami nazwać to, co się otrzymywało, listami, doręczano bowiem nieraz samą kopertę, ale znajomy charakter pisma był znakiem życia tych, co pozostali w kraju.