MARIA KOPEĆ

Warszawa, 30 listopada 1946 r. Sędzia grodzki Antoni Knoll, jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Kopeć
Imiona rodziców Stefan i Halina
Data urodzenia 14 sierpnia 1919 r. w Puławach
Wykształcenie Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Mokotowska 39 m. 12
Narodowość i przynależność państwowa polska

Aresztowana zostałam w domu wraz z ojcem Stefanem i bratem Stanisławem w nocy z 19 na 20 lutego 1941 roku. Zwolniono mnie 31 lipca 1944.

Bezpośrednio po przybyciu na Pawiak z kancelarii więziennej, gdzie spisywano nasze personalia i odbierano w depozyt rzeczy wartościowe, przeprowadzano więźniarki do celi przejściowej, gdzie do rana oczekiwały na kąpiel i dezynfekcję. Więźniarki izolowane od siebie umieszczano w pokoju wachmajstra lub w wolnych celach.

Kąpiel i dezynfekcja były pierwszym zetknięciem z dłużej siedzącymi funkcyjnymi, przez które można było porozumieć się ze swymi wspólniczkami, dać znać miastu o rzeczach niezbędnie tego wymagających i dowiedzieć się cokolwiek.

W kwarantannie, trwającej wówczas dwa tygodnie, siedziałyśmy po kilkanaście w celach o wymiarach mniej więcej 2 na 8 metrów, dość wilgotnych, zimnych, sienniki dwa – trzy na pięć osób. Poza wieczornym apelem, na którym bywał Wachmeister, z Niemcami w ciągu dnia nie stykałam się w ciągu kwarantanny.

Wyżywienie w tym czasie było następujące: paczki tylko dla funkcyjnych, rano czarna kawa, 400 g chleba, obiad i kolacja zupa – razowe kluski na wodzie, kapuśniak; wypiski patronackie z depozytu raz w miesiącu, tzn. z pieniędzy depozytowych patronat zakupował dla więźniów skromniutkie paczki żywnościowe oraz dawał pewną ilość dla nieposiadających depozytu.

Jeżeli chodzi o traktowanie, to w roku 1941 na oddziale kobiecym Niemcy do spraw wewnętrznych więzienia wtrącali się niewiele. Od czasu do czasu odbywały się tzw. fussapele albo sprawdzanie porządku w celach kończące się krzykami i pogróżkami. Istotne sprawy, jak rozdział więźniarek do cel po kwarantannie czy obsadzanie funkcji załatwiała straż polska, pomagając nam na każdym kroku, zarówno w wewnętrznym porozumieniu, jak i w łączności z miastem i starająca się pobyt w więzieniu uczynić nam jak najlżejszym.

W kwietniu 1941 zostałam wezwana do szpitala jako studentka medycyny na dyżur nocny przy pobitej Jadwidze Szymborskiej, której plecy, uda i pośladki stanowiły jedną obrzękłą sino-czarną plamę. W parę dni później przywieźli jej wspólniczkę, panią Platerową, następnie panią Szydłowską – obie ciężko pobite.

W maju, po zwolnieniu sekretarki dr. Balskiego, lekarza wolnościowego, zostałam przyjęta na funkcję do szpitala. W tymże roku na wiosnę zabroniono czytania książek, które odbierano i palono w kotłowni. Po usilnych prośbach zgodzili się Niemcy na pozostawienie niedobitków w szpitalu dla chorych.

W tym czasie materialne warunki życia więzienia poprawiły się o tyle, że lekarz gestapowski po spróbowaniu zupy więziennej polecił przyjmować paczki więzienne co tydzień 3 kg, funkcyjni 5 kg. Natomiast atmosfera nerwowa stała się cięższa – wypadki pobicia, trzymania w karcu stawały się coraz częstsze (Helena Wądłowska, rozstrzelana później w Ravensbrück, wielokrotnie bita i zamykana w karcu po przesłuchaniach, p. Adela Stadnicka, p. Krasowska umarła w krótkim czasie po przywiezieniu z Szucha do szpitala i wiele innych). Dochodziły do nas ciągłe odgłosy gimnastyk karnych i uderzeń z [oddziału] męskiego.

Od czasu do czasu przyjeżdżał Oberscharführer Felhaber, tzw. Waluś, który wśród wrzasków, wymyślań i poszturchiwań wyczytywał długą listę, według naszych domysłów, transportową, poczym odbywało się przenoszenie kobiet do różnych innych cel, transport jednak nie odjeżdżał.

W początku lata był pierwszy transport kobiecy wyznaczony na rozstrzelanie, 16 kobiet zabranych po cichu wieczorem do oddzielnej celi. Później dowiedziałyśmy się, że wraz z nimi poszli mężczyźni. Przez dłuższy czas, aż do wiadomości z miasta, łudziłyśmy się, że zostali gdzieś rzeczywiście wywiezieni.

W lecie zaczął się w więzieniu straszny tłok, aresztowań nowych dużo, zwolnień niewiele, warunki w celach coraz gorsze, zapluskwienie ogromne. Jedynym wytchnieniem był dla kobiet szpital, zaopatrzony w sprzęt i leki przez patronat bardzo porządnie, założony wówczas prawie całkowicie przez chore cierpiące na straszne letnie biegunki.

We wrześniu oddzielono duży transport kobiecy i z pięciuset kilkudziesięciu pozostało nas około 200. Reklamacje chorych załatwiał lekarz gestapo Scherbel, funkcyjnych – Felhaber. Ze szpitala nie zgodzili się na wyreklamowanie ciężko chorej na płuca i raka Ireny Jaworskiej, która w obozie w Ravensbrück bardzo szybko zmarła i przeszło 70-letniej babuni Terleckiej. Transport odjechał 21września 1941 bez specjalnych szykan.

Na jesieni również ograniczono paczki do 2 kg raz na miesiąc, w pewien czas potem zmniejszono porcje chleba do 200 g, tak że zwłaszcza na męskim zaczął panować głód.

Na wiosnę 1942 przybyły na oddział kobiecy dwie pierwsze wachmajsterki niemieckie Stalska i Hofman. Skutkiem tego zwiększyły się trochę trudności w pracy straży polskiej.

28 maja roku 1942odjechał drugi duży transport do Ravensbrück, w którym mimo próśb lekarzy pojechały zarówno niektóre chore, jak i dwie staruszki powyżej 70 lat. W dwa dni potem w nocy zostały zabrane na rozstrzelanie 22 kobiety, w tym dwie obłożnie chore na noszach: Janina Górska i Janina Kardey-Zamojska oraz 14 przywiezionych w lutym z Ravensbrück. Razem z nimi poszło przeszło 200 mężczyzn.

Od lata 1942 roku zaczęły się mniejsze – około 50 kobiet – dość częste transporty do Oświęcimia.

Nerwowo życie stawało się coraz cięższe. Częstsze stały się pobicia, dochodzące do rozległej nekury tkanek gojące się przez wielomiesięczne ropienie, o ile w tym czasie nie zabierano takiej nie mogącej utrzymać się na nogach kobiety na rozstrzelanie.

Na rozstrzelanie zabierano bez rzeczy, bez uprzedniej reklamacji lekarskiej i zabierano również kobiety w ciąży, choćby najbardziej zaawansowanej. Jedyną rzeczą chroniącą kobiety były dzieci, których się urodziło w czasie mojego pobytu trzydzieści kilkoro. Matki były zawsze reklamowane z transportu i oprócz Heleny Makowskiej powieszonej na mieście w 1942 po odesłaniu dziecka gdzieś do rodziny, żadna nie została rozstrzelana.

W okresie rozstrzeliwań ulicznych zwiększyła się również bardzo częstość rozstrzeliwań w getcie, tam też najczęściej szły kobiety. Początkowo z okoliczności, w jakich je zabierano, nie chciałyśmy wierzyć, że nie jest to z całą pewnością zwolnienie. Potem starali się Niemcy stwarzać pozory zwolnienia, pozwalali zabierać idącym na rozstrzelanie rzeczy, wydawali depozyty, tak że dopiero, jeżeli zabrali córkę, a zostawała matka w więzieniu – to z miasta dowiadywałyśmy się, że nie wróciła ona do domu. Coraz częściej zdarzały się przypadki rozstrzeliwania ciężarnych na krótko przed porodem i bardzo chorych.

Na wiosnę, po wielkich aresztowaniach w maju, rozpoczęły się przesłuchiwania w kancelariach na Pawiaku prowadzone przy współudziale gestapo radomskiego. Był to okres niemalże największego napięcia nerwowego w więzieniu w okresie całego mojego pobytu. Kobiety strasznie pobite szły w krótkich odstępach czasu ponownie na przesłuchanie lub do izolacji, nie pozwalano na udzielenie im najmniejszej, nie lekarskiej nawet pomocy po powrocie. Większość z tych bardzo pobitych została wkrótce rozstrzelana.

W maju 1942 odszedł największy transport: 45 kobiet i przeszło 500 mężczyzn, w tym kilkudziesięciu z Daniłowiczowskiej i Mokotowa.

Nie pamiętam już, czy to wówczas umarła jedna z najbardziej skatowanych kobiet Helena Szczukówna, która po wielomiesięcznym pobycie w izolacji została pobita na przesłuchaniu, po którym w nocy wezwano nas do niej. Gdy przyszłyśmy, robiła wrażenie konającej, była prawie bez tętna, sinoszara na całym ciele, miała zdartych parę paznokci. Dałyśmy jej zastrzyki środków przeciwbólowych, poczym kazano nam opuścić celę.

Wezwane zostałyśmy w celu dania leków nasercowych, aby nie zmarła przed dalszym przesłuchaniem. W dwa czy trzy dni później nie wróciła z przesłuchania. Dowiedziałyśmy się od mężczyzn, że zwłoki jej są w kostnicy, zabito ją przy biciu w kancelarii więziennej.

Po pierwszym okresie likwidacji Żydów w getcie zaczęły się najpierw liczne, potem bardziej sporadyczne aresztowania Żydówek. Te, które przed przywiezieniem na Pawiak były rozpoznane jako Żydówki, szły do rewizji przez wachmajstra i wachmajsterki, gdzie były rozbierane do naga i gdzie prócz niezbędnych szmat zabierano im wszystko. Później, bez przeprowadzania przez kartotekę, szły do celi nr 8, maleńkiej, na kwarantannę. Bywało ich tam tak dużo, że ledwie mogły stać, a czasem czekały kilka dni z maleńkimi dziećmi, aż w końcu zabierano je na śmierć.

Część Żydówek i kobiet o bardzo czasem odległym już pochodzeniu żydowskim przechodziła w więzieniu normalną drogę kancelaryjną, przez kąpiel i kwarantannę, do zwykłych cel i po kilku dniach, nawet tygodniach, po przesłuchaniu lub bez – były dołączane do transportów z ósemki, czyli tzw. celi śmierci. Rzeczy zabierały zawsze wszystkie i były zabierane z wszelkimi pozorami zwolnienia do domu. Ubrania ich były rozpoznawane przez pracujące w szwalni więziennej wśród zamówień wachmajstrów lub wachmajsterek.

W 1943 roku przybył do więzienia Oberscharführer Bürkl i od tego czasu zaczęły się na oddziale kobiecym w całej pełni tzw. udziwienia, sprawiające nie tyle może rzeczowej krzywdy kobietom, ile męczące je i doprowadzające do napięcia nerwowego czasem już i tak ogromnego. Po rannych apelach za złe zameldowanie albo za odrobinę kurzu na szafce szła cała cela lub kilka cel na gimnastykę przez niego prowadzoną. Od czasu do czasu wpadał na oddział z grupą mężczyzn, najczęściej Żydów, którym kazał, sam ich pilnując, aby nic nie oszczędzali, wyrzucać wszystkie rzeczy z cel na korytarz na jeden wielki stos, po czym odchodził, żądając aby za godzinę był wzorowy porządek.

Ten sam Bürkl na oddziałach męskich urządzał Żydom gimnastykę z czołganiem się po świeżo wyrzuconym z kotłowni żużlu, innym razem urządził któremuś z oddziałów gimnastykę, po której kazał w łaźni puścić gorącą wodę, a sam wraz z Ukraińcami zaganiał pejczem wyskakujących spod ukropu z powrotem pod prysznice. Po tych gimnastykach było kilka przypadków niezwykle ciężkich oparzeń trzeciego stopnia.

Okres, kiedy przyszli do więzienia Ukraińcy, poza pewnym skrępowaniem straży polskiej, nie wprowadził w więzieniu kobiecym zasadniczej zmiany nastroju. Na męskim natomiast starano się widocznie wpoić jak najwłaściwsze zasady postępowania, gdyż nastąpiło ogromne zaostrzenie kursu. Wszelkie drobne codzienne sprawy odbywały się biegiem, z biciem, krzykami, gimnastyką i setkami żabek za każdy wolny krok lub w niewłaściwą stronę zwróconą głowę czy spojrzenie. W tym też czasie zdarzać się zaczęły coraz częściej przypadki zastrzelenia przez Bürkla więźnia, który rzekomo rzucił się na niego, oraz wieszanie mężczyzn w suterenach na oddziale VII lub VIII.

Jeżeli chodzi o straż polską, to początkowo dzięki niej życie wewnętrzne więzienia kobiecego było zupełnie znośne i dość nawet od Niemców niezależne. Strażniczki zabierały grypsy na miasto, zarówno prywatne, jak i organizacyjne, i przynosiły wiadomości od rodzin i towarzyszy pracy konspiracyjnej. Tę rolę spełniali przez pewien czas strażnicy na oddziale męskim.

W 1942 rokuokoło 50 procentze straży męskiej zostało aresztowanych i wysłanych do Oświęcimia, kilku rozstrzelano. Pozostali mieli stanowiska ściśle administracyjno- gospodarcze, stykali się z bardzo niewielu więźniami w warsztatach, magazynach, szpitalu. Główny ciężar porozumienia z miastem spadł na szpital, a przez niego częściowo na oddział kobiecy.

Ze straży kobiecej w związku z pracą w łączności więzienia z miastem zostały aresztowane Józefa Bielakowa, kom. Krzeczkowska, Wanda Maciejko, Stanisława Pawlak, Wera Karlson, Sułkowska, kom. Gawryłow, Zofia Koyro, kom. Wirszyłow, Maria Wasiak, Gutowska, Szubielska, kom. Jaszczyńska. Większość z nich pojechała do obozów koncentracyjnych. Przez strażniczki można było zawsze przesłać najpilniejsze ostrzeżenia i wiadomości. One zaopatrywały nas w gazety, komunikaty radiowe i jedzenie w okresach największego głodu.

Patronat więzienny, którego działalność mimo coraz większych trudności rozwijała się z roku na rok, zaopatrywał we wszelkiego rodzaju rzeczy niezbędne i był również pomocą moralną dla więźniów. Patronat zaopatrywał szpitale w leki, instrumenty i pościel, bez których przy przydziałach oficjalnych szpitale mogłyby być tylko punktem łączności i porozumienia wewnątrz więzienia i pewnym odprężeniem z powodu mniejszego tłoku i lepszego traktowania, mniejszych rygorów.

W okresie głodu w 1943 roku, gdy zwłaszcza na oddziale męskim zaczęły często się zdarzać przypadki obrzęków głodowych, patronat wystarał się o prawo dostarczania dodatkowo bochenka chleba dla każdego więźnia. Dawano również ogromną ilość produktów do ogólnego kotła, z czego Niemcy mnóstwo kradli do kuchni wachmajsterskiej.

Dostarczano również do szpitali deputaty dla matek, ciężarnych i chorych na gruźlicę, wyprawki dziecięce i leki dla dzieci.

Na wiosnę 1944 zwolniono lekarzy, felczerów i prawie wszystkie, prócz kilku, strażniczki w celu zlikwidowania ciągłej łączności z miastem. Na miejsce strażniczek przychodziły stopniowo wachmajsterki niemieckie, przeważnie volsdeutschki. Niektóre przekupne, ale nie traktujące więźniarek źle i brutalnie. Dwie były takie, które szykanowały, biły i okradały więźniarki na każdym kroku (Polwrecka, drugiej nazwiska nie pamiętam). Od tej pory zorganizowanie pomocy wewnętrznej i łączność z miastem stały się znacznie trudniejsze i narażały nasze strażniczki na duże niebezpieczeństwo.

Ojciec mój i brat rozstrzelani zostali w trzy tygodnie po zabójstwie Igo Syma w Palmirach. Przed śmiercią nie byli na przesłuchaniu ani nie byli przesłuchiwani w chwili aresztowania. Na zapytanie o nich na przesłuchaniu, na którym byłam w kwietniu, powiedziałam, że piszą mi z domu, iż nie mają od nich wiadomości. Otrzymałam odpowiedź, że wyjechali do obozu.

Protokół odczytano.