ANNA CHMIELNICKA

Dnia 22 lutego 1949 roku Sąd Grodzki w Lipsku nad Wisłą w osobie Sędziego Anieli Krężelewskiej z udziałem protokolanta Stanisława Wrońskiego, na wniosek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, stosownie do art. 4 Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), przesłuchał w charakterze świadka w trybie art. 107, 109, 113, 115 tegoż kodeksu osobę niżej wymienioną, która po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie, o znaczeniu przysięgi i po zaprzysiężeniu w formie przewidzianej przez art. 111 KPK zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Anna Chmielnicka
Data i miejsce urodzenia 10 kwietnia 1910 roku we wsi Wiśniówek, gmina Krępa Kościelna, powiat iłżecki
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód gospodyni, rolniczka, przy mężu
Miejsce zamieszkania osada Lipsko nad Wisłą
Karalność niekarana

O świcie w dniu 8 września 1939 roku Niemcy weszli do Lipska. Najpierw wjechało trzech Niemców na motocyklach, potem wjechały czołgi i tanki. Z początku zachowywali się spokojnie. Przed południem wchodzili do domów i zebrali na rynku mężczyzn sporą gromadę. Kazali im siąść na ziemi przed remizą strażacką i nastawili na nich karabiny maszynowe. Wtedy nadjechał jakiś starszy oficer taksówką i zapytał Niemców, co im ci zebrani ludzie zawinili, Niemcy zaś, którzy ludzi spędzali, powiedzieli, że nic złego nie zrobili, lecz że kręcą się i wojsku przeszkadzają. Starszy oficer kazał następnie ludzi zebranych zrewidować, czy który z nich nie ma przy sobie noża, broni lub brzytwy. Wszyscy zebrani zostali zrewidowani i przy nikim nic nie znaleziono z rzeczy poszukiwanych.

Po rewizji Niemiec kazał ludziom na powrót usiąść i słuchać. Rozkazali Niemcy mężczyznom nie kręcić się, z domów nie wychodzić, choćby „ogień lub siekiery leciały z nieba”. Obecny tłumacz zwrócił oficerowi uwagę, że ludzie muszą wychodzić po wodę czy też do obrządku inwentarza. Na to odezwał się ów oficer, że te rzeczy mają załatwiać kobiety i dzieci do godziny 6.00 wieczorem. W tym czasie Niemcy zabili w lipskich polach przy szosie czternastu polskich żołnierzy przy granicy pól wsi Cukrówka, którzy podniósłszy ręce do góry, poddali się w niewolę.

Po rozejściu się mężczyzn do domów Niemcy schwycili Żyda, nazwiska już jego nie pamiętam, przy którym znaleźli brzytwę. Żyd ten został zabity i widziałam, jak Żydzi nieśli go do bóżnicy. Żydzi, niosący zabitego, wymyślali na wojnę i Niemców: „Takie cholerniki! Takiego porządnego człowieka zabili, nieporządne wojsko”. Obok niosących zabitego bardzo powoli jechało trzech Niemców na motocyklu z przyczepką i słuchali wymyślań tych Żydów. Pojechali oni potem do starszego oficera, by mu o tym, co słyszeli, opowiedzieć. Starszy oficer wydał rozkaz, żeby przez 24 godziny strzelać Żydów, gdzie którego znajdą. Podpalili wtedy bóżnicę. Wybili Żydów, którzy w bóżnicy się zgromadzili. Do usiłujących wyjść z płonących budynków przez okno lub drzwi rzucali granaty ręczne. Mówili mi znajomi Żydzi: Moszek Grynberg i Aron Kac, wywiezieni później przez żandarmerię wiosną w 1942 roku, że zginęło wtedy w samej bóżnicy przeszło 120 Żydów.

Później Niemcy wybijali Żydów w różnych punktach miasteczka. Widziałam, jak Niemiec zabił tragarza na ulicy Kościelnej, ten sam Niemiec puścił znów znajomego Żyda Joska Fajfra, zakazując mu tylko kręcić się. Następnego dnia z rana wyszłam z domu szukać moich córek, cztero- i pięcioletniej, które wymknęły mi się z domu. Spotkałam znajomą Żydówkę Chanę Kac, pytałyśmy się ona mnie i ja jej o swoje dzieci. Poszłam następnie do siostry mojej Pauliny Wrońskiej na ulicę Iłżecką i tu swoje dzieci odnalazłam. Gdy byłam u siostry, naprzeciw jej domu ustawiono pod bramą domu przeciwległego 12 Żydów i zabito ich. Odwróciłam głowę, by na to nie patrzeć. Zabitych z bliska nie oglądałam. Trupy leżały nieuprzątnięte dzień i noc, kręciły się między nimi i obgryzały je świnie, wypędzane z płonących budynków. Chciałam z dziećmi wrócić do domu i pytałam się stojącego w pobliżu żołnierza, czy mogę bezpiecznie przejść na drugi koniec miasta. Żołnierz ten nie radził iść samej, lecz z jakimś żołnierzem idącym w tamtą stronę, bo wojsko strzela, a on za kule nie odpowiada.

Strzelanina trwała do godziny 11.00 rano w dniu 9 września 1939 roku. Gdy wracałam do domu, widziałam, jak żołnierze niemieccy dobijali się do zamkniętych domów i jak rabowali te domy, w których nikogo nie zastali. Rabowali też sklepy, zabierając droższe materiały, jak wełny i jedwabie. Tańsze rozdawali kręcącym się ludziom. Po południu w dniu 9 września 1939 roku Niemcy wydali rozkaz zakopania zabitych Żydów. Od tej pory w miasteczku był spokój – do czasu przybycia żandarmerii.

Na tym protokół zakończono, a po odczytaniu podpisano.