WACŁAW KLEMENSIEWICZ

Warszawa, 31 lipca 1946 r. Sędzia Antoni Knoll, jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:

Nazywam się Wacław Klemensiewicz, syn Józefa i Walentyny z Radlińskich, ur. 19 maja 1886 r. w Olkuszu, woj. kieleckie, inżynier budowniczy, zamieszkały w Aninie, ul. 27 Grudnia 3, niekarany, obcy

W Aninie przy ul. 27 Grudnia, (dawniej II Poprzeczna) numer3, posiadam własną willę. W willi tej mniej więcej od 10 października 1939 aż do ustąpienia Niemców w 1945 roku, mieściła się tzw. Ortskommandantur Wawer-Anin. W roku 1941 kancelarię Ortskommandantur przeniesiono na inne miejsce, zaś w willi mojej aż do końca mieściły się koszary żołnierzy.

W roku 1939 do maja 1940 załogę w Wawrze-Aninie pełniła kompania nosząca oficjalną nazwę Strassenbaubatalion. Komendantem placu był Oberleutnant Stephan, oddział ten składał się z mobilizowanych żołnierzy z terenu Hamburga. Oprócz wyżej wspomnianego Stephana, w komendaturze pracowali: kpt. feldfebel Schröder, podoficer Cierpko, szeregowy Schramm, szeregowy Fritsche, szeregowy Wiśniewski oraz dwóch oficerów, których nazwisk dziś już nie pamiętam. Najgorszym z nich, w sensie znęcania się nad ludźmi, był szeregowiec Wiśniewski, który zasadniczo miał prace prawie wyłącznie w terenie.

26 grudnia 1939 roku, mniej więcej około pół do dziewiątej [wieczorem], wpadł do pokoju, w którym siedziałem razem z żoną i córką, szeregowiec Schramm z komendantury i powiedział, że„stała się straszna rzecz, bo zabili dwóch naszych, nie wychodźcie z domu, zgaście światło i siedźcie cicho, jakby was nie było, z Warszawy zaraz przyjedzie gestapo”. Myśmy zastosowali się do tego.

Niedługo później przyszedł lokator z pierwszego piętra z zapytaniem, czy nie wiemy, co się stało, gdyż po całym Aninie biega wojsko i zatrzymują wszystkich przechodniów. Wyjaśniłem mu, o co chodzi. W chwilę po wyjściu tego lokatora usłyszeliśmy przed domem jakieś głosy. Uchyliłem rożek rolety i zobaczyłem dziesięciu do dwunastu mężczyzn, których warszawscy gestapowcy wpędzili do naszego ogródka przed domem.

O tym, że wpędzało tych ludzi gestapo z Warszawy, upewniło mnie inne umundurowanie, Wehrmacht bowiem nosił płaszcze na jeden rząd guzików, a ci mieli po dwa rzędy guzików na płaszczach.

Spędzonych mężczyzn skierowano pod ścianę małej oficynki, gdzie mieściła się centrala telefoniczna i wartownia. Kazano im stanąć twarzami do ściany, wyciągnięte w górę ręce oprzeć o ścianę. Jeśli któryś z nich opuścił ręce, był bity. Koło godziny pierwszej w nocy na podwórku było zebranych około 350 – 400 osób, wszystkich otaczała żandarmeria.

Mniej więcej około godz. 24.00 rozpoczęły się przesłuchania, które odbywały się w lokalu Ortskommandantury, który to lokal stanowił część mojego mieszkania, po lewej stronie widząc od wejścia, korytarza. Ja mieszkałem po prawej stronie korytarza.

W komisji przesłuchującej zasiadali: jakiś pułkownik żandarmerii z Warszawy, jak się później dowiedziałem nazwiskiem Daume, major żandarmerii, który świetnie mówił po polsku, a nazwisko którego nie jest mi znane i Oberleutnant Stephan. Ta sama komisja stanowiła jednocześnie sąd wyrokujący. Przez drzwi słyszałem, jak po przesłuchaniu wychodził przesłuchiwany, to padał rozkaz: dieser ist frei albo dieser bleiht. Zwolnionego żołnierz odprowadzał do domu, aby go ponownie nie zatrzymali.

Przesłuchanie wszystkich zatrzymanych trwało mniej więcej do piątej nad ranem. Jak mi opowiadali później zwolnieni, każdego przesłuchiwano tylko kilka minut, przy czym niszczono mu dokumenty osobiste.

W rezultacie przesłuchań zatrzymano stu kilkudziesięciu mężczyzn, których mniej więcej około piątej wyprowadzono ode mnie z domu. Jak się dowiedziałem od pracujących w Ortskommandanturze, a zamieszkałych u mnie żołnierzy, pierwotnie miano rozstrzelać pięćset osób, jednakże na skutek telefonicznych rozmów z Warszawą i podobno Warszawy z Krakowem zredukowano tę liczbę do dwustu. Już w czasie egzekucji zmniejszono tę liczbę podobno do stu szesnastu, przy czym na placu zwalniano od kary śmierci co dziesiątego stojącego w szeregu.

W czasie od chwili wprowadzenia na teren mojej posesji do chwili przesłuchania, gdy któryś ze sprowadzonych czy osłabł, czy też chciał się rozgrzać i poruszył się (była bardzo mroźna noc, około 20, a może nawet więcej stopni mrozu), był katowany przez dozorujących gestapowców. Nazajutrz po tej nocy na terenie mego ogródka i podwórka leżało sporo swetrów, szalików, rękawiczek, czapek itp. Przed wyprowadzeniem skazanych na miejsce kaźni, a już po ukończonym przesłuchaniu, wyszedł na ganek jeden z członków komisji, mianowicie ten major, który tak dobrze po polsku mówił, i ogłosił wszystkim zatrzymanym treść wyroku. Wyrok ten brzmiał mniej więcej tak: „W nocy dzisiejszej zostało zabitych dwóch niemieckich żołnierzy. Sprawcy nie zostali odnalezieni. Aby zapobiec na przyszłość tego rodzaju wypadkom, wy wszyscy zostaniecie rozstrzelani”. Zatrzymani i skazani na śmierć początkowo prosili ogłaszającego wyrok, aby pozwolił jeszcze im się tłumaczyć, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi zaczęli się modlić. Mniej więcej w pół godziny po ogłoszeniu wyroku wyprowadzono ich na miejsce kaźni.

O składzie komisji wyrokującej dowiedziałem się po rozprawie od któregoś z żołnierzy pracujących w Ortskommendanturze. Nie przypominam sobie natomiast, czy wówczas padło nazwisko Daumego. Pamiętam dokładnie, że mówiono mi, iż w skład komisji wchodzi jakiś pułkownik żandarmerii z Warszawy.

Z mojego pokoju na korytarz prowadzą drzwi, które jednak w okresie zajmowania części mojego mieszkania na Ortskommandanture były nieczynne. Przez drzwi te dokładnie mogłem słyszeć to, co się działo w przedpokoju-korytarzu. Oberleutnant Stephan z zawodu był inżynierem architektem i, jak mi się zdaje, pracował w Zarządzie Miejskim w Hamburgu. Był on rodem z Hamburga, imienia oraz jego adresu nie znam. Był to mężczyzna dość tęgi, średniego wzrostu, ciemne bujne włosy, czarne oczy, twarz okrągła, pełna, wygolona.

Daumego i majora wchodzącego w skład komisji nie widziałem.

Spośród osób przesłuchanych wówczas mogę podać następujące nazwiska: Stanisław Piegat – właściciel zakładu fryzjerskiego w Wawrze (Nowy Wawer, ul. Widoczna); inż. dr Tyszkiewicz (Anin, III Poprzeczna 3); podpułkownik Jan Janikowski– Ministerstwo Obrony Narodowej, Departament Mobilizacyjny; Stanisław Krupka, ówczesny wójt (Wawer Kolonia Marysin, dom własny).

Wyjaśniam jeszcze, że nazwisko pułkownika żandarmerii, który zasiadał w komisji przesłuchującej, brzmi Daume i znane mi jest z gazety, z „Życia Warszawy”.

Protokół odczytano. Na tym czynność zakończono.