ANNA GRZELIŃSKA

Warszawa, 13 lipca 1946 r. Sędzia Antoni Knoll, jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:

Nazywam się Anna Grzelińska, urodzona 3 stycznia 1910 r. w Mławie, córka Bronisława i Leokadii z d. Drecka, wyznanie rzymskokatolickie, zawód nauczycielka, zamieszkała Osieck pow. Garwolin, niekarana.

W nocy 10 października 1940 roku zostałam aresztowana w Warszawie przez dwu gestapowców, którzy przybyli w towarzystwie tłumacza. Obydwaj byli umundurowani w mundury Sichercheitspolizei. Odwieziono mnie z domu przy ulicy Przybyszewskiego 8 na Pawiak. Umieszczono mnie w celi dla nowoprzybyłych.

Następnego dnia wezwali mnie ci sami dwaj gestapowcy do kancelarii na tzw. Serbii. Znajdowało się tam jeszcze kilku innych funkcjonariuszy policji bezpieczeństwa, pełniących służbę na Pawiaku. Między innymi znajdował się gestapowiec Felhaber, nadzorujący więzienie z ramienia gestapo w al. Szucha.

Felhaber był niskiego wzrostu, szczupły, jasny blondyn, duże niebieskie oczy i duże odstające uszy. Około 35 lat, szybki, o nerwowych ruchach.

Za stołem siedział tzw. referent sprawy (jeden z gestapowców, który mnie aresztował), ja stałam przed stołem, a obok mnie stał tłumacz i jeden z gestapowców. Referent wyjął list, który znaleziono w mojej torebce w czasie aresztowania. List był do matki od siostry i na jego podstawie począł mi zadawać pytania, mające na celu wykazanie mojej przynależności do organizacji podziemnej.

Ponieważ na wszystkie pytania odpowiadałam przecząco, przesłuchujący oświadczył, iż zastosuje inną metodę badania. Przeprowadzono mnie wtedy do sąsiedniego pokoju, gabinetu komendanta więzienia. Niespodziewanie dla mnie pochwycono mnie z tyłu i rzucono na biurko komendanta twarzą do biurka. Widziałam, jak Felhaber wyjął z szafy gumy do bicia.

Trzech gestapowców zaczęło mnie bić po całym ciele, co pewien czas przerywano katowanie i prowadzący śledztwo zadawał mi te same pytania. Wobec przeczących moich odpowiedzi bicie wznawiano. Pytania i katowanie powtarzały się.

Jak długo trwały, trudno mi sobie uprzytomnić.

Przytomności przez cały czas badania nie straciłam.

Zeznań żadnych ode mnie nie wymuszono.

Po przesłuchaniu zaprowadzono mnie do więzienia męskiego i po drodze Felhaber bił mnie nahajką po nogach. Osadzono mnie w piwnicach więzienia pod gmachem głównym w pojedynczej celi. Okienko było zabite blachą. W celi panowała całkowita ciemność. W celi w cementowej podłodze znajdowała się tylko zbita z desek prycza bez siennika i koca. Dodam, że w celi była wilgoć i bardzo zimno.

Przesiedziałam w ciemnicy osiem dni. Pierwszej nocy weszło do mojej celi trzech gestapowców z Felhaberem na czele. Zaczął mnie badać, stawiając te same pytania, co przy pierwszym badaniu. Po otrzymaniu odpowiedzi przeczącej na pierwsze pytanie uderzył mnie ręką w twarz tak silnie, że zalałam się krwią. Uderzenia w twarz powtarzały się wielokrotnie, a kiedy nie odniosły pożądanego dla gestapowców skutku, Felhaber chwycił mnie za ubranie w okolicach piersi i począł bić mną o ścianę. Na tym badanie się skończyło.

W ciągu dnia Felhaber przychodził do mojej celi i tłumaczył, jak przykro jest mu torturować kobiety, opowiadał, że ma żonę i zdaje sobie sprawę z niewłaściwości bicia kobiety. Namawiał mnie, abym przyznała się do zarzucanych mi czynów, a wtedy nie będzie musiał mnie bić. Następnej nocy zjawił się w celi sam Felhaber, zapalił światło, zapytał, czy namyśliłam się i rzucił mnie na podłogę. Głowę moją uchwycił między nogi i począł mnie bić nahajką po kręgosłupie.

Zaznaczam, że przedtem podciągnął mi suknię, wobec czego bito mnie tylko przez koszulę. Katowanie wywołało szum w głowie, szalony ból w całym ciele i reakcję w postaci chęci zwijania się z bólu. Dosłownie wiłam się na podłodze.

Po wyjściu Felhabera światło w celi zgasło, a ja ledwo zdołałam dowlec się do pryczy i tam upadłam. Tej nocy powtórnie mnie jeszcze katowano. W pierwszym momencie znowu zapaliło się światło w celi. Wszedł Felhaber w towarzystwie dwóch czy trzech gestapowców i drwiąc, dlaczego mam spuchniętą twarz i załzawione oczy, kazał mi rozebrać do naga. Zaczął mnie bić w pozycji stojącej po całym ciele. Kiedy usiłowałam pod wpływem bólu zmienić pozycję, ciosy przy dzikich krzykach oprawców jeszcze wzmagały się. Tym razem nie pytano mnie o nic.

Było to najgorsze katowanie spośród wszystkich, jakim mnie poddano, zważywszy zarówno fizyczne, jak i psychiczne wyczerpanie.

Odtąd w nocy wprawdzie zjawiali się gestapowcy w mojej celi, ale znęcanie polegało na biciu po twarzy, pchnięciu na ścianę itp. Pierwszej nocy Felhaber zakomunikował mi, czytając w notesie, że jestem skazana na głodówkę. Sądzę, że było to polecenie z al. Szucha, gdyż jak powiedziałam, Felhaber odczytał to z notesu, a w parę dni później o zniesieniu głodówki zakomunikował mi prowadzący śledztwo gestapowiec.

Wskutek tortur, szczególnie uderzeń w twarz w okolice skroni lekarze po moim wyjściu z więzienia stwierdzili ostre zapalenie nerwu ocznego obydwu oczu i stałą utratę zdolności widzenia lewego oka.

Następnego dnia po dwukrotnym nocnym biciu oprócz podniesionej temperatury odczuwałam zaburzenia równowagi, i tak idąc czy stojąc musiałam chwytać się ściany czy drzwi i szukać oparcia. Jak mi zakomunikował strażnik więzienny przy mojej celi, zakazano mu wezwania do mnie lekarza więziennego, czy udzielenia przez niego doraźnej pomocy w postaci waty i ligniny do okładów. Mimo tego zakazu strażnik tej pomocy mi udzielił. Zaburzenia równowagi minęły dopiero po dwóch dniach.

Niezależnie od wizyt nocnych zjawiał się u mnie co drugi dzień gestapowiec z al. Szucha, który mnie aresztował i prowadził śledztwo. Wtedy brano mnie z celi do kancelarii i tam ciągle zadawał te same pytania. Do zarzucanych mi czynów dalej się nie przyznawałam.

Dwukrotnie wywieziono mnie na Szucha na przesłuchanie, ale tam badanie odbywało się bez bicia. Pewnego dnia do mojej ciemnicy przyszedł referent sprawy i zezwolił na odbicie okienka, przyniesienie mi siennika i wody do mycia. Zezwolił także na przyniesienie mi posiłku więziennego. Straszył jednak przy tem, że jeżeli nie dam odpowiedzi na stawiane mi pytania, zastosuje wobec mnie metody jeszcze gorsze.

W piwnicy trzymano mnie do 27 października 1940. Potem przeprowadzono mnie do więzienia kobiecego i osadzono w izolatce, gdzie zupełnie sama przesiedziałam cztery miesiące. Byłam tak skatowana, że całe ciało było koloru granatowego. Miałam zdeformowaną twarz i rany cięte od bicia nahajką.

Muszę przy tym zaznaczyć, że z tą samą gorliwością, z jaką mnie bito, potem ci sami oprawcy zajęli się doprowadzeniem mnie do normalnego wyglądu, żądając od służby sanitarnej więzienia jak najszybszego wyleczenia mnie. Po czterech miesiącach przeniesiono mnie do wspólnej celi, gdzie znajdowałam się do 3 kwietnia 1942.

Wypuszczono mnie z więzienia na skutek usilnych starań.

Po wyjściu z więzienia na własne żądanie poddana zostałam obserwacji lekarskiej w klinice ocznej w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Lekarze jednogłośnie orzekli, że chorobę oczu wyzwoliły warunki pobytu w więzieniu, a część lekarzy stanęła na stanowisku, że zanik wzroku w lewym oku nastąpił na skutek wylewu krwawego spowodowanego uderzaniem w okolice skroni. Poza tym stwierdzono sclerosis desiminata na skutek zastosowanych wobec mnie tortur, co między innymi objawia się stałym zaburzeniem równowagi, zwłaszcza lewej nogi. Podaję nazwiska tych, którzy mnie leczyli po wyjściu z więzienia. Okuliści: prof. dr Sobański, dr Noyszewska i dr Galewska oraz neurolog prof. dr Kuligowski.

Na tym czynność zakończono. Protokół odczytano.