JAN KULIG

Szer. Jan Kulig, 38 lat, rolnik, żonaty.

10 lutego 1940 r. aresztowano mnie z żoną i pięciorgiem dzieci. Sowiecka milicja i urzędnicy NKWD wpakowali mnie na sanie, nie pozwalając ze sobą niczego brać, prócz tej odzieży, którą mieliśmy na sobie.

Do stacji było 15 km. Tam załadowali mnie z rodziną do nieopalanych towarowych wagonów. Brak było ustępów, ludzie zmuszeni byli załatwiać się w wagonie. W takich warunkach jechaliśmy trzy tygodnie. Następnie z Pawłodaru do Majkainu [Majkajynu] jechaliśmy samochodami. Droga wśród śniegów i mrozu 50 stopni. Ludzie marzli na śmierć. Po przyjeździe do Majkainu [Majkajynu] kazano nam mieszkać w baraku.

Pracowaliśmy w kamieniołomach. Mężczyźnie płacono od 50 do 70 rubli za pracę, a kobiecie od 25 do 30 rubli miesięcznie. Zarobek ten nie wystarczał nawet na wyżywienie, a tym bardziej, jeśli kto miał przy sobie na utrzymaniu dzieci, tak jak ja.

Władze sowieckie odnosiły się do mnie i do innych Polaków wrogo. Wciąż mówili, że Polski więcej nie zobaczę, że Polska zginęła. Za spóźnienie się do roboty sądzili mnie sądownie dwa razy. Za jedno spóźnienie sąd ukarał mnie karą 30 proc. moich zarobków, którą odciągano mi przez trzy miesiące. Za drugie spóźnienie również płaciłem z codziennego zarobku 30 proc. przez trzy miesiące, mimo iż do pracy spóźniłem się z powodu burzy.

Jednego razu, gdy było dzieciom moim w baraku bardzo zimno, bo mróz dochodził do 50 stopni, a opału wcale nie dawano, zrąbałem obok baraku słup, porąbałem i napaliłem w piecu, by ogrzać dzieci. Za to przestępstwo sąd również wydał wyrok, na mocy którego przez trzy miesiące odciągano mi codziennie 30 proc. moich zarobków.

W takich warunkach z wycieńczenia, z ciężkiej pracy i głodu, bez opieki lekarskiej zmarł mój szwagier, córka brata i wielu innych. Jednego tygodnia, pamiętam, w jednej rodzinie z wycieńczenia zmarł ojciec, syn, zięć i córka.

Ogółem na tym posiołku zostawiliśmy 300 grobów polskich.