WŁADYSŁAW DEWALD

Kpr. Władysław Dewald.

W 1939 r., kiedy wojska sowieckie wkroczyły na ziemie polskie, bardzo szybko wszczęto przygotowania do wyborów. Byłem wówczas u rodziców. W miejscowości tej kandydatem był człowiek, który przez długi czas przebywał w więzieniu, a przez władze sowieckie wypuszczony na wolność, został kandydatem, na którego wszyscy musieli dać głos, bo nawet chorych i starców zabierano na wozy i przywożono do urn, a kto się temu sprzeciwiał, oświadczano mu, że jest wredzicielem Sowieckiego Sojuza, a chociaż kto listę przekreślił, to też liczono za dobrą.

W 1940 r., 10 lutego o godz. 2.00 w nocy na rozkaz NKWD ojciec mój otworzył mieszkanie. Z chwilą, gdy weszli do wnętrza, postawili pod ścianą całą rodzinę, którą miał na uwadze strzelec z karabinem gotowym do strzału. Naczelnik NKWD wraz z innymi wszczął gruntowną rewizję całego mieszkania, podejrzewając jakoby o posiadanie broni, przy czym o jakimkolwiek tłumaczeniu się nie było mowy. Po dokonaniu jej, naczelnik sporządził pismo, w którym wyszczególnił stan przeprowadzonej rewizji, dał 30 min na przygotowanie się do drogi, uprzedzając, że nastąpi przesiedlenie, a przy jakimkolwiek okazaniu chęci do ucieczki użyje broni. Pod konwojem odprowadzili nas na stację, wpuścili do wagonu towarowego, gdzie było już dość gęsto ludzi. W dwa dni potem transport ruszył w nieznane pod konwojem. Przez kilka dni wagon zupełnie nie był otwierany. Pomimo dużego zimna nie był również ogrzewany, a z żywnością też było bardzo skąpo, brak nawet wody, chociażby dla małych dzieci.

Po miesiącu jazdy znalazłem się w tajdze, gdzie chcąc utrzymać się przy życiu, trzeba było zapoznać się z wszelkiego rodzaju [nieczytelne], bo jeśli kto choćby ze względu na zły stan zdrowia nie przystąpił do pracy, to nie otrzymał nawet kawałka chleba.

Miejsce postoju, 12 marca 1943 r.