ZBIGNIEW CZERNIECKI

Kpr. pchor. Zbigniew Czerniecki, 23 lata, uczeń gimnazjum.

23 maja 1940 r. o godz. 2.30 przyszli do mego domu przy ul. Piłsudskiego w Łunińcu NKWD-ziści i bez żadnej ceremonii, w sposób jak tylko może być grubiański, przeprowadzili bardzo szczegółową rewizję, szukając broni. Jednak mimo wszystko broni tej nie znaleźli. Po rewizji kazali mi się ubrać i zabrali mnie ze sobą do aresztu NKWD zrobionego z gminy. Od razu wzięto mnie na badanie. Zarzucili mi udział w kontrrewolucyjnej powstańczej organizacji. Ja, oczywiście, do niczego się nie przyznałem.

Po przesłuchaniu i przeprowadzeniu szczegółowej rewizji osobistej wsadzili mnie do karceru. Siedziałem tam aż do 1 czerwca 1940 r. Co noc byłem przesłuchiwany, jednak bezskutecznie. 1 czerwca o godz. 1.00 zabrali mnie na stację i przewieźli do pińskiego więzienia, przy ul. Brzeskiej. Wrażenie moje, gdym wszedł do celi nr 14, nie da się wprost opisać. Blade postacie w koszulach i kalesonach, brudne i zarośnięte, miały być moimi współtowarzyszami. Była to przeważnie inteligencja. W celi mogącej pomieścić maksimum 40 osób, siedziało 120. Jak spać? A jednak musiałem przetrwać. Nic dziwnego, że wszy, pluskwy i wszelkie inne robactwo miało pole do popisu. Nasi „opiekunowie”, bynajmniej nie troszczyli się o nas.

Od czasu do czasu ktoś z nas przewożony był „na beton”, tzn. do śledczego więzienia przy ul. Karolińskiej, zrobionego z gmachu PKU w Pińsku. Tak, to była prawdziwa katorga. Tam zaczęły się niewyspane noce i dzienne męczarnie. Noce niewyspane dlatego, że dosłownie co noc byłem wzywany na śledztwo, które było tak jednostajne, że wprost zabijało człowieka. Wymuszali zeznania różnymi sposobami, np. strasząc rewolwerem, wsadzając do karceru obryzganego krwią itp. Jednak mimo wszystko do niczego się nie mogłem przyznać, bo nic nie byłem winien i nic nie mogli mi udowodnić.