JAKUB MAJBRUCH

Tarnów, dnia 15 lipca 1946 r. Bronisław Maciołowski, prezes Sądu Okręgowego w Tarnowie i członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, za przybraniem protokolantki K. Kułaczównej, na zasadzie art. 254 i 255 kpk, przesłuchał w charakterze świadka Jakuba Majbrucha, który po upomnieniu w myśl art. 107 i 115 kpk zeznał, jak następuje:


Imię i nazwisko Jakub Majbruch
Data i miejsce urodzenia 1919 r., Tarnów
Miejsce zamieszkania Tarnów, ul. Foscha 18
Zawód krawiec
Wyznanie mojżeszowe

Mieszkałem w Tarnowie przed wybuchem wojny, tu mnie zastała wojna i tu też następnie zostałem umieszczony w getcie, a jako krawiec zostałem przydzielony do firmy krawieckiej „Madrycz” [„Madritsch”].

1 września 1943 r. wstałem o godz. 4.00 i zobaczyłem, że getto jest otoczone żołnierzami z karabinami maszynowymi. Zaraz się domyśliłem, że będzie jakaś akcja. Rzeczywiście żydowscy Ordungsdmani chodzili po mieszkaniach i ogłaszali, że wszyscy ludzie muszą wyjść na pl. Magdeburski i ustawić się grupami, każdy pod swoją firmą.

Ja ubrałem się tylko dobrze, poza tym żadnych innych rzeczy nie brałem, miałem bowiem jasne przeczucie, że to na nic się nie zda. Na plac ok. godz. 10.00 przybył Göth, były komendant obozu w Płaszowie, którego już poprzednio ze dwa razy widziałem w getcie tarnowskim na tzw. dyżurce. Göth segregował na pl. Magdeburskim ludzi, a przede wszystkim wszystkich z czarnych placówek, do których zaliczali się robotnicy niefachowi, następnie przeszedł do grup fachowych i z tych wybierał osoby starsze i młodsze i kierował do pierwszej grupy niefachowców. Podchodził do grup krawczyń i zadawał na przykład pytania, które należą do wykańczarek, a gdy te się zgłosiły, odesłał je również do pierwszej grupy niefachowców, i pierwszą tę grupę, liczącą ok. kilku tysięcy, odesłano w pierwszym dniu likwidacji getta na dworzec kolejowy i wywieziono.

Dokąd, tego nie wiem, opowiadano, że do Oświęcimia na stracenie, dość, że z tej grupy dotąd nikt nie powrócił.

Ja zostałem wraz z innymi na placu do drugiego dnia do godz. 9.00 rano, kiedy to zgłosiłem się do pracy przy pakowaniu maszyn krawieckich i towaru w firmie, w której przedtem pracowałem. Skutkiem tego nie wiem, co się działo na placu, gdyż grupa, w której ja się znalazłem, w liczbie ok. 200 osób po skończeniu pakowania maszyn i załadowaniu [ich] na auta ciężarowe przybyła na dworzec kolejowy, kiedy już reszta, a raczej kiedy większa liczba fachowców pozostawionych do drugiego dnia, znalazła się w wagonach kolejowych. Nadmieniam, że my, którzy byliśmy zajęci przy pakowaniu maszyn i towaru, zapakowaliśmy również nasze rzeczy, jak żywność, które następnie w Płaszowie rozpakowaliśmy i zabraliśmy dla siebie. Nadmieniam, że Madrycz [Madritsch] był to Niemiec, kierownik firmy, w której pracowałem i który bardzo dobrze z nami, pracownikami się obchodził, stąd mieliśmy ułatwioną sprawę zapakowania swoich rzeczy i żywności.

Po przybyciu na dworzec w Tarnowie, kto miał jakie rzeczy ze sobą, musiał je oddać do załadowania do osobnego wagonu, a my osobno zostaliśmy załadowani do wagonów. Po moim przybyciu na dworzec nie było żadnych wypadków ani występów ze strony komendanta Götha.

Po przybyciu w nocy do Płaszowa zostałem wraz z innymi skierowany do baraków do odwszenia Entlansung, gdzie przebywałem parę dni. Zaraz w pierwszych dniach na rozkaz komendanta Götha Ordungadienści żydowscy przeprowadzili osobistą rewizję wszystkich w poszukiwaniu pieniędzy i przedmiotów wartościowych. Po paru dniach wszyscy pracownicy firmy „Madrycz” [„Madritsch”] zostali z powrotem skierowani do uruchomionej już w Płaszowie firmy „Madrycz” [„Madritsch”], do której i ja powróciłem i gdzie przebywałem do czerwca 1944 r.

Podczas mojego pobytu w Płaszowie widziałem na własne oczy takie wypadki.

Zdarzało się, że w nocy – usłyszawszy ruch – wstawałem, a raczej wyjaśniam, że po nocnej szychcie spędzonej na pracy w dzień spałem, lecz usłyszawszy ruch, zrywałem się i biegłem pod szpital, skąd obserwowałem, jak na górce, na której dokonywano egzekucji, różni nieznani mi z nazwiska Niemcy, m.in. John, dokonywali rozstrzeliwania wielu osób. Z opowiadania wiem, że te rozstrzeliwania były wykonywane na rozkaz Götha.

Innym razem widziałem, jak Göth wtrącił do stawu pracownika Żyda, w wieku dwudziestu paru lat i w tym stawie bił go nahajem. Raz znowu Göth w towarzystwie jakiegoś lekarza Niemca zarządził apel wszystkich Żydów, kazał im się rozebrać w jednym dniu, a Żydówek w drugim dniu i w towarzystwie tego lekarza wybierał z całej grupy poszczególne osoby, które następnie zabierano, dołączając do nich osoby ze szpitala i odtransportowano, jak wiem z opowiadania, do Oświęcimia.

Raz Göth zarządził tzw. akcję dzieci, kiedy to wybrał wszystkie dzieci i odtransportował, jak mówiono, również do Oświęcimia. Podczas tej akcji głośniki w obozie grały skoczne melodie.

Raz po nocnej szychcie zostaliśmy zabrani z obozu na dworzec towarowy w Płaszowie, skąd musieliśmy nosić deski. Wzdłuż całej drogi od dworca do miejsca, gdzie składaliśmy je, odległego od dworca o jaki kilometr, ustawili szpaler Ukraińcy w czarnych mundurach, służący w wojsku niemieckim, i ci popędzali nas, Żydów noszących deski, biciem prętami metalowymi służącymi do czyszczenia karabinów. Znęcanie się takie trwało dwa dni. Komendant Göth był cały czas przy tym i nadzorował tą akcję.

Innych występków Götha na własne oczy nie widziałem.