DANUTA KEMUS

Warszawa, 1 lutego 1946 r. Sędzia Alicja Germasz, oddelegowana do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Danuta Kemus
Data urodzenia 16 sierpnia 1924 r.
Imiona rodziców Stefan i Anna
Zajęcie urzędniczka w kancelarii szpitala
Wykształcenie liceum
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Leszno 127
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

W okresie powstania warszawskiego przebywałam na terenie Szpitala św. Łazarza, gdzie zamieszkiwałam wraz z rodzicami i rodzeństwem w jednym z budynków szpitalnych od czasu przed 1939 r.

5 sierpnia znajdowałam się w schronie w piwnicy budynku od ulicy Wolskiej 18. Schron ten składał się z trzech piwnic, w których przebywało około 200 osób. Byli to mieszkańcy budynków szpitalnych oraz lokatorzy sąsiednich domów z ulicy Wolskiej, wszyscy tylko cywile.

Powstańców nie było.

Wieczorem przybiegł do schronu syn jednej z kobiet znajdujących się w schronie z wiadomością, że na Młynarskiej Niemcy zabierają z poszczególnych domów mężczyzn i rozstrzeliwują ich. Wtedy część mężczyzn z naszego schronu uciekła. Zostały przeważnie kobiety, dzieci i chorzy (w szpitalnych ubraniach).

Koło godziny 8.00 wieczorem Niemcy wyważyli drzwi wejściowe do budynku przy Wolskiej 18 i wtargnęli do schronu. Do piwnicy, w której ja się znajdowałam, weszło trzech gestapowców ze skierowanymi na nas rewolwerami. Z innych piwnic [i] z podwórza dochodziły głosy większej ilości Niemców. Gestapowcy najpierw zapytali, czy mamy broń, a potem kazali nam oddać całą posiadaną biżuterię i zegarki. Wszyscy kolejno oddawaliśmy. Odbywało się to zupełnie spokojnie do momentu, kiedy niespodziewanie rzucili pod okno trzy granaty. Światło zgasło, posypały się cegły, rozległy się krzyki i jęki. Wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki drugim wyjściem prowadzącym na podwórze. Trzymając za rękę mojego 10-letniego brata, przebiegłam przez (jezdnie) jedno Niemców podwórze [prawdopodobnie miało być: przebiegłam przez jedno podwórze] i dostałam się do parterowego mieszkania w sąsiednim budynku. Znalazło się tam parę innych osób, które uciekły ze schronu.

Nadmieniam, że gdy uciekałam z piwnicy, gdzie się uprzednio znajdowałam, przez sąsiednią piwnicę, widziałam na ziemi pełno zabitych i rannych, słychać było jęki.

Po piętnastu minutach do owego mieszkania parterowego weszli Niemcy i ze słowami „jeszcze tu jesteście” i z wielkim krzykiem kazali nam wyjść na podwórze. Tu nas ustawili pod murem budynku, jedną osobę obok drugiej. Zdawało się, że za chwilę nas rozstrzelają. Ja wtedy podeszłam wraz małym bratem do jednego z Niemców i prosiłam, by nas nie rozstrzeliwali (mówiłam po niemiecku), że jesteśmy sami cywile, w szczególności wskazując na brata, mówiłam, że to jest przecież dziecko. Wtedy ów Niemiec krzyknął: „to nie jest dziecko, to jest polski bandyta!”. Wyszarpnął rękę brata z mojej ręki i odsunął go w jedną stronę, a mnie w drugą. Wtedy się cofnęłam i udało mi się wejść do budynku. Tu spotkałam „gestapowca” mówiącego po polsku, który pozwolił mi pójść do mieszkania po rzeczy. Poszłam tam z nim razem i zabrałam dwie moje sukienki. Więcej nie zdołałam wziąć, ponieważ dom się palił. Po wyjściu na podwórze Niemiec ów pozwolił mi pójść, gdzie chcę. Wróciłam do budynku, skąd przed chwilą Niemcy kazali nam wyjść, i tam ukryłam się w piwnicy między workami z bielidłem. Znalazły się tam wraz ze mną jeszcze dwie kobiety.

Po pewnym czasie, kiedy wokoło była cisza, wyszłam na podwórze. Przed budynkiem, z którego wyszłam, leżeli na ziemi zabici – mężczyźni i kobiety w ilości około 30. Wyglądało to tak, jakby zostali rozstrzelani pod murem. Przeszłam dalej i przed palącym się budynkiem, w którym mieściła się kaplica szpitalna, pod murem, zobaczyłam stos ułożony z ciał ludzkich, poukładanych jedne na drugich. Było tam kilkadziesiąt osób. Na stosie tym zauważyłam zakonnicę, która jeszcze żyła i błagała o ratunek. W mojej obecności umarła.

Niemców nie spotkałam nigdzie. Wróciłam do piwnicy. Następnego dnia rano do piwnicy naszej weszło paru Ukraińców. Zaprowadzili nas początkowo do ogrodu Hosera, skąd kazali nam pójść wraz z innymi ludźmi do kościoła na Woli na segregację. Następnie zostałam zabrana do Pruszkowa, stąd wywieziono mnie do Niemiec. Znalazłam się w osiedlu Pentig, gdzie pracowałam w fabryce broni.

Do Polski wróciłam w początku lipca 1945 roku. Wtedy dowiedziałam się od siostry, że podczas ekshumacji w Szpitalu św. Łazarza rozpoznała zwłoki naszego małego brata. O rodzicach nie mam żadnych wiadomości.