WŁADYSŁAWA JAROSIŃSKA

Warszawa, 31 maja 1946 r. Sędzia Antoni Knoll, delegowany do Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, w obecności piszącej protokół Janiny Gruszkowej, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego, który zeznał, co następuje:

[Nazywam się] Władysława Jarosińska, córka Łukasza i Józefy z Jasińskich, ur. 18 grudnia 1884 r. w Rozprzy pow. Piotrków, wyznanie rzymskokatolickie, przy mężu, niekarana, zam. Warszawa, ul. Okrężna 97.

2 września 1944 r. o godz. 7.00 rano wyszłam wraz z córkami z domu, gdyż obwiałyśmy się, że rzucane w dużej ilości bomby, a z drugiej strony bliskie położenie fortu Czerniakowskiego od naszego domu, może spowodować bombardowanie również naszego domu. Udałyśmy się ulicą Chochołowską w kierunku Podhalańskiej i zatrzymałyśmy się w domu przy ulicy Podhalańskiej 25, gdzie pozwolono nam wejść do schronu. W schronie tym było trzydzieści kilka osób. Koło 9.00 rozpoczęły się naloty. Dwie godziny później do schronu wpadli własowcy i wypędzili wszystkich nas na podwórko.

Tam znaleźliśmy się, stojąc w zwartej grupie, w polu ostrzału z jednej strony oddziałów powstańczych strzelających z fortu Czerniakowskiego w kierunku Służewca i Niemców strzelających ze Służewca w fort Czerniakowski. Już w pierwszych chwilach padli w grupie naszej ranni. Jedna z pań znajdujących się w grupie, niejaka Szczerkowska, podleciała do oficera niemieckiego, co widząc, uczyniłam to samo wraz z córkami. Szczerkowska coś powiedziała oficerowi niemieckiemu, ale co, nie wiem i ją przepuścił, nas jednak przepuścić nie chciał i zawrócił nas do grupy. W tym momencie zobaczył u mej córki zegarek firmy „Cyma”. Córka nie namyślając się wiele, zerwała zegarek i wręczyła go żołnierzowi. Ten wziął zegarek i pokazał nam drzwi z powrotem do schronu. Tam schowałyśmy się, a z nami jeszcze cioteczna siostra Józefa Grudzińskiego z jego synem. Szukając kryjówki, wlazłyśmy pod schody. W pewnej chwili przyszedł Grudziński, lecz nie było miejsca, wobec czego, schował się pod [kozetką?] na korytarzu, jednak Niemcy go tam znaleźli i na miejscu rozstrzelali.

U góry pod schodami była przebita dziura w murze, przez którą można było obserwować podwórze i ulicę. Ja osobiście przez ten otwór nie wyglądałam, tylko moja córka Jadwiga, która jest obecnie poza Warszawą. Zanim zdążyłyśmy zejść do kryjówki, usłyszałyśmy trzy serie z karabinów maszynowych, po których na podwórzu słychać było tylko jęki 15- letniego chłopca, Kowalskiego.

Niemcy po dokonaniu tej egzekucji poszli do następnej posesji i tam znowu rozstrzeliwali.

W schronie przesiedzieliśmy do 5 września, kiedy to przyszedł Wehrmacht. Zebrawszy wszystkich pozostających na tym terenie ludzi, żołnierze niemieccy mieli nas odwieźć do Pruszkowa, lecz dzięki temu, żeśmy się znowu wykupiły, żołnierze wypuścili nas na wolność, dzięki czemu dostałyśmy się do Konstancina.

W czasie egzekucji na Podhalańskiej 25 rozstrzelanych zostało dwadzieścia kilka osób, między innymi: Gołębiowska z siostrą i dwojgiem dzieci w wieku około 4 i 6 lat, Kowalski z żoną i synem 15-letnim, Grudziński Józef i małżeństwo Wę[…]owie. Jak zaznaczyłam wyżej, rozstrzelano ich z karabinów maszynowych. Przy tej egzekucji, o ile pamiętam, granatów nie rzucano. W czasie rozstrzeliwania zamordowani nie byli ustawiani w szereg, a strzelano do całej grupy. W nocy z 2 na 3 września usłyszałyśmy na podwórzu kłótnię. Siostra Grudzińskiego, która znała język niemiecki, powiedziała do nas, że Niemcy rozbierają ciała pomordowanych i obrabowują ich. Ciała obrabowane zostały częściowo wrzucone do szamba. Jak słyszałam, w szambie znaleziono potem 18 osób. Przy wyjmowaniu ciał z szamba nie byłam.

Na tym protokół zakończono i odczytano.