St. szer. Józef Jasik.
W 1939 r. Armia Czerwona wkroczyła na terytorium Polski, po kilkugodzinnej walce byłem ciężko ranny. Z pola bitwy zabrali mnie żołnierze rosyjscy. Przybyło do mnie trzech żołnierzy, dwóch wzięło za rogi płaszcza, a jeden za kołnierz i ciągli ok. 200 m. Następnie podjechał żołnierz na koniu, zabrał mnie i odwiózł do dowództwa armii. Tam zaczęło się badanie. Bez żadnej pomocy przetrzymali mnie sześć godzin, po tym czasie przyszła siostra sanitarna i udzieliła pierwszej pomocy. Następnie odesłali mnie 150 m przed wioską zamieszkałą przez komunistów. Ludność cywilna zaczęła obrzucać szyderczymi słowami Polaków. 300 m od tego miejsca znajdowała się szkoła rolnicza, z której przyszły kobiety Polki i zabrały mnie i przewiozły furmanką do szpitala.
W szpitalu była polska obsługa, więc czułem się doskonale. Byłem pod obserwacją NKWD. Podczas przebywania w szpitalu zauważyłem dużą liczbę osób chorych i zmarłych z głodu i chłodu w czasie transportu do Rosji.
Po ośmiu miesiącach, gdy wyszedłem ze szpitala, byłem aresztowany i odesłany do więzienia w Białymstoku. W więzieniu warunki były straszne: na dziesięciu metrach kwadratowych siedziało 90 osób. Wyżywienie dzienne składało się z 400 g chleba i zupy, w której co piąty mógł znaleźć pół ogórka. W ciągu dwóch miesięcy byłem tylko jeden raz wezwany do sędziego śledczego.
Po dwóch miesiącach zawieźli nas karetką więzienną do wagonów zamkniętych, [załadowali] po 30 ludzi i pod eskortą żołnierzy zostaliśmy odesłani do miejsca przeznaczonego przez NKWD. Był to łagier w Komi [A]SRR, na drugim naftowym przemyśle. Przeżywaliśmy w barakach po 150 osób, do spania były porobione prycze z okrąglaków. Mrozy w łagrach dochodziły 60 stopni. Bez względu na mróz chodziliśmy do pracy i pracowali zimą po osiem, a latem po 12 godzin. Praca była ciężka, na normę trzeba było przenieść – brnąc w metrowym śniegu – 80 nakatników na odległość stu metrów i układać drogi. Norma była nie do wypełnienia. Druga norma to odwalić śnieg i trzy kubametry ziemi wywieźć o 50 m, a ziemia zmarznięta. Norma też nie do wypełnienia. To działo się zimą, a latem [trzeba było] osiem kubametrów ziemi wywieźć na odległość 70, do 100 m, której [to normy] nikt nie zdołał wyrobić. Jedzenie dawali straszne, na śniadanie gorącą wodę, a obiad zależał od pracy – ile procent wyrobił, tyle dostał chleba. Przeciętny obiad składał się z 500 g chleba i rzadkiej zupy z kapusty. Kto wyrabiał poniżej 50 proc., dostawał 300 g chleba, a kto poniżej 30 proc., to wsadzali go do karceru i dostawał 250 g chleba i zimną wodę.
Polacy strasznie chorowali. Nic o nich nie mogę powiedzieć, bo zabierali ich do szpitala i więcej do nas nie wracali.
Czystość w barakach była, ponieważ nikt przez cały dzień nie przebywał w baraku. Łaźnia była co tydzień, tylko bieliznę zmieniali co miesiąc. Pomiędzy nami siedzieli też Rosjanie którzy byli strasznie źle ustosunkowani do Polaków, a byli Polacy z 1920 r., co dostali po 20 lat, to nawet wspomagali nas.
Gdy przesiedziałem w łagrach pół roku, dostaliśmy wiadomość o swoich wyrokach. Każdego z osobna wezwali i odczytali wyrok. Ja otrzymałem trzy lata. Przy słabym odżywianiu i powolnym konaniu pracowałem przez półtora roku.
Aż wreszcie przyszła upragniona przez nas chwila, że zostaliśmy zwolnieni i odesłani do polskiej armii, do której wstąpiłem 21 września 1941 r.