JADWIGA NABIELEC


St. ochotniczka Jadwiga Nabielec, 39 lat, krawcowa, mężatka, mąż pracował w Krzemieńcu na poczcie jako pracownik teletechniczny, gdy sowieckie władze objęły urzędy.


Czując niebezpieczeństwo, wyjechaliśmy do Lwowa. We Lwowie aresztowano nas 29 czerwca 1940 r. Zesłano nas do Maryjskiej ASRR stancja Gusłangier Lestranchoz 10 kilomietr, skrzynka pocztowa nr 1, stolica Joszkar-Oła [?].

Teren, zabudowania: budynki okropne, nazywały się baraki. Okropnie brudne, stare, rozwalone, bez okien, robaków moc. I tak się mieszkało, to jest straszne na samo wspomnienie. 50 osób mieszkało w jednym baraku bez żadnych przegródek, powietrze ciężkie, robactwo gryzło, musiałam szukać miejsca na spoczynek z dala od otaczających. Miałam wypoczynek na strychu, tam czułam się spokojnie, z dala od osób, które były wrogo usposobione. W tym baraku przeważnie byli sami Żydzi. Większość była Żydów: na 450 osób 65 katolików. Oni mieli głos, zawsze mówili: „już po waszej Polsce”.

Życie było bardzo ciężkie, warunki pracy również były trudne. Żądano [wypracowania] norm, których nikt nie był w stanie wykonać. Odległość do terenu pracy wynosiła siedem do dziewięciu kilometrów. Musieliśmy bardzo rano wstać, żeby zdążyć na godz. 6.00, często się szło bez śniadania, brało się kawałek chleba, gdy się przyszło na miejsce pracy, to podjadało się i zaraz naczelnicy: a nu, robotat! Wyżywienie było bardzo ciężkie, trudno było coś dostać. Przyjdziesz z pracy, zmęczony, nie masz siły, żeby w kolejce stać i dostać chleba. O ubraniu nie było mowy, żeby móc dostać. Można było myśleć, ale dostać nie sposób. Często zmiany były w pracy, brano do wszelkich robót. Osiem kilometrów chodziłam pieszo, chodziłam do koszenia siana, cały dzień stojąc w wodzie. Komary gryzły do krwi, słońce praży, pot zalewa, a na noc trzeba wracać. I rano znowu.

Władze sowieckie odnosiły się wrogo do Polaków. „Polskie pany, pracować trza, to będziesz miał chleb. Zapomnij swój Lwów, nigdy [go] nie zobaczysz, nigdy nie zobaczysz Polski. Normy będziesz robić, będzie ci dobrze, będziesz mieć chleb, to nie umrzesz”.

Co do pomocy lekarskiej, bardzo ciężko było uzyskać jakąś pomoc, jak już umierał, to wtenczas, ale [za] późno. Podaję tu parę wypadków śmierci: młody, 20-letni Władysław Juzikiewicz z Krakowa, ojciec jego pracował na poczcie, zmarł tragiczną śmiercią, gdyż zleciał z platformy – pracował na torze przy szynach, wpadł pod bufory. Zmarła młoda, 22-letnia, Jadwiga Malinowska – brak pomocy lekarskiej, warunków do życia – Malinowska ze Zdołbunowa, ojciec pracował jako zawiadowca.

Łączność – żadnej, wiadomości – żadnej. Łączności z krajem nie miałam, nic nie wiem także o rodzinie.

14 sierpnia 1941 r. zostałam zwolniona. 27 września [1941 r.] pojechałam do Buzułuku. Stamtąd wysłano [mnie] na południe. 1 kwietnia 1942 r. przyjechałam do Marg’ilonu i 7 [kwietnia 1942 r.] kwietnia wstąpiłam do Pomocniczej Służby Kobiet.