BOLESŁAW LESSMAN

Jedenasty dzień rozprawy

Przewodniczący: Proszę przyprowadzić świadka Lessmana.

Świadek wchodzi, sąd poucza go o konieczności mówienia prawdy i odbiera przysięgę.

Świadek: Bolesław Lessman, 42 lata, zamieszkały w Wawrze, ul. Błękitna 60, urzędnik, dla stron obcy.

Przewodniczący: Proszę, z powołaniem się na świętość złożonej przysięgi, przedstawić Trybunałowi dokładnie wszystko, co świadkowi wiadomo w sprawie. Świadek był w Wawrze?


Świadek Bolesław Lesman: Tak, byłem wówczas w mieszkaniu.
Przewodniczący: Proszę tę noc krytyczną 27 grudnia przedstawić Trybunałowi.
Świadek: Między ósmą a dziewiątą 27 grudnia 1939 roku wtargnęło do mnie trzech

umundurowanych wojskowych z bronią w ręku, Niemców. Ponieważ ani ja niemieckim językiem nie władam, ani moja żona, więc pokazałem im legitymację swoją Izby Skarbowej w Warszawie, gdzie pracowałem w charakterze skarbnika Urzędu Skarbowego. Oni mówili tylko po niemiecku: Prędko, prędko! i kazali iść z nimi. Wziąłem jesionkę, czapkę i poszedłem z nimi, ale w międzyczasie jeszcze pokazuję legitymację Izby Skarbowej, gdzie podano, że jestem urzędnikiem, że policja i żandarmeria muszą mi okazywać pomoc. Oni targnęli moją legitymacją aż mi upadła na podłogę i wyszedłem poza bramę. Pytają, czy jestem Żydem, powiedziałem, że nie. Powiedzieli mi, że w takim razie mam iść do domu. Wróciłem i żona pyta mnie, co się stało. Powiedziałem: Nie wiem. Więc poszedłem spać. Między godziną dziesiątą a jedenastą silne walenie do drzwi. Nie wiem, co się stało, znów wyszedłem sam, otworzyłem drzwi. Trzech znowu idzie, ale inni. Jak się później okazało, była to żandarmeria, a tamci prawdopodobnie z Wehrmachtu, nie znam tych dystynkcji wojskowych. Ja mówię, że jestem urzędnikiem, pracuję i myślałem, że przyszli wziąć mnie na roboty. Pokazuję legitymację, nic, tylko jeszcze prędzej, abym się ubrał. Wyszedłem, doprowadzono mnie do stacji, wówczas zobaczyłem bardzo dużo ludzi i stojącego obok zapytałem, po co nas tu wzięto. Wtedy Niemiec podszedł do mnie i uderzył za to, że rozmawiam. Usiłowałem zapytać, po co nas sprowadzono, to było obok stacji. Stojący obok mnie powiedział: To pan nie wie, co się stało? Bandyci dwóch Niemców zabili, a nas wszystkich mają rozstrzelać.

Później nas odprowadzili i ustawili na tle domu. Po drugiej stronie była komendantura. Ustawiono nas w rzędach po trzech. Wszyscy musieliśmy mieć złożone ręce. Ręce nam omdlewały, bo był mróz. Gdy chcieliśmy ręce rozetrzeć, to Niemcy nas bili. Potem trójkami poprowadzono nas do lokalu, gdzie znajdowała się komendantura. Ponieważ to jest wysokie piętro, a właściwie półtora piętra, więc są tam schodki. Ustawiono szpaler policji. Ci policjanci bili nas i karabinami, i rękami. Każdego z nas doprowadzano do drzwi, gdzie była komendantura. Po drodze stało dwóch Niemców. Czy mogę pokazać, jak oni stali?

Przewodniczący: Proszę bardzo.

Świadek: (Pokazuje). Trzeba było przeskoczyć przez nogi tych Niemców. Kto nie mógł przeskoczyć, ten padał na tych stopniach. Za stołem stał ten Daume, a obok niego tłumacz.

Przewodniczący: Czy ten? (wskazuje na oskarżonego Daumego).

Świadek: Tak jest. Ten.

Przewodniczący: Skąd pan znał jego nazwisko?

Świadek: Teraz podano mi jego nazwisko, ale przypominam sobie tę twarz. On stał oparty o stół i z wściekłością nam się przypatrywał. Tłumacz odbierał personalia. Ja tłumaczyłem, że jestem urzędnikiem Izby Skarbowej, że muszę oddać klucze. Nic to nie pomogło, tylko mnie wypchnięto, wybito i postawiono na tle domu, w pozycji z rękami złożonymi. Znowu ustawiono nas trójkami. Gdy wszystkich już przesłuchano i wszyscy wyszli, przyszedł Niemiec i mówił po niemiecku. Kto to był, nie wiem, bo stałem z przeciwnego boku. On mówił po niemiecku, a później po polsku tłumacz: Zabiliście naszych dwóch żołnierzy, zostaniecie wszyscy rozstrzelani. Wszyscy zaczęli płakać, prosić, błagać: Nie jesteśmy winni, niech nam darują karę śmierci, to zrobili bandyci, my ich odszukamy. Ale nic nie pomogło. Dziesiątkami odprowadzano i za chwilę słychać było salwy. Nad ranem, kiedy już świtało, odprowadzono naszą dziesiątkę.

Przewodniczący: Kto był w ostatniej dziesiątce?

Świadek: Był Krupka – wójt; potem Stryjewski, którego syna lekarza rozstrzelano; potem był ten, co umarł, zapomniałem jego nazwiska. Wyprowadzono nas na ten plac. Znam to miejsce, bo tam został powieszony właściciel kawiarni, Bartoszek. Postawili nas w rzędzie na tle tego domu. Byliśmy już przygotowani, że padnie strzał. Tymczasem jeden z Niemców zwrócił się do nas, a jeden tłumaczył: Darujemy wam karę śmierci, jeżeli zakopiecie tych wszystkich tak, żeby nie było śladu do godziny dwunastej. Jeżeli tego nie zrobicie, to zabijemy was wszystkich. Wszystkich mężczyzn w Wawrze zabijemy i całą wieś spalimy. Po chwili Niemcy zabrali budę, reflektory, narzędzie zbrodni – karabin, i odjechali. Ja zawołałem: Kto żyje, wstawać, bo Niemców nie ma!

Przewodniczący: Do tych rozstrzelanych?

Świadek: Tak jest. Zobaczyłem jednego zalanego krwią. – Pan żyje? – Tak, żyję, ale niech pan mi wskaże, gdzie mój dom, bo nie widzę. Podniosłem go, ale on upadł i umarł, bo był tak pokaleczony i kulami podziurawiony. Potem przyszła policja mundurowa. Kopaliśmy te rowy. Koło godziny dziesiątej, czy jedenastej uciekłem, bo byłem tak zmęczony i zdenerwowany, poszedłem do domu.

Przewodniczący: Świadek mówił, że ten ostatni oskarżony tam był?

Świadek: Tak, był tam.

Przewodniczący: Ilu było tych Niemców?

Świadek: Było ich paru, jeden mówił po polsku.

Przewodniczący: Gdzie stał ten oskarżony?

Świadek: Za stołem.

Przewodniczący: Jak był ubrany?

Świadek: (Po dłuższym namyśle.) W płaszczu.

Przewodniczący: Czy pan nie pamięta?

Świadek: Po siedmiu latach nie mogę sobie przypomnieć. Jednak w płaszczu, dokładnie pamiętam.

Przewodniczący: Czy poza personaliami nie zadawano żadnych pytań?

Świadek: Żadnych pytań.

Przewodniczący: Czy kazano się tłumaczyć?

Świadek: Nie, tylko bito i kopano.

Adwokat Węgliński: Może pan będzie łaskaw powiedzieć sądowi, jak długo pan był w tym pokoju?

Świadek: To znaczy tam, gdzie był sąd? Jakieś piętnaście minut.

Adwokat Węgliński: Dlaczego tak długo?

Świadek: Nie wiem, musieli odebrać moje personalia.

Adwokat Węgliński: Czy pan pokazywał swoją kenkartę?

Świadek: Nie, ausweis.

Adwokat Węgliński: Komu pan to przedstawiał?

Świadek: Temu tłumaczowi i temu, który stał za stołem.

Adwokat Węgliński: Czy za stołem stało kilku?

Świadek: Jeszcze ktoś był.

Adwokat Węgliński: To znaczy kilku stało za stołem? Najpierw pan pokazał kenkartę tłumaczowi, a potem pokazał komuś innemu?

Świadek: Tak jest.

Adwokat Węgliński: Na pytanie Trybunału nie mógł pan z całą ścisłością powiedzieć, czy był w płaszczu, czy nie. A czy był w czapce?

Świadek: Bez.

Adwokat Węgliński: A czy inni byli w płaszczach, czy w czapkach?

Świadek: Tego nie pamiętam.

Adwokat Węgliński: Czy pan sobie przypomina swoje pierwsze zeznanie, jakie pan w tej sprawie składał przed sądem okręgowym?

Świadek: Przypominam sobie.

Adwokat Węgliński: Jak pan wszedł do pokoju, kogo pan najpierw zauważył?

Świadek: Było kilku policjantów.

Adwokat Węgliński: Jakiej szarży? Kogo pan zauważył, kogo pan wymieniał? Czy był kapitan, czy porucznik, czy pułkownik?

Świadek: Tego nie pamiętam, stopni sobie nie przypominam.

Adwokat Węgliński: Jeszcze jeden moment, który jest dość istotny, mianowicie może pan łaskawie przypomni sobie ten moment, kiedy pana przyprowadzono pod parkan, kiedy pan widział te odprowadzane dziesiątki, kiedy przyszła kolej na pana, kiedy wam kazano się odwrócić – co wam powiedziano dokładnie?

Świadek: Że karę śmierci się nam darowuje.

Adwokat Węgliński: Kto? Czy nie powiedzieli, kto? Na tę okoliczność pan zeznawał.

Świadek: Tak, powiedzieli, że major karę śmierci nam darował.

Adwokat Węgliński: Czy pan całą noc był tam na miejscu?

Świadek: Tak, całą noc, aż do godziny jedenastej. Potem moje nerwy nie wytrzymały już, byłem zmarznięty i zmęczony i poszedłem do domu.

Adwokat Węgliński: Ilu pan zauważył z tych, którzy się uratowali z egzekucji?

Świadek: Wtedy dwóch czy trzech się poderwało.

Adwokat Węgliński: Wobec pewnych sprzeczności w zeznaniach świadka w dniu dzisiejszym i przed sędzią śledczym, proszę o złożenie do materiału zeznań świadka złożonych w dniu 8 listopada 1945 roku przed sędzią śledczym.

Prokurator Siewierski: Nie oponuję, jeśli chodzi o te ustępy, gdzie są sprzeczności.

Sędzia Grudziński: Do tego pokoju, gdzie was badano, wszedł świadek sam?

Świadek: Trzech nas weszło.

Sędzia Grudziński: Czy badano was jednocześnie?

Świadek: Nie, kolejno.

Sędzia Grudziński: Którym pan był z kolei spośród tej trójki?

Świadek: Nie pamiętam.

Sędzia Grudziński: Pan pokazywał legitymację?

Świadek: Tak i klucze też, bo byłem skarbnikiem i to było moje tłumaczenie.

Sędzia Grudziński: Czy tłumacz pokazywał komuś legitymację?

Świadek: Tak, tym, co byli za stołem.

Sędzia Grudziński: Z całą pewnością?

Świadek: Tak.

Prokurator Siewierski: Czy świadka rozpytywano o udział w tym zabójstwie, o przynależność do organizacji? Czy insynuowano, że są jakieś zarzuty?

Świadek: Nie, o nic mnie nie pytano. Jedyne pytanie to było bicie.

Prokurator Siewierski: Poza spisaniem personaliów nic nie było?

Świadek: Nic. Jeżeli ktoś więcej mówił, dostawał w papę.

Sędzia Grudziński: Czy to bicie odbywało się w sali, gdzie był ten tak zwany sąd?

Świadek: Nie.

Sędzia Grudziński: Jak pan przez tę podstawioną nogę padł, to pan padł od razu na salę?

Świadek: Tak.

Sędzia Grudziński: Więc Niemcy musieli to widzieć?

Świadek: Naturalnie, że widzieli.

Adwokat Węgliński: Powiedział pan, że tę legitymację służbową tłumacz podał Daumemu, temu, co był z gołą głową, bez czapki?

Świadek: Tak, temu z gołą głową.

Adwokat Węgliński: Dziękuję, więcej pytań nie mam.

Przewodniczący: Trybunał postanowił, wobec braku sprzeciwu stron, zaliczyć w poczet dowodów zeznania świadka złożone 8 listopada 1945 roku w Warszawie przed sędzią śledczym.