STANISŁAW GOZDUR

Dnia 25 lutego 1949 roku Sąd Grodzki w Lipsku nad Wisłą w osobie Sędziego Anieli Krężelewskiej z udziałem protokolanta Stanisława Wrońskiego, na wniosek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, stosownie do art. 4 Dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) oraz na zasadzie art. 254 KPK, przesłuchał w charakterze świadka w trybie art. 107, 109, 113, 115 tegoż kodeksu osobę niżej wymienioną, która po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie, o znaczeniu przysięgi i po zaprzysiężeniu w formie przewidzianej przez art. 111 KPK zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisław Gozdur
Data i miejsce urodzenia 11 listopada 1891 roku, wieś Wola Suchecka, gmina Dziurków, powiat iłżecki
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód rolnik, wójt gminy Lipsko
Miejsce zamieszkania wieś Dąbrówka, gmina Lipsko, powiat iłżecki
Karalność niekarany

W chwili wejścia Niemców, o ile sobie przypominam, było to w dniu 7 lub 8 września 1939 roku, byłem w domu we wsi Dąbrówka. W czasie domowego obrządku koło inwentarza żywego w godzinach rannych, mogła wtedy być godzina 11.00, krowy moje spłoszone strzałami rozbiegły się w pole. Wybiegłem więc za nimi i usłyszałem nagle wielki krzyk i prośby: „Darujcie, darujcie”. Potem słyszałem okrzyki i głośne westchnienia: „Boże, Matko Chrystusowa, ratuj nas”. Spojrzałem w tę stronę i ujrzałem żołnierzy polskich klęczących, a przed nimi uzbrojonych żołnierzy niemieckich z wyciągniętą w kierunku klęczących bronią w gotowości do strzału. Żołnierze niemieccy nie strzelali, czekając na swego dowódcę. Niebawem nadjechał oficer i żołnierze zapytali go, co mają robić. Dowódca rozkazał rozstrzelać polskich żołnierzy, bo nie ma z nimi co robić, a za Wisłę ich ze sobą nie weźmie. Dał rozkaz do strzału. Padła salwa. Wtedy od tego miejsca oddaliłem się, bo nie wolno było tam stać.

Język niemiecki znam dobrze, ponieważ przez trzy lata byłem w niewoli niemieckiej w czasie wojny światowej rozpoczętej w 1914 roku i byłem też później na robotach w Niemczech. Rozkaz wydawał oficer w języku niemieckim donośnym głosem. Przytaczam jego słowa, które doskonale zachowałem w pamięci: „Alles mussen mitten Soldaten Schweine polnische totschiessen”. Po upływie pół godziny, gdy żołnierze niemieccy od tego miejsca się oddalili, jeden z żołnierzy polskich podniósł się i szedł w stronę wsi Cukrówka. Był tam przez trzy dni. Doznał od miejscowych rolników pomocy, którzy opatrzyli jego dość ciężkie rany, raniony był w bok i w rękę. Po kilku dniach żołnierz ten udał się w swoje strony, gdzieś w Kieleckie. Zabitych żołnierzy polskich było trzynastu, jeden, o którym wspomniałem, ocalał. Nazwiska jego nie znam.

Nie pamiętam, jakie mundury mieli na sobie żołnierze niemieccy, którzy mordowali polskich żołnierzy. Widziałem u nich siwe gumowe płaszcze, na głowach mieli hełmy. Podobnie był ubrany oficer. Ta zbrodnia niemiecka miała miejsce przy szosie prowadzącej ze Zwolenia do Lipska, w niewielkiej odległości od wsi Cukrówka. Zamordowanych polskich żołnierzy pogrzebano obok w lesie, we wspólnej mogile.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.