St. sierżant Karol Adamczyk, 6 Baon Czołgów
Zostałem aresztowany 19 września 1939 roku na stacji kolejowej Brzeżany jako zawiadowca stacji. Aresztowania dokonała grupa operacyjna NKWD, która przybyła do Brzeżan pociągiem pancernym.
Po wyprowadzeniu z mieszkania postawiono mnie przed szwadronem śmierci (dwa karabiny maszynowe), wokoło moją rodzinę (żonę i czworo dzieci) i zażądano ode mnie wskazania na stacji magazynu broni i ukrytych żołnierzy, dając mi trzy minuty czasu, po czym w minutę nastąpi śmierć mojej rodziny, w razie gdy nie wykonam rozkazu. Po upływie tego czasu zaprzeczyłem [odmówiłem], zabrano więc rodzinę, a mnie wsadzono do więźniarki, gdzie miano wykonać na mnie wyrok. Skończyło się na kilkudziesięciu kopnięciach i uderzeniach. Rewizja mieszkania, gdzie spotkałem się z rodziną, znana praktyka bicia na oczach rodziny za to, że rzekomo strzelałem do Armii Czerwonej jako komendant Kolejowego Przysposobienia Wojskowego. Odwieziono mnie do więzienia w Brzeżanach, gdzie przez cztery miesiące odbywały się przesłuchania. Na pierwszym przesłuchaniu o godzinie drugiej w nocy zaprowadzono mnie do łaźni (a z braku krzeseł, jak mi oznajmiono, kazano mi wejść do wanny z zimną wodą) i tam przez dwie godziny badano mnie, nie oszczędzając przy tym brutalnych uderzeń. Następne przesłuchanie za dwa dni o czwartej rano – oznajmiono mi, że jadę do zamku Siemianowskich na rozstrzał, bo nie chcę ujawnić prawdy. Na miejscu, w parku, przed lufami karabinów, zapytano mnie, czy przyznaję się do winy. Odpowiedziałem, że nie. Kiedy miała paść komenda, wysunął się jeden z komandirów i oświadczył, żeby wstrzymać wyrok.
W samym więzieniu podobnych przesłuchań miałem osiemnaście. 13 stycznia 1940 roku konfrontacje ze świadkami, a 15 stycznia „sąd”. Wyrok: skazany na śmierć. Obrońca odniósł się o łaskę do Stalina, na którą czekałem cały rok. 8 stycznia 1941 odczytano mi akt łaski Stalina, że zostałem skazany (wyrok zaoczny) na osiem lat isprawitielnych trudiaszczych łagierów na Dalekim Wschodzie jako socjalno opasny element.
9 stycznia 1941 roku zostałem przewieziony do więzienia w Tarnopolu do celi nr 35, gdzie w normalnych warunkach mieściło się szesnastu więźniów, a nas było tam 112 – człowiek obok człowieka – spanie w klęczki, brud, wszy, a przy tym dwa razy dziennie pożywienie: rano „herbata”, po południu „zupa” i 250 gramów chleba. W celi tej leżało już 24 chorych, przeważnie studenci w wieku od 13 do 16 lat za udział w powstaniu w czortkowskim. Zmarł tam także st. sierż. Stanisław Wojnicki z 54 pp, który po kilku przesłuchaniach stracił zupełnie przytomność, a ciało jego to [były] same rany.
Z Tarnopola przewieziono mnie do więzienia w Kijowie. Podróż cztery dni, w więźniarce mieszczącej osiem osób było nas 27; w podróży dano nam 400 gramów chleba, dwa śledzie i pół litra wody na dobę.
W Kijowie obrabowano mnie doszczętnie, pozostałem tylko w kaloszach, bez trzewików, w podartych spodniach; dano mi płaszcz więzienny. Z Kijowa przewieziono mnie do Charkowa – warunki jak dla więźnia dość możliwe, tylko siedziałem w takiej celi (siedział ze mną kapral podchorąży Marian Tomaszewski), gdzie byli „z ulicy” i tam zabierali mi część pożywienia, a kiedy raz odmówiłem, to mnie tak pobito, że leżałem dziewięć dni, nie mogąc podnieść się. Stamtąd przewieziono mnie do więzienia Łubianka w Moskwie, gdzie przed południem trzeba było siedzieć na ziemi (nie wolno było wstać) przez trzy godziny, a po południu dwie godziny. Światło było tylko przez godzinę [wieczorem] – a natomiast świeciło się przez całą noc.
Z Moskwy do więzienia w Wołogdzie. Więzienie to dawny klasztor, a cele pod klasztorem, wilgoć, nawet woda. Ogromne przeludnienie − choroby i wypadki śmierci do 10 proc. dziennie, przeważnie z wycieńczenia i głodu.
Z Wołogdy transport 21 dni do lagrów na północ. Tajga uralska w okolicy Iwdelu. W czasie podróży w wagonach towarowych z wapnem po 46 ludzi w wagonie, przegląd i rewizja po kilkanaście razy dziennie. Wyżywienie: 250 g chleba, 150 g ryby i pół litra wody na dobę. Temperatura minus 25 stopni, okna wagonu (kraty) otwarte. W czasie tego transportu zmarło w moim wagonie dwóch bolszewików i jeden Polak – Tarnowski z okolic Nowogródka – śmierć głodowa albo też z zimna.
W lagrach. Pełkino: praca w lesie – cztery sągi drzewa dziennie, ściąć, poturlać, ułożyć w stos przy temperaturze do 35 stopni poniżej zera. W barakach lodownia. Wyżywienie dosłownie: zupa śledziowa i 250 gramów chleba (sztrafny kocioł), przeważnie siedziałem w karcerze jako odkażczyk. W okolicach Iwesykowa [?] w czerwcu 1941 pracowałem na sianokosach, gdzie praca i odpoczynek odbywały się w tzw. nakomarnikach przed miliardami komarów i muszek. W maju 1941 zachorowałem w pracy na czerwonkę, temperatura 40 stopni, od rana do wieczora leżałem na ziemi aż po skończonej pracy ponieśli mnie koledzy do szpitala, opowiadali mi, że twarz moja to była skorupa z komarów.
W lagrze tym po wybuchu wojny niemiecko-bolszewickiej izolowano Polaków − głodzono, wypadki śmierci. Przez około dziesięć dni [było] 35 trupów na ogółem 240 Polaków. Dużo utopiło się w wodzie rzeki Łozwy przy wydobywaniu drzewa ze spławu, między nimi Kubisza ze Śląska, Marymont z Kalwarii Zebrzydowskiej. W Iwdelu zmarł w łaźni technik drogowy z Nadwórnej.
Takie postępowanie ze mną tłumaczę tym, że jako pracownik społeczny i członek zarządu kilkunastu stowarzyszeń i organizacji na Ziemiach Wschodnich nie byłem na rękę Ukraińcom i szumowinom miejscowym, którzy to oskarżali mnie przed władzami bolszewickimi, a ci ze spokojnym sadyzmem podchodzili do mnie, oskarżając o coraz to nowe przestępstwa, żądając przy tym wydania członków organizacji i oficerów.
M.p., dnia 27 [miesiąc i rok nieczytelne]