MARTA RZĄDKOWSKA

Warszawa, 19 marca 1946 r. sędzia Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrała przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.

Świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Marta Helena Rządkowska z d. Lisiecka
Imiona rodziców Makary i Katarzyna z Szyszkowskich
Data urodzenia 25 kwietnia 1897 r. w Warszawie
Zajęcie pielęgniarka w Szpitalu Dziecięcym przy ul. Kleczewskiej 13 w Warszawie
Wykształcenie gimnazjum i kurs pielęgniarski
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Kleczewska 13
Wyznanie rzymskokatolickie

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie na stanowisku pielęgniarki w Szpitalu im. Karola i Marii w Warszawie przy ul. Leszno 136, gdzie pracowałam od wielu lat.

3 sierpnia zbliżała się do nas linia walk powstańców z Niemcami. Teren był ostrzeliwany i bombardowany. Dookoła wybuchały pożary, powodowane przez niemieckie bomby zapalające. 5 sierpnia po południu oddziały niemieckie zajęły i podpaliły Szpital św. Łazarza znajdujący się naprzeciwko naszego.

Widziałam, jak gmach Szpitala św. Łazarza zaczął płonąć od parteru. Na ul. Leszno byli już wtedy żołnierze niemieccy, zatem ludność przebywająca w płonącym gmachu nie mogła uciekać do naszego szpitala.

Czy były możliwości ucieczki na ul. Wolską, tego nie wiem.

Nocą, razem z trzaskiem i hukiem pożaru, słyszałam od strony Szpitala św. Łazarza rozpaczliwe krzyki.

Później ludzie mi opowiadali, iż w Szpitalu św. Łazarza zginęło ponad 600 osób, oraz że w spalonym budynku znaleziono bardzo wiele niedopalonych zwłok. Krzyki, które słyszałam tej nocy, miały pochodzić z sali na piętrze, gdzie leżały kobiety chore wenerycznie, którym podobno Niemcy nie pozwolili wychodzić z płonącego gmachu.

6 sierpnia rano (godz.8.00 – 9.00) wpadła na teren naszego szpitala grupa żandarmerii niemieckiej i zaraz wycofała się. Niedługo potem ponownie wpadły do szpitala oddziały niemieckie. Byli to „Ukraińcy” i „Mongołowie” pod dowództwem Niemców. Wydano rozkaz, by wszyscy obecni opuścili szpital.

W chwili wkroczenia żołnierzy znajdowałam się na oddziale wewnętrznym. Zaraz po wkroczeniu żołnierze niemieccy przystąpili do grabieży. „Ukrainiec” zerwał mi zegarek z ręki, inni zabierali kosztowności chorym. Widziałam także, jak „Kałmuk” zgwałcił moją koleżankę, sanitariuszkę A.[...] K.[...] (obecnego adresu nie znam).

Z chorymi mogącymi chodzić wyszłam przed szpital. Całą zabraną grupę, gdzie znalazło się kilkunastu ciężko rannych, niesionych na noszach, prowadzono ulicą Wolską. Przechodząc, widziałam, iż płonął klasztor o.o. Redemptorystów przy Karolkowej.

Na rogu ul. Młynarskiej i Wolskiej zatrzymano grupę. W czasie tego postoju mówiono mi, że żandarm zastrzelił dr. Kmicikiewicza, sama tego nie widziałam. Po drodze spotkaliśmy jadącego na motocyklu lekarza niemieckiego, który kazał eskortującym żołnierzom odprowadzić nas do Szpitala Wolskiego.

Pół godziny po [naszym] przybyciu do Szpitala Wolskiego dr. Rogalski zawiadomił nas, że Niemcy wydali rozkaz, by dziesięć pielęgniarek i dziesięciu przybyłych z naszego szpitala rannych powróciło do Szpitala im. Karola i Marii. W szpitalu naszym pozostała jeszcze grupa dzieci w osobnym pawilonie S z dr. Boh[g]danowiczem i pielęgniarkami Stobierską (ranną od odłamka), Wandą Moenke, Wandą Dąbrowską, Nelly Andruszkiewicz, Miziołkówną i innymi.

Wróciłam wtedy do szpitala razem z Gierałtowską, Szostakiewicz, Kalińską i innymi, razem dziesięć osób. Wyszłyśmy ze Szpitala Wolskiego z dziesięcioma naszymi rannymi pod eskortą żandarmów niemieckich.

Przed bramą naszego szpitala (im. Karola i Marii) eskorta kazała rannych zostawić, a [nam] samym wejść do szpitala. Ranni zaginęli.

Krążyła pogłoska niesprawdzona, iż zostali rozstrzelani niedaleko szpitala. Sama zwłok nie widziałam.

Nazwisk nikogo z rannych z tej grupy nie pamiętam.

Nocą z 6 na 7 sierpnia „Kałmucy” stacjonujący w szpitalu podpalili pawilon, gdzie mieścił się oddział gospodarczy. Ze względu na to, że w piwnicach pawilonu S mieściły się zapasy benzyny i spirytusu, wszyscy opuściliśmy ten budynek, lokując się w ogródku Rakowskiego obok szpitala. Było z nami około 25 dzieci i niemowląt, starsza kobieta ranna i około sześciu rannych (jeden z nich to kuzyn dr. Bohdanowicza) oraz ranna pielęgniarka Stobierska.

Jednakże, gdy rozpętała się strzelanina, zorientowaliśmy się, że znaleźliśmy się na linii walk. Zza muru na ul. Żytniej powstańcy nawoływali nas do ucieczki. Wtedy razem z dr. Bohdanowiczem, pielęgniarkami i kilku rannymi przeszłam przez oddział wewnętrzny na górkę za pawilonem S. W dole, w ogrodzie Rakowskiego, pozostała tylko pielęgniarka Dąbrowska z dziećmi. Noc spędziliśmy na górce.

Nazajutrz rano (8 sierpnia) na górze został zastrzelony nie wiadomo przez kogo „Kałmuk”. Jakby w odpowiedzi na to wpadł „Ukrainiec”, wydając rozkaz, by zdrowi natychmiast wyszli, zostawiając rannych. Wyszliśmy: dr Bohdanowicz, dr Gacówna, ja i wszystkie pielęgniarki za wyjątkiem rannej Stobierskiej i Synowca, chłopca chorego na zapalenie stawów.

Wyprowadzono nas przed szpital, poczym już sami udaliśmy się do Szpitala Wolskiego. W drodze została ranna od odłamka pielęgniarka Bronicka. Po kilku dniach do Szpitala Wolskiego zgłosił się żołnierz niemiecki z zawiadomieniem, iż część chorych i dzieci w Szpitalu im. Karola i Marii jeszcze żyje, i że należy im nieść pomoc.

Żołnierz działał z własnej inicjatywy, opowiadał, że sam ma małe dzieci i dlatego pomagał pozostawionym w szpitalu chorym dzieciom.

Po otrzymaniu tych wiadomości ja, dr Kurowska i pielęgniarka Głuchowska kilka razy chodziłyśmy do naszego szpitala i przyniosłyśmy z ogródka Rakowskiego jednego żyjącego jeszcze rannego Andrzeja Tymowskiego oraz kilkoro dzieci. Przybyła także do szpitala ranna pielęgniarka Dąbrowska. Gdy po raz pierwszy po 8 sierpnia udałam się na teren naszego szpitala, zobaczyłam w dole w ogródku Rakowskiego (gdzie zostawiliśmy pielęgniarkę Dąbrowską z dziećmi) kilka zwłok dzieci, na górce zwłoki pielęgniarki Stobierskiej ze szpitala na ul. Tyszkiewicza, rozpoznałam też zwłoki Stępnia, pracownika szpitala, który dłuższy czas ukrywał się w kanale kanalizacyjnym.

Na tym protokół zakończono i odczytano.